aosporcieaosporcieaosporcie

26 stycznia 2021

Marcin Kamiński: Chciałbym jeszcze zagrać w Lechu

Marcin Kamiński w VfB Sttutgart

Jak podsumowuje niemal pięć lat w Niemczech? Który moment z czasów gry w Lechu zapamiętał najmocniej? Co pomyślał, gdy usłyszał wyzwiska podczas swojego ostatniego meczu przy Bułgarskiej? O tym opowiada Marcin Kamiński, obrońca VfB Stuttgart i siedmiokrotny reprezentant Polski w rozmowie z Piotrkiem Przyborowskim.

Piotrek Przyborowski, aosporcie.pl: - Czy Niemcy to najlepszy kraj do życia? 

Marcin Kamiński, obrońca VfB Stuttgart: - Na pewno bardzo dobrze żyje mi się żyje w Niemczech i jesteśmy tu bardzo szczęśliwi z moją rodziną. Dużo się mówi o tym Ordnungu, czyli niemieckim porządku i on rzeczywiście tutaj panuje. Wszystko jest poukładane i nam to w zupełności odpowiada.

- Pytam, bo wymarzył Pan sobie kiedyś ten Zachód i konsekwentnie do niego dążył, aż w końcu trafił tam już jako stosunkowo dojrzały, 24-letni piłkarz. Czy to dlatego, mimo wielu wcześniejszych ofert, czekał Pan na transfer z Lecha tak długo?  

- Na to złożyło się wiele czynników. W pewnym momencie co okienko się coś działo. Po tym, jak znalazłem się w kadrze na Euro 2012, do klubu trafiało sporo ofert i zapytań. Dość często takie oferty, nawet jeśli mi się podobały, nie spełniały jednak warunków finansowych stawianych przez Lecha. Cały czas pracowałem i czekałem. W końcu ta umowa z Kolejorzem mi się skończyła i podjąłem decyzję o przejściu do Stuttgartu.

- Choć wrócił Pan w minionym sezonie po ciężkiej kontuzji, rozgrywki kończył Pan u trenera Pellegrino Matarazzo jako podstawowy zawodnik. Dlaczego więc w obecnym sezonie pojawił się Pan na boisku w zaledwie trzech meczach ligowych i jednym pucharowym?

- Szczerze mówiąc, ciężko mi jest to wytłumaczyć. Po dość pechowym, nieudanym dla mnie meczu z Freiburgiem usiadłem na ławce. Potem ciężko było oczekiwać jakichś zmian, bo graliśmy solidnie, zdobywaliśmy punkty i zaczęliśmy udowadniać, że możemy rywalizować w tej Bundeslidze tak naprawdę z każdym. W meczach z tymi najlepszymi nie musimy się bronić, ale możemy też sami coś pokazywać z własnej strony. 

- Na tę szansę musiałem i muszę więc wciąż czekać. Zespół oczywiście też na szczęście wciąż gra dobrze i regularnie punktuje, ale to wszystko nie potoczyło się tak, jak chciałem. Sezon zacząłem jako podstawowy zawodnik w Pucharze Niemiec i lidze. Potem niestety przyszła mi ta rola rezerwowego i nie sądziłem, że to się tak potoczy. W ostatnich spotkaniach zabrakło mnie przecież nawet na ławce rezerwowych. Czuję się z tym źle, ale oczywiście rozmawiamy o tym wszystkim w klubie i szukamy jakichś rozwiązań. Nie wyobrażam sobie, by przez pół roku oglądać mecze z trybun czy z domu przed telewizorem. Nie chcę jednak też podejmować pochopnych kroków i jeśli naprawdę przyjdzie do mnie jakaś dobra oferta, która byłaby satysfakcjonująca zarówno dla mnie, jak i Stuttgartu, dopiero wtedy ją rozważę.

- Od momentu Pana przeprowadzki do Niemiec minęły już ponad cztery lata. Jak może Pan podsumować ten okres?

- Były zarówno lepsze, jak i gorsze momenty. Na pewno, gdy przychodziłem do Niemiec, nie podejrzewałem, że będę czekał kilka miesięcy, aż wskoczę do składu. Gdy już mi się to jednak udało, nie oddałem tego miejsca na blisko rok. Potem wszystko potoczyło się w sumie w tym kierunku, w którym chciałem. 

- Po drodze oczywiście przyplątały się niestety różne kontuzje, w tym zerwanie więzadeł krzyżowych. To był trudny moment, bo wydarzył się po naprawdę dobrym sezonie w Fortunie Düsseldorf, kiedy to utrzymaliśmy się z dużym spokojem w Bundeslidze. Ja tymczasem wróciłem tamtego lata do Stuttgartu, czyli do 2. Bundesligi, a w pierwszym meczu doznałem tego groźnego urazu. Ta przerwa od gry na pewno mi nie pomogła.

- Czuję się naprawdę fajnie w Niemczech, z wieloma ludźmi odnalazłem wspólny język i znalazłem tu sporo znajomych. Najważniejsze jest dla mnie jednak, by sporo grać i łapać regularnie te minuty. To jest jednak mój zawód i bardzo ważna część mojego życia.

- A co Pana najmocniej zaskoczyło po trafieniu do Stuttgartu?

- Choć nie wszyscy tak uważają, na pewno jest różnica w treningu pomiędzy Polską i Niemcami. Być może ja sam musiałem się do tych większych obciążeń nieco przyzwyczaić. Pamiętajmy, że gdy trafiłem do Stuttgartu, był on po spadku do 2. Bundesligi, ale tamten zespół się wtedy jakoś diametralnie nie zmienił i w tej drużynie wciąż było dużo jakości. Po jakimś czasie do tego wszystkiego jednak przywykłem, ale nie ukrywam, że szczególnie na początku wymagało to ode mnie sporo pracy.

- Z Lechem został Pan już dwukrotnie mistrzem Polski. To może czas powoli na ten trzeci raz?

- Ja powiem: jak najbardziej! Póki co chciałbym jednak na to patrzeć w roli kibica, ale kto wie, co przyniesie przyszłość. Każdy wie, że jestem mocno związany z Lechem i Poznaniem jako miastem. Nie mówię nie, ale mówię jeszcze nie. Na razie na pewno chętnie bym zobaczył, jak Lech podnosi w tym sezonie mistrzowski puchar. 

- Jeśli jednak już byłby Pan zdecydowany na powrót do Ekstraklasy. Czy wyobraża Pan sobie, by trafił do innego klubu niż Kolejorz?

- Szczerze, nie chciałbym. Na pewno gdybym miał opcję powrotu do Polski i Lecha Poznań, to nie zastanawiałbym się nad tym długo i bym się na to zdecydował. To jest moje miejsce, Lech co roku chce bić się o najwyższe cele i grać w pucharach. Dla mnie to też jest bardzo ważne. Jeżeli już za jakiś czas będę bardziej rozmyślał nad tym, by powrócić do Polski, to gra dla Lecha będzie moim absolutnie pierwszym wyborem.

- Ogląda Pan jeszcze mecze Dumy Wielkopolski?

- Staram się. Spoglądałem na chłopaków w Lidze Europy, zdarzyło mi się też obejrzeć mecze ligowe. Ta gra Lecha jesienią mi się naprawdę podobała. Ten zespół jest ciekawą mieszanką. Z jednej strony mamy chłopaków z Poznania, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak jest to ważny klub dla miasta i całego regionu. Z drugiej występują w niej doświadczeni zawodnicy zagraniczni, którym też zależy na dobru klubu. W wielu meczach ta drużyna pokazywała się z dobrej strony. Piłkarze Lecha grali ofensywnie, szli po kolejnej gole i naprawdę dobrze się to oglądało.

- I o ile za tę grę w ofensywie Lech rzeczywiście był chwalony, tak za postawę w defensywie często spotykała go spora krytyka. Czy sądzi Pan, że nowi piłkarze sprowadzeni na Bułgarską, a więc również Bartosz Salamon, z którym miał Pan okazję minąć się w Lechu jako junior, są w stanie poprawić grę Kolejorza w tyłach?

- Z Bartkiem spotkaliśmy się zarówno w Poznaniu, jak i w reprezentacjach młodzieżowych. Jako wówczas dwaj defensywni pomocnicy zdarzyło nam się nawet dzielić pokój na zgrupowaniach. Mam nadzieję, że wraz z resztą sprowadzonych zimą zawodników poprawi on jakość gry Lecha. Nie chciałbym jednak zwalać tej całej brudnej roboty na grę obrońców. Trzeba zauważyć, że ta jesień była bardzo intensywna dla Kolejorza. Był bardzo duży natłok tych spotkań i drużyna nie była na tyle doświadczona, by grać co trzy dni przez prawie cztery miesiące. Nowi środkowi obrońcy okażą się dla Lecha na pewno wsparciem, ale oni sami przecinków przecież nie zatrzymają.

- W Lechu spędził Pan wiele sezonów, zanotował przy Bułgarskiej zarówno te lepsze, jak i słabsze momenty. Który jednak zapadł Panu najmocniej w pamięci?

- Takich momentów było naprawdę sporo, ale tym jednym szczególnym było na pewno świętowanie mistrzostwa Polski w 2015 roku. Miałem duży udział przy tym tytule, zagrałem niemal cały sezon i czułem się ważną częścią tej drużyny. No i ta niezapomniana feta! Jazda autobusem z odkrytym dachem, tłumy szczęśliwych kibiców na Placu Mickiewicza. To są takie wspomnienia, które zostaną na zawsze.

- A czy zabolał Pana moment rozstania z klubem po zupełnie nieudanym sezonie, kiedy został Pan dość mocno zrugany już za słynne słowa "że im się chciało", które w dodatku nie należały do Pana?

- Oczywiście, że tak. To nie jest tak, że ja o tym zapomniałem. To już się jednak wydarzyło i jest przeszłością. Różne okrzyki dochodziły z trybun i to było dla mnie ciężkie, szczególnie, że na tym ostatnim meczu pojawiła się cała moja rodzina. Był to trudny moment, ale czas jednak mija, a ja jestem coraz starszy. Miałem też już po tym spotkaniu kilka rozmów z kibicami z tzw. starej gwardii. Zdradzili mi wtedy, że wiedzą, że ja tych słów nie wypowiedziałem, ale wiadomo, że gdy ktoś zacznie jakąś przyśpiewkę, to ciężko już to czasem powstrzymać. 

- Szkoda, że to wszystko obyło się bez jakichś rozmów czy wyjaśnień. Wtedy najwięcej mówiło się oczywiście o Łukaszu Trałce. A to co tam dalej padło, te słynne słynne słowa "że im się chciało" - ja nawet nie słyszałem, by ktoś o tym tak głośno dyskutował. Byłem więc mocno zaskoczony, gdy również mi się za to wszystko oberwało.

Marcin Kamiński i Łukasz Trałka

- Zarówno w Lechu, jak i w reprezentacji oraz później w Niemczech spotkał się Pan z wieloma ciekawymi szkoleniowcami. Od którego nauczył się Pan najwięcej?

- Od każdego trenera się coś wynosi. Ciężko mi wskazać jednego szkoleniowca, który zrobił na mnie największe wrażenie czy najwięcej mi dał. Od każdego trenera to zaufanie dostawałem, czasem na dłużej, czasem na nieco krócej. 

- To jednak u Franciszka Smudy zadebiutował Pan w reprezentacji Polski i to w wieku zaledwie 19 lat. Mimo to od tamtego meczu z Bośnią i Hercegowiną w sumie uzbierał Pan siedem występów w reprezentacji. Tylko siedem czy aż siedem?

- No ja powiem, że tylko siedem. Na pewno nie sądziłem, że ta cała moja przygoda z reprezentacją się tak potoczy. Nie mówię tego, bo uważam, że trenerzy na mnie nie stawiali, lecz pewnie ja sam po prostu nie zawsze swoją grą pokazywałem, by te szanse w kadrze dostawać. Jakiekolwiek pretensje mogę mieć tylko do siebie. 

- Wielu spekulowało, że może Pan być filarem kadry już na Euro 2012. Tam jednak przesiedział Pan ostatecznie wszystkie spotkania na ławce, a na kolejne wielkie imprezy już Pan nie pojechał. Czy to właśnie udział, ale już taki na boisku w turnieju rangi mistrzowskiej jest obecnie Pana największym piłkarskim marzeniem?

- Myślę, że każdy zawodnik o tym marzy. Nie ukrywam, że to jest również moje marzenie, ale by je spełnić, trzeba przede wszystkim dobrze prezentować się w klubie. Najpierw muszę więc wrócić na boisko, by pokazać się, że wciąż jestem w formie i mogę przydać się tej reprezentacji.

- A co jest takim marzeniem poza światem piłki? Czym jara się Marcin Kamiński w wolnym czasie?

- Rodziną! To jest coś pięknego. Mam już dwójkę dzieci, to jest moje życie i na tym się skupiam najbardziej. Są oczywiście momenty, że fajnie byłoby mieć czas, by coś sobie swobodnie porobić, ale jednak zawsze są gdzieś dzieci i zawsze jest z nimi dużo zabawy, śmiechu, ale też i nauki. Teraz wiele z tych rzeczy widzi się z drugiej strony. Dopiero teraz bardziej dostrzegam to, ile rodzice musieli poświęcić, bym miał w życiu tak dobrze. Przez to wszystko nabiera się do nich jeszcze więcej szacunku. Tym się jaram, bo to jest moje życie i moja krew. Chcę, by dzieciaki wyrosły na dobrych ludzi.

- Pytam o to, bo powoli zbliża się Pan do trzydziestki. Kiedyś wspominał Pan, że gdyby nie został piłkarzem, zapewne wzorem swojego Taty wybrałby Politechnikę Poznańską. Zewsząd słyszałem o Panu świetnie opinie, wciąż bardzo ciepło wspominają Pana też dawni nauczyciele. Czy po karierze myśli Pan może o rozpoczęciu studiów? Czy ma Pan może jakieś inne plany na to, co zrobi po zawieszeniu butów na kołku?

- To już jest nieco wybieganie w przyszłość, bo jeszcze pracuję i mam nadzieję robić to przez kilka kolejnych lat, ale kto wie? Pod tym względem chyba rzeczywiście wdałem się bardziej w mojego tatę, bo jakoś zawsze bardziej lubiłem te przedmioty ścisłe. Kiedy jeszcze byłem w szkole, nasz koordynator Marek Śledź zawsze powtarzał mi, bym na te studia w przyszłości poszedł. Wiadomo, że z czasem przy natłoku treningów, zgrupowań itd. było to niestety nieco utrudnione, a skomplikowało się jeszcze bardziej po moim wyjeździe do Niemiec. Nie czułem się gotowy, by oprócz piłki jeszcze dodatkowo studiować. Co jednak wydarzy się za kilka czy kilkanaście lat? Wszystko jest możliwe.

Czytaj też 👉 QUIZ: Czy umiesz wymienić wszystkie zimowe transfery Lecha Poznań ery Rutkowskich?

- Na myślenie o planach co po karierze pewnie ma więc Pan jeszcze trochę czasu. A co z tymi najbliższymi 12 miesiącami? W jakim miejscu chciałby się Pan znajdować, gdyby udało nam się wspólnie porozmawiać również w styczniu przyszłego roku?

- Chciałbym być po prostu w takim miejscu, w którym będę szczęśliwy i gdzie będę grał w piłkę na najwyższym poziomie. Czy to będzie Stuttgart, czy inne miejsce, wszystko pokaże czas. Nie potrafię jednak w tym momencie wskazać, gdzie byłoby najlepiej. Przede wszystkim chcę być jednak szczęśliwy i pragnę być na boisku, a gdzie to będzie, dopiero się okaże.


Piotrek Przyborowski
@P_Przyborowski
📷 Jeollo / VfB-exklusiv.de, Wikimedia / Roger Gorączniak

0 komentarze:

Prześlij komentarz