aosporcieaosporcieaosporcie

30 grudnia 2013

Piłkarskie Zbrodnie: Tan out!


28 grudnia Olé Magazyn opublikował na swoim profilu na Facebooku bardzo ciekawą wiadomość:


Post użytkownika Olé Magazyn.

Całe szczęście, że cała ta akcja portalu deportevalenciano.com oraz notabene świetnego polskiego magazynu (jedynego o hiszpańskim futbolu w naszym kraju!) okazała się jedynie żartem z okazji Día de los Santos Inocentes, czyli Dnia Świętych Niewiniątek. Oto bowiem mielibyśmy kolejną sytuację, w której bogaci nie szanują przywiązania do herbu, tradycji barw i wielu ważnych dla kibiców spraw. I tak oto chciałbym otworzyć nowy cykl, w którym będziemy przedstawiać różnego tego typu historie, które kibiców przyprawiają o zawroty głosy, dreszcze, a przede wszystkim mocne wkur***nie (czyli będzie nie tylko o działaniach biznesmenów).

Pan Vicent szaleje
Zacznijmy może od drastycznego przykładu. W 2010 roku Tan Sri Dato' Seri Vincent Tan Chee Yioun (bo tak brzmi pełne imię tego Pana) kupił pakiet kontrolny w walijskim Cardiff City. Malezyjczyk obiecał przeznaczyć na ten klub 25 milionów funtów, aby dostać się do Premier League.

I udało się. 18 sierpnia tego roku klub rozegrał pierwszy w historii mecz w najwyższej klasie rozgrywkowej na Wyspach. Mecz z West Hamem co prawda drużyna Malcky'ego Mackaya przegrała 2:0, ale yydzień później The Bluebirds zadebiutowali na swoim stadionie i to jak! Wygrali 3:2 w niesamowitym meczu z Manchesterem United.

Dobrze, trzeba jednak zaznaczyć, że klub z Cardiff City Stadium swoje pierwsze wyczyny w jednej z najlepszej lig świata dokonał już w czerwonych koszulkach. Z nowym herbem i barwami. Od niemal początku istnienia charakterystyczną cechą The Bluebrids był... tak, kolor niebieski! Jednak w niektórych azjatyckich tradycjach dominuje fakt, że czerwień to barwa przynosząca szczęście. Tak, zmieńmy więc barwy 114-letniego zespołu. Pan Tan tego dokonał. Zmienił też najważniejszy klubowy znak, czyli herb. Smok wcześniej też w nim istniał, ale ze względu na to, że jest to symbol Walii. Teraz nabrał wielkiego znaczenia i dominuje, to teraz jego kibice mają kojarzyć z tą ekipą. Jaskółka została zmarginalizowana. Zresztą, zmiany obrazuje ten obrazek:

Pan Tan to jednak porządny człowiek. Niebieski kolor strojów został. Z tą jednak różnicą, że jest teraz... trzecim wyborem. Początkowo wydawało się inaczej, jeszcze w zeszłym sezonie był kompletem wyjazdowym. Teraz jednak drużyna ze stolicy Walii gra na wyjazdach na żółto, a niebieskie barwy zostały jako kolor alternatywny.
Zresztą kibice klub z Cardiff mają właściciela klubu w pompie. W ostatnim czasie zwolnił on jednego z twórców sukcesu klubu, dyrektora sportowego, Iaina Moody'ego. Zatrudnił na jego miejsce nieznanego nikomu 23-letniego Kazacha Alishera Apsaliamowa. Nie, żebyśmy coś mieli przeciwko odmładzaniu sztabu, ale o tym człowieku chyba nikt poza Tanem nie słyszał. Po porażce 0:3 z Southampton w Boxing Day malezyjski Józef Wojciechowski (takiego przydomka doczekał się właściciel beniaminka) zwolnił Malky'ego Mackaya, szkoleniowca, który dał kibicom The Bluebirds Premier League. A wracając do fanów tego zespołu, to zobaczcie, jak protestowali oni ostatnimi czasy:

Kolejna ofiara?
Dużo mniejsze zmiany zapewne Malezyjczyk poczyni w FK Sarajewie. Bośniacki klub istnieje krócej na rynku niż jego walijskie vis-à-vis (67 lat), a herb już i tak ma bordowy. Zmiany więc zapewne byłyby kosmetyczne. A może i nie? Gdyby coś jednak drastycznego i tam poczynił, to bym się na Stadionie Asima Ferhatovicia na jego miejscy się nie stawił. Bałbym się bałkańskich kiboli.

Post scriptum
To tak jeszcze na koniec: fragment tekstu z eurosport.onet.pl:
Jakiś czas temu angielskie media cytowały bliskiego współpracownika Tana - Ala Chuaha - który w następujący sposób opisał wiedzę swojego szefa na temat futbolu, jednocześnie się przy tym śmiejąc:
- Nie zna żadnych przepisów gry w piłkę. Zainwestował w farmaceutykę, bez rozumienia, o co chodzi w branży leków.
Tan na to odparł: - To nie ma znaczenia. To tylko kolejny biznes.
I jeszcze jedno: Tan najpierw zapowiedział, że zimą transferów nie będzie, ale teraz zmienił zdanie. Powiedział ostatnio: Kupujcie piłkarzy z 8 w dacie urodzin! - i tak dla przykładu cytat ze piłkarz urodzony 8 stycznia 1988 roku będzie jak najbardziej odpowiadał preferencjom właściciela Cardiff.
I tak dla przykładu, piłkarz urodzony 8 stycznia 1988 roku będzie jak najbardziej odpowiadał preferencjom pana Vincenta Tana, który po zwolnieniu Malky'ego Mackay'a zapowiedział wielkie wydatki na transfery w styczniu, mimo iż wcześniej narzekał na brak funduszy z powodu zbyt wielkich zakupów latem.

20 grudnia 2013

Berg zbawcą Legii? Kim jest nowy trener mistrzów Polski?

Henning Berg - tak nazywa się nowy trener Legii Warszawa. To już pewnie większość czytająca ten tekst wie doskonale. Niektórzy tego pana zna przez pryzmat jego diabelskich 66 meczów w Manchesterze United. Niewielu wie o jego dokonaniach na ławce trenerskiej. A właściwie dokonaniach.

Zbawca Legii z Eidsvoll?
Obrońca urodzony w tym tytułowym mieście (notabene bardzo elficka ta nazwa) po zawieszeniu butów na kołku miał roczną przerwę, potem zaczął trenować norweskie Lyn. Wraz z drużyną z Frogner stadion już w pierwszym sezonie osiągnął spory (by nie powiedzieć, że największy w swojej karierze jako szkoleniowiec) sukces. W Tippeligaen jego drużyna zajęła trzecie miejsce, dające miejsce w eliminacjach Pucharu UEFA. W nim jednak zespół z Oslo odpadł w drugiej rundzie kwalifikacyjnej z Florą Tallinn (notabene dość pechowo, bo przez bramki wyjazdowe). Przez trzy kolejne sezony Lyn balansowało w okolicach siódmego miejsca, w 2008 roku obie strony się rozstały. I nie wyszło to wszystko zbyt dobrze dla samego klubu - przez problemy finansowe zaliczył dwie degradacje, a teraz gra w odpowiedniku polskiej II ligi (2. Divisjon).

Berg chwilę po odejściu z klubu ze stolicy został nowym szkoleniowcem Lillestrøm, z którym podpisał pięcioletni kontrakt. Wytrzymał jednak tylko do 2011 i jeszcze przed zakończeniem ówczesnego sezonu jego pracy z zespołem, został zwolniony (na trzy kolejki przed końcem sezonu! - nie tylko w Polsce takie rzeczy się więc zdarzają).

foto: sport.pl
Postanowił wyprowadzić się do Anglii. Tam przez 57 dni prowadził Blackburn Rovers, wygrał tylko raz i szybko z pracą na Ewood Park się pożegnał. Potem podobno wygrał jeszcze 2,5 miliona zaległej pensji (a może to gdzieś tam w Internecie pisali farsę?) i tyle jego menadżerskiej historii.

No, może nie do końca. Teraz rozpocznie on bowiem nowy etap w swoim życiu. Nie w swojej Norwegii ani też Anglii, ale na bardzo trudnym terenie. Polska to kraj, w którym szczypiornistki mogą awansować do półfinału MŚ (tekst o nich już wkrótce), skoczek może być mistrzem świata, żużlowcy mogą zdobyć drużynowe mistrzostwo świata, ale i tak najpopularniejszym sportem będzie piłka nożna. I tutaj właśnie kraj rządzony przez Marit Bjoergen się od ojczyzny Justyny Kowalczyk różni.

Norweg będzie pierwszym w historii polskiej ligi szkoleniowcem ze Skandynawii. To dość ciekawe, ale mimo że z tą krainą dzieli nas właściwie tylko Morze Bałtyckie, to jednak nad Wisłę trenerom z tamtejszych stron się jakoś do nas nie spieszyło. Zresztą nie pamiętam też żadnych graczy z tamtych stron, którzy odegrali jakąś ważniejszą rolę w naszych rozgrywkach.

Być liderem, stracić pracę
Tu pojawia się osoba trenera Jana Urbana. 51-latek właśnie stracił posadę najbardziej prestiżową, ale w klubie zostanie. Nie wiadomo, jaką rolę ma pełnić. Doradcy? To ma być połączenie obecnych funkcji Piotra Reissa i Sira Alexa Fergusona. O Szkocie jeszcze dzisiaj trochę będzie.

Wracając do byłego świetnego piłkarza kilku hiszpańskich drużyn, to z Legią nie żegna on się po raz pierwszy. I nie po raz pierwszy w takiej niezbyt smacznej sytuacji. Podobnie zarząd klubu rozstał się z nim w 2010 roku. Teraz jednak sytuacja jest trochę mniej zrozumiała. Ok, mistrz Polski nie awansował do LM, zajął ostatnie miejsce w grupie w LE, zakończył już zmagania w PP, ale bądź co bądź, to nadal jest aktualny lider T-Mobile Ekstraklasy. Już nie mówiąc o tym, że Urban doprowadził drużynę ze stolicy do tytułu najlepszej drużyny naszego kraju po raz pierwszy od 2006 roku.

Osobiście uważam, że trenerowi z takim doświadczeniem powinno okazać się trochę więcej szacunku. Przede wszystkim danie mu możliwości pracy do końca tego sezonu i szansa na obronienie mistrzostwa dałyby jakieś miarodajne efekty. A tak sprawę rozwiązano typowo po polsku, a zmiana na stanowisku trenera już nic nie może na razie zmienić na lepsze. Jedynie pogorszyć.

Znalazłem też wytłumaczenie, czemu zdecydowano się na zmianę trenera już teraz: Korzyścią dodatkową, na którą liczy Legia, zatrudniając Berga, ma być znajomość rynku transferowego. Od początku rozmów Norweg gotów był wyciągnąć kontakty pozwalające sprowadzić graczy wartościowych piłkarsko i w zasięgu finansowym klubu. Między innymi dlatego do zmiany doszło teraz, a nie po zakończeniu sezonu - tak napisał sport.pl.

Globalna Legia, Urbana żal
Norweg ma jednak plecy. Został polecony przez samego Sira Alexa Fergusona. Były szkoleniowiec Manchesteru United wypowiedział się dla portalu Legia.com, że Berg może być kiedyś trenerem z europejskiej czołówki. Pytanie tylko brzmi, jak odległa przyszłość to może być?

Tak komentował zmianę trenera twitter. Coraz to bardziej popularne w naszym kraju medium społecznościowe aktywnie zareagowało na zmianę na stanowisku szkoleniowca Legionistów. Rafał Stec z Gazety Wyborczej wypowiedział się w dość żartobliwy sposób na temat działań ekipy z Łazienkowskiej na arenie międzynarodowej (w nieco innym aspekcie):
Wszystko się tu oczywiście zgadza. Jednakże brazylijski klub zwykle dostarczał warszawiakom futbolowe odpadki lub nieokrzesane koty w worku talenty. Natomiast ciekawi mnie, czy gdyby Fergie nadal pełnił funkcję pierwszego trenera MU, to pozwoliłby na pracę w Legii jakiegokolwiek trenera np. z drużyn juniorskich Czerwonych Diabłów.

Michałowi Polowi (redaktorowi naczelnemu Przeglądu Sportowego) jest z kolei żal trenera Jana Urbana:
Nie mogę się zgodzić z tą opinią, bo mistrzostwo, Puchar, i Superpuchar Polski to jednak jest to coś. Chyba że dziennikarz ten oczekiwał od razu awansu do ćwierćfinału LM.

Norwedzy chwalą
Norweskie media pozytywnie wypowiadają się zarówno o Legii, jak i o jej nowym trenerze. Dużo prawdy powiedział jednak Kasper Wikestad, ekspert telewizji TV2: - W Warszawie od razu będą oczekiwać dobrych wyników. Bergowi będzie ciężko, jeśli od początku nie zacznie wygrywać - powiedział w wywiadzie cytowanym przez sport.pl.


Najciekawszą jednak informację opublikowali jednak dziennikarze Verdens Gang: Napisali oni bowiem, że do roli nowego trenera Legii przymierzany był również inny norweski szkoleniowiec Ole Gunnar Solskjaer, ale prawdopodobnie znajdzie zatrudnienie w angielskim West Bromwich Albion.

Podsumowanie
Je będziemy mogli wszyscy wystawić dopiero wkrótce. Może za pół roku, a może jeszcze później. Wszystko zależy teraz od cierpliwości Bogusława Leśnodorskiego. Prezes Legii jest człowiekiem dość ekscentrycznym, osobliwym i niecierpliwym. Miejmy nadzieję, że tą ostatnią cechą nie będzie on się kierował w najbliższym czasie. Bo Wojskowym obecnie jest potrzebna przede wszystkim stabilizacja.

24 listopada 2013

El fin de semana: Hokej w hiszpańskim wydaniu!

Takiej kolejki w Primera División dawno nie mieliśmy! Dobra, zdarzały się wyniki 5:1 (mecz Realu Madryt z imiennikiem z San Sebastián w ostatniej kolejce), 7:0 (lanie wymierzone Levante przez Barcelonę w pierwszej kolejce tego sezonu), a w poprzednich sezonach Almería dostała nawet ósemkę od Dumy Katalonii, ale dawno nie zdarzyło już się, żebyśmy tego typu wyników było kilka w jednej kolejce. Tak się właśnie w trwającej jeszcze 14. serii gier stało.

Cisza przed burzą
Zaczęło się dość spokojnie. Od wyjazdowej wygranej Osasuny Pampeluna nad Realem Valladolid 1:0. Można powiedzieć, że mimo wszystko wynik jest małym zaskoczeniem. Pucela w tym roku gra solidnie, ale zbyt często remisuje, a za mało wygrywa. A przegranych ma tyle samo co np. siódme w Getafe. Niemniej jednak ekipa Juana Ignacio Martineza zajmuje teraz 17. miejsce, mając tyle samo punktów co nawet przedostatnie w tabeli Rayo.

Potem już się zaczęło...
...strzelanie, strzelanie i jeszcze raz strzelanie! Tylko w sobotnich (czterech) meczach padły 23 gole! Barcelona skromnie pokonała 4:0 Granadę, Real 5:0 rozbił beniaminka z Almeríi. To w tytule wstępu, gdyż tego dnia oglądaliśmy bardziej emocjonujące mecze.

Tak jeszcze komentując nieco więcej powyższe zdjęcie, to zobaczcie, jak prezentował się w tym spotkaniu młody napastnik Blaugrany.


Swoją drogą piłkarz o tym samym imieniu i nazwisku jest jeszcze (minimum) dwóch. Cała trójka reprezentuje inne kraje i gra w trzech różnych krajach.

Carlos X4
Prawdziwy horror przeżyli kibice w meczu Realu Sociedad z Celtą Vigo. W nim Baskowie najpierw prowadzili 1:0, by potem przegrywać już nawet 1:3. Ostatecznie jednak pokonali gości z Galicji 4:3 za sprawą niesamowitego meczu Carlosa Veli. Meksykanin stał się... a zresztą, zobaczcie sami:

Również ciekawie zapowiadało się spotkanie Atletico Madryt z Getafe. Bo to poniekąd derby (Getafe to przedmieścia Madrytu), bo obie drużyny są wysoko w tabeli (co dla Getafe nie zdarzało się ostatnio często). Ostatecznie jednak na Estadio Vicente Calderón zobaczyliśmy wielkie lanie, a dokładniej siedem goli dla Rojiblancos. Adrian Lopez wreszcie strzelił też gola, bo kibice wicelidera Primera División martwili się ostatnio o formę swojego napastnika. Swoją drogą to na koszulkach ekipy prowadzonej przez Diego Simeone tym razem pojawiła się logo I Igrzysk Europejskich.

Derby znowu bardziej jak na lodzie
Wydawało się, że Betis w tym roku będzie na topie. Może nie takim, jakim był po zakupie Denilsona kilkanaście lat temu (notabene polecam świetny artykuł o tym transferze i innych najdroższych w historii, który ukazał się w ostatnim numerze FourFourTwo), ale jednak jakimś. Drużyna Pepe Mela zakwalifikowała się do Ligi Europy, gra w niej całkiem solidnie. Ba! Zajmuje w grupie I pierwsze miejsce, wyprzedzając nawet Olympique Lyon (co akurat nie jest w tym sezonie osiągnięciem). Jednakże w lidze to znacznie inna drużyna.


Béticos przed niedzielnym meczem mieli zaledwie dziewięć oczek na swoim koncie i zamykali ligową tabelę. Wszystko miało się zmienić w Derbach Sewilli. I to jeszcze na Estadio Sanchez Pizjuan, czyli stadionie największego konkurenta - Sevilli. No bo w sumie, jak nie w najważniejszym meczu sezonu, to kiedy? Poza tym kibice Verdiblancos pamiętali o porażce 5:1 na tym samym obiekcie w zeszłym sezonie.

Ostatecznie jednak Betis nie dał rady. Poległ aż 0:4, nie dając żadnych szans swoją grą na to, abym mógł teraz napisać, że chociaż walczył. Wydaje się, że kwestią czasu jest rozstanie się z doświadczonym szkoleniowcem, mimo że to Pepe Mel tak naprawdę jest twórcą sukcesu, czyli gry w europejskich pucharach.

Ta ostatnia niedziela
Nie tylko trener Betisu może stracić w najbliższym czasie pracę. W innych niedzielnych spotkaniach też się bowiem dużo strzelało. Rayo poległo z Espanyolem u siebie aż 1:4 również sytuacja Paco Jémeza nie jest zbyt ciekawa. Błyskawice są pozycje przed ekipą z Sewilli. Tylko że w ich przypadku zwolnienie trenera może okazać się jeszcze bardziej zgubne, szczególnie przy obecnej sytuacji finansowej klubu z Campo de Valleacas.

Również wkrótce odejść ze swojego obecnego stanowiska powinien Miroslav Đukić. Prowadzona przez niego Valencia staje się powoli ligowym średniakiem, w ostatniej kolejce przegrała 2:1 z beniaminkiem z Elche. Kibice chcą dymisji Serba, a ten podobno... mógłby ponownie powędrować do Valladolid!

W pierwszym rozegranym w niedzielę spotkaniu Villarreal też nie próżnował. Pokonał dobrze dysponowane w tym sezonie Levante aż 3:0 i to na terenie rywala. Warto jednak zauważyć, że Żaby od 10' minuty musiały radzić sobie w dziesiątkę po tym, jak z boiska wyleciał Keylor Navas.

W poniedziałek też się rozstrzelają?
Wszystko wskazuje na to, że również na zakończenie kolejki będziemy mieli dużo goli. Malaga zagra bowiem z Bilbao. Chociaż w sumie w ostatnich czterech meczach tych drużyn mieliśmy zaledwie pięć goli. Statystyki są jednak zwykle złudne, przynajmniej miejmy nadzieję, że w poniedziałek zobaczymy świetne spotkanie!

10 listopada 2013

Na Rumaku do Europy czy do I ligi. O piłkarskich trenerach w Poznaniu, cz. 1

Początkowo ten wpis miał mieć inny tytuł: Kibice ich nienawidzą. Zarząd stoją za nimi górą. Po sobotnim meczu i dokładnym przeanalizowaniu różnych spraw, uznałem, że lepszy tekst będzie dotyczył po prostu podsumowania rundy jesiennej w poznańskich klubach, lecz skupiając się na postaci trenerów. Zaczniemy od Lecha, który szkoleniowców zwalnia niechętnie i rzadko. O ile na zachodzie takie sytuacje są standardem, to w naszym kraju trenerów częstszą metodą jest zwalnianie kołczów przed końcem sezonu/rundy i zabieranie im tym samym szansy na wprowadzenie lepszego oraz własnego stylu gry. Wyjątkiem jest właśnie zespół z Bułgarskiej, dlatego i o tamtejszych trenerach (dokładniej dwóch), chciałem tu coś napisać. Warta to już inna historia.

Guantanamera, czas wypi*rdolić Bakera...
Takim lekko niecenzuralnym hasłem posługiwali się kibice poznańskiej drużyny od mniej więcej późnej jesieni 2011 aż do samego końca kadencji Hiszpana na stanowisku trenera I drużyny, czyli do końcówki marca 2012. Następcą byłego świetnego pomocnika Barcelony został jego asystent - Mariusz Rumak. Tą historię znają niemal wszyscy. 


Podczas dzisiejszego sobotniego meczu z Ruchem nasunęło mi się pewne porównanie: Rumak to taki polski Arrasate (dla niebędących w temacie: trener Realu Sociedad), który objął schedę po szkoleniowcu, którego był asystentem. Philippe Montanier teraz trenuje ze średnimi wynikami Stade Rennais, z kolei Sociedad nie radzi sobie z presją wielu meczów. Tam jednak sytuacja była nieco inna. Francuz z Estadio Anoeta odchodził po rewelacyjnym sezonie uwiecznionym awansem do fazy play-off eliminacji Ligi Mistrzów.

Bakero z Bułgarskiej odchodził raczej w znacznie gorszych okolicznościach. Przegrana 0:3 z Ruchem była tylko swego dopełnieniem i potwierdzeniem słabej formy Kolejorza. Bask karierę na Stadionie Miejskim zaczął jako bohater od historycznego meczu z Manchesterem City, odchodził już w roli nieudacznika.

Na Rumaku do Europy
To z kolei hasło które na poznańskie trybuny przeniknęło po kilku niezłych występach drużyny prowadzonej przez młodego trenera. Rumak na początku miał pełnić swoją funkcję tylko tymczasowo, a na następcę zwolnionego szkoleniowca typowano takie wielkie nazwiska, jak choćby Dorinel Munteanu. Zarząd Lecha postawił jednak na młodego, a przede wszystkim polskiego fachowca. 

Człowiekowi, który dotąd trenował jedynie ekipy młodzieżowe (w Lechu i Jagiellonii), udało się na koniec sezonu 11/12 zająć czwarte miejsce, dające szanse gry w Lidze Europejskiej. Dziś już mało osób pamięta, że mogło być jeszcze lepiej, gdyby nie zremisowany bezbramkowo mecz z Widzewem w ostatnim meczu. Rumak i tak odniósł wielki sukces, dzięki czemu zagwarantował sobie pracę na kolejny rok.


12/13 miało być dla zarówno młodego szkoleniowca, jak i dla Lecha, sezonem przełomowym. Wszyscy w stolicy Wielkopolski liczyli na odzyskanie mistrzostwa. Misja się jednak nie udała, choć i wicemistrzostwo trzeba było zaliczyć jako sukces. Wybaczono odpadnięcie z europejskich pucharów z AIK Solną.


Litewski chamie...
Bardzo rasistowskie i skandaliczne hasło przywitało wszystkich Litwinów z Żalgirisu Wilno na poznańskim stadionie w rewanżowym meczu III rundy eliminacji LE. Lech zawiódł w dwumeczu ze słabszą na papierze ekipą na całej linii. Również transparent, który obraził wszystkich wszędzie, odbił się echem nie tylko w Polsce.

Od tego czasu różnie to bywało przy Bułgarskiej, lecz częściej kibice Lecha byli zawiedzeni postawą swoich ulubieńców, a przede wszystkim grą. Warto tutaj odnotować, że od meczu z Pogonią, Kolejorz u siebie nie przegrał. Odpadł jednak w tym czasie z Pucharu Polski, ulegając w ostatnim tygodniu z Miedzią Legnica aż 2:0.

Chcemy trenera, a nie jakiegoś frajera
To z kolei swego rodzaju gra słów. Historia zatoczyła bowiem koło. Pod koniec sezonu 11/12 kibice Poznańskiej Lokomotywy skrzyknęli się i założyli stronę o nazwie: Chcemy trenera, a nie jakiegoś Bakera. Wkrótce potem hasło to zaczęło być śpiewane na meczach ligowych.

Teraz zaczęli śpiewać podobnie o Rumaku. Teraz to w tym przypadku już czas przeszły. Zniecierpliwienie sięgnęło zenitu po wygranym meczu 3:1 z Górnikiem Zabrze. Fani nie zmienili wówczas decyzji, nawet mimo świetnej drugiej połowy.

Po meczu z Miedzianką, wystawili nawet trenera na Allegro. Aukcja została szybko usunięta, ale cena zdążyła osiągnąć cenę 100 000 004 złotych!

Podsumowanie
W sobotę na trenera już nikt nie śpiewał. Pomimo średniej pierwszej połowy. Nawet w momencie, gdy to Ruch Chorzów wyszedł na prowadzenie, to kibice pomagali zespołowi. Widać, że po trzech bramkach w końcówce w Poznaniu pewne napięcie zmalało. Również u szkoleniowca gospodarzy. Dostał on podobno w piątek ultimatum: z ostatnich sześciu meczach w 2013 roku Lech musi wygrać cztery. Jeśli zagra tak, jak w drugich połowach w meczach z Górnikiem i Ruchem, to ma na to szanse (a może i na więcej).

Kibice, dziennikarze i wszyscy ci, którym zależy na Lechu, muszą zrozumieć, że Kolejorz i Mariusz Rumak żyją teraz w pewnej symbiozie. Obie strony mogą sobie bez siebie poradzić, ale nie wiadomo, co by z tego wyszło. Wbrew temu, co chce jeden z blogerów na poznan.sport.pl, wicemistrzów Polski nie jest teraz stać na zatrudnienie drogiego trenera. Piłkarzy Lech nie kupuje. Niech więc kupi trenera! - tak brzmi tytuł tego wpisu. Ja tu mam swego rodzaju odpowiedź na ten tytuł i całą treść artykułu: Lech nie kupuje zawodników nie przez swoje widzimisię, ale przez to, że nie ma pieniędzy na nie. Inni dadzą od razu argument: jak to nie ma, jak inni kupują. Na to też mam swoją odpowiedź: inni kupują, a potem są blisko bankructwa, o czym poniekąd ostatnio pisałem.

Postscriptum
Po pierwsze, ten mecz zakończył świetną passę Jana Kociana, dla którego początek pracy w Polsce jest świetny. Po drugie, część druga, która poświęcona będzie Markowi Kamińskiemu, a właściwie ogólnie Warcie Poznań, pojawi się już wkrótce. I po trzecie, warto klikać w linki, które powinny być pisane czcionką w innym kolorze, ale na czarnym tle właściwie nic nie pasuje. No, niech Wam będzie - szary musi na razie wystarczyć. A, dobra. Po czwarte, mecze Górnik - Wisła i Lech - Ruch były takimi, które dają mi szansę myśleć, że ta liga będzie coraz lepsza.

8 listopada 2013

O sponsorach w sporcie, czyli cuda w polskim wydaniu

Podczas dzisiejszej transmisji meczu Euroligi na polskim FOX-ie (swoją drogą już teraz nie mogę się doczekać startu FOX Sports, który już od stycznia ma pojawić się w naszym kraju) w pewnym momencie ceniony polski komentator Wojciech Michałowicz zaczął opowiadać o budżecie Galatasaray Liv Hospital Stambuł. Jak już sama nazwa (nieco wydłużona) tego klubu mówi, sponsorzy w koszykówce są ważni. Ale nie tylko w niej.

Wiem, że porwałem się z motyką na wiatr, ale po prostu chciałbym zaapelować o to, żeby pieniądze poszły na inne sporty niż piłka nożna. I mówię to oczywiście tylko w wydaniu polskim. Chociaż i w innych krajach na piłkę kopaną płaci się za dużo. Kwoty transferów choćby w Premier League są przesadzone.

Skupmy się jednak tylko na Polsce. To właśnie tutaj dzieją się rzeczy dziwne i dziwniejsze. Na piłkę nożną, w której ostatnim sukcesem był... tu mam pewny problem, bo chyba jestem za młody, aby to pamiętać. Również polskiego zespołu w piłkarskiej Lidze Mistrzów nigdy nie widziałem. A tymczasem...

Tabletki na libido lekiem na całe zło
Dzisiejszego dnia działy się po prostu rzeczy nienormalne. Oto bowiem sponsorem strategicznym Widzewa Łódź została farmaceutyczna firma Afloram, ale tylko teoretycznie. Producent postawił na swoją markę, typową dla mężczyzn: Braveran. Można było reklamować Opokan bądź Rutinaceę. Nie! Postawiono na coś specjalnego. Nie mogłem się oprzeć, aby nie wstawić tu tego filmiku, który chyba najlepiej obrazuje skuteczność specyfiku:


Slogan Efekt po Braveranie masz na zawołanie raczej w przypadku Widzewa się nie sprawdzi. Klub z al. Piłsudskiego jest zadłużony równie mocno, jak połowa ligi hiszpańskiej, a gdyby nie miłość do tego klubu ludzi takich jak Maciej Mielcarz, to dzisiaj Ekstraklasy by w Łodzi nie było.

Według różnych danych budżet Widzewa, mimo niewypłacalności, wynosi ok. 13 milionów złotych. Dużo, jak na pół-bankruta, prawda?

Tu miał być koniec tematu łódzkiego zespołu, ale nie wytrzymałem i musiałem wspomnieć o tym, że tamtejszy klub chyba bardzo lubi kontrasty. Podczas meczu z Legią na bandach reklamowych będzie się reklamować producent kobiecej bielizny.

Liga Mistrzów za taniochę
Czego nie potrafią piłkarze, to umieją... wszyscy. VIVE Targi Kielce są trzecią drużyną Europy, siatkarskie ekipy co roku grają w turniejach finałowych europejskich rozgrywek, a nawet w tej wydawałoby się słabej koszykówce... potrafimy (prawie) wygrywać. Stelmet dzisiaj pechowo poległ, przegrywając w ostatniej minucie z drużyną, która ma budżet kilkukrotnie, a może nawet kilkunastokrotnie większy od mistrzów Polski.

Ekipa z Zielonej Góry musi szukać sponsorów wszędzie, niezależnie od tego, czy produkują stal, czy napoje i przekąski. W artykule, do którego został wstawiony odnośnik, można wyczytać bardzo ciekawą wypowiedź: - Zdobyć kilkanaście milionów złotych do budżetu naszego klubu to będzie rzecz trudniejsza niż mistrzostw Polski w koszykówce. A przecież my planujemy, by w trzy lata ten kilkunastomilionowy budżet podwoić - zapowiedział właściciel Stelmetu Zielona Góra. Wyobrażacie sobie, żeby w piłce nożnej klub w Ekstraklasie marzyłby o kilkuanstomilionowym budżecie? Większość z nich już teraz takie ma, nawet te, które walczą o utrzymanie.

Znając życie, gdybyśmy dodali do siebie budżety wszystkich i ilość pieniędzy, które sponsorzy przeznaczają na ekstraklasowe kluby w innych dyscyplinach (takich jak ręczna, kosz, siatka), to i tak wynosiłby one mniej, niż zsumowane budżety Lecha, Legii i Zagłębia.

Podsumowanie
Nawet rozsądni kibice piłkarscy (wśród nich ja) nic raczej sami nie zdziałają. W Polsce i zresztą na całym świecie piłka nożna była, jest i będzie najpopularniejszym sportem. I tym, w którym są sponsorzy wpompowują najwięcej kasy (oczywiście nie licząc futbolu amerykańskiego). Raczej nic się nie da zrobić, bo nie zależy to od nas i raczej zależeć nie będzie. A wy, co o tym sądzicie?

21 października 2013

El fin de semana: Espanyol - zawsze w cieniu wielkiego brata!

Espanyol - drużyna w ostatnich latach wyśmiewana, skazywana rok w rok na spadek z Primera División. W tym sezonie w drużynie Javiera Aguirre pojawia się nutka nadziei, że uda się coś wreszcie osiągnąć. Bo o wyjściu z cienia wielkiego brata (a właściwie siostry) z Carrer d'Aristides Maillol mowy być nie może. Przynajmniej w najbliższej długiej przyszłości.

Typowy Meksykanin
Zostańmy chwilę przy postaci trenera. Aguirre w ostatnich latach wielkich sukcesów nie miał. Przynajmniej w piłce klubowej (nie licząc Pucharu Intertoto z Atletico). Z reprezentacją Meksyku udało mu się wygrać Złoty Puchar CONCACAF w 2009 i wyjść z grupy na Mistrzostwach Świata rok później. Po przegranym 3:1 meczu 1/8 finału z Argentyną pożegnał się z kadrą. Potem była jeszcze niechlubna przygoda z Realem Saragossą, którego Meksykanin zostawił po pół roku w strefie spadkowej.

Jego nominacja na szkoleniowca Espanyolu była więc pewną niespodzianką. Chociaż nie do końca. Drużynę z Barcelony objął 28 listopada 2012 roku, kiedy zarząd zdecydował się rozwiązać umowę z Mauricio Pochettino. Argentyńczyk zostawił klub z El Prat w fatalnej pozycji. W 13 kolejkach sezonu 2012/2013 jego zespół zdobył zaledwie 9 punktów. Z resztą cała jego przygoda na fotelu trenera Papużek nie była taka do końca udana - jego zespół kończył kolejno na: 10., 11. i 8. miejscu. Jego czasy nie będą na pewno opowiadane w przyszłości wnukom przez kibiców Blanquiblaus.

Pechowiec
Można by właściwie powiedzieć, że ostatnim dobrym sezonem klubu, którego obecnie prezydentem jest Joan Collet i Diví, był ostatni sezon w europejskich pucharach. Ekipa prowadzona wówczas przez Ernesto Valverde dotarła do finału Pucharu UEFA, w którym jednak uległa innej hiszpańskiej drużynie, Sevilli, w rzutach karnych 1:3 (notabene był to także jeden z ostatnich dobrych sezonów drużyny z Andaluzji). 

Ogólne stwierdzenie, że Espanyol to drużyna pechowa i niedoceniana, to za mało. Papużki w tabeli wszech czasów zajmują 7. miejsce. Są przed takimi drużynami, jak choćby: Sevilla, Real Sociedad, Betis. Mimo to wszystkie te trzy drużyny przynajmniej raz w historii zdobywały mistrzostwo kraju. Biało-niebiescy nie mają na swoim koncie nawet wicemistrzostwa. Jedynymi trofeami wywalczonymi na arenie krajowej są cztery Puchary Króla. Pericos nigdy nie grały też w Lidze Mistrzów. Jako największe sukcesy w Europie należy zaliczyć dwa finały w Pucharze UEFA (oprócz wspomnianego już wyżej był jeszcze przegrany z Bayerem Leverkusen w sezonie 1987/88).

Na zawsze z nami
Ważnym zawodnikiem klubu był zdecydowanie Daniel Jarque. 8 sierpnia 2009 roku przebywał na zgrupowaniu drużyny Espanyolu we Florencji. Kiedy rozmawiał przez telefon z narzeczoną, nagle zamilkł i upuścił aparat. Rozmówczyni domyśliła się, że coś jest nie w porządku i wezwała pomoc. Okazało się, że doznał ataku serca i pomimo reanimacji zmarł w szpitalu w dzielnicy Florencji Coverciano. Zarówno kibice, jak i sam Espanyol zachował się z dużą godnością. Podczas każdego meczu w 21' (numer Jarque) minucie kibice klaszczą i skandują jego imię. Podczas ostatniego meczu z Atletico (o tym jeszcze za chwilę) był wywieszony również transparent ze zdjęciem piłkarza. Numer piłkarza został zastrzeżony. Do dzisiaj pamiętają też o nim inni piłkarze, szczególnie Andres Iniesta. Pomocnik Blaugrany po strzelonej bramce w finale MŚ 2010 pokazał koszulkę z napisem Dani Jarque siempre con nosotros (Dani Jarque na zawsze z nami). Podobny t-shirt miał również Cesc Fabregas podczas świętowania wygranej Euro 2012.

Demolka szatni
Przed tym sezonem szeregi pierwszej drużyny opuściło (bagatela!) 18 piłkarzy. Najbardziej dotkliwa strata to odejście ikony klubu Joana Verdu do Betisu. Z punktu widzenia polskich fanów, najciekawszym wydarzeniem był transfer do Widzewa Łódź Jonathana de Amo Pereza. On jednak znaczącej roli w pierwszej drużynie nigdy nie odgrywał. Skład został więc kompletnie przebudowany, postawiono na młodych graczy lub zawodników odnoszących sukcesy w niższych ligach hiszpańskich (głównie Segunda División). Dokonano też kilku wypożyczeń z mocnych klubów (Udinese, Benfica, Chipas). Teoretycznie największym nazwiskiem w talii Aguirre jest teraz Simão Sabrosa, ale pierwsze skrzypce gra młodziutki Thievy, który w siedmiu meczach zaliczył trzy gole.

Witaj Europo?
Po dziewięciu kolejkach tego sezonu zespół plasuje się na szóstym miejscu w ligowej tabeli i gdyby na tym skończył sezon, to byłby niewątpliwy sukces Javiera Aguirre i jego działań. Doświadczony szkoleniowiec odkąd przyszedł na El Prat miał niesamowitą serię meczów bez porażki w zeszłym sezonie dzięki czemu uratował on ekipę przed spadkiem. Teraz jego cel jest już większy. Jaki? Tego nikt do końca nie wie. Espanyol to drużyna nieobliczalna. Potrafi przegrać trzy mecze pod rząd po czym wygrać z wiceliderem tabeli. Jeśli ustabilizuje swoją formę i nie będzie zaliczać głupich wpadek, to europejskie puchary będą na wyciągnięcie ręki, a Papużki będą takim Levante z sezonu 2011/12. Pewne jest jednak jedno - w najbliższych kilkunastu, a może kilkudziesięciu latach Espanyol pozostanie w cieniu rywala zza miedzy.

PS: Wiedzieliście, że faktyczna nazwa Espanyol zaczęła obowiązuje dopiero od roku 1995. Wtedy to (za kadencji zdecydowano się na nazwę w języku katalońskim zamiast hiszpańskim.

6 października 2013

El fin de semana: Tylko Messi od razu wszedł do pierwszego składu!

Dzisiaj coś o Barcelonie. Tak, wiem że mało oryginalnie, ale cóż. Czasami trzeba. Chodzi dokładniej o Thiago, który tego lata przeszedł z katalońskiego klubu do Bayernu Monachium.

22-letni pomocnik to piłkarz z naprawdę ciekawą historią. Urodził się 11 kwietnia 1991 roku we włoskim San Pietro Vernotico. Wychowywał się jednak w Brazylii, skąd pochodzi jego ojciec - Mistrz Świata z Brazylią, Mazinho. W wieku 1995 rozpoczął treningi w dziecięcych kategoriach drużyny Flamengo, w wieku 5 lat przeniósł się do Hiszpanii, gdzie trenował w Urece i Kelme. Mając lat 10 powrócił do Rio i do trenowania w Mengão. Na Półwysep Iberyjski powrócił dopiero w 2004 roku, dołączając do szkółki Barcelony.

W barwach dorosłej drużyny zadebiutował 7 maja 2009 roku, kiedy to wszedł na ostatnie 18 minut przegranego spotkania z Mallorcą. 20 lutego 2010 roku, w spotkaniu ligowym z Racingiem Santander, Thiago zdobył swoją pierwszą bramkę dla Dumy Katalonii. Z czasem stawał się coraz to ważniejszym ogniwem swojej drużyny. Mimo że w swoich ostatnich dwóch sezonach rozegrał dla Blaugrany w lidze po 27 spotkań, to tak naprawdę nigdy na stałe do składu nie wskoczył. Miewał oczywiście momenty, że wskakiwał do składu na trochę dłużej, ale i tak to zwykle Xavi i Iniesta rozgrywali pierwsze skrzypce. Nic więc dziwnego, że mówiło się, że MVP Mistrzostw Europy U-23 2013 chciałby odejść do innego klubu. No i właśnie to nic więc dziwnego trochę tu nie pasuje.

Oczywiste, że nie jestem wielbicielem polityki obecnych osób decyzyjnych w Barcelonie. Uważam, że podczas swojej kadencji narobiły zbyt dużo błędów. Jednym z nich jest sprzedaż Thiago, ale to nie jest wina jednej strony, o czym zaraz się powinniście przekonać.

Thiago narzekał, że nie gra dużo, mimo że jest bardzo utalentowany. Tyle że inni też czekali. Przeczytałem dzisiaj na łamach, notabene świetnego, magazynu FourFourTwo bardzo ciekawy wywiad z Lusiem Enrique (polecam już teraz iść do kiosków!!!). Zaintrygowała mnie odpowiedź na jedno pytanie o Andresa Iniestę. Co prawda cały fragment dotyczył tego, czy to prawda, że reprezentant Hiszpanii zgubił się podczas swojego pierwszego treningu z pierwszą drużyną, ale sam Enrique dodał w odpowiedzi coś bardzo ciekawego: (...) Ale oooch, cóż za piłkarz (o Inieście - przyp. red.). Wielu graczy nie zdaje sobie sprawy, że Iniesta oraz Xavi wiele spotkań przesiedzieli na ławce rezerwowych. Tylko Messi od razu wszedł do pierwszego składu. Młodzi zawodnicy muszą się zaadoptować, zrozumieć wszystko i wiele nauczyć. Poznawać wszystko krok po kroku, ponieważ spoczywa na nich ogromna presja.

Iniesta w pierwszym składzie Barcelony zadomowił się na dobre dopiero po dwóch sezonach, w których grał ogony. W przypadku Xaviego wygląda to już nieco lepiej, ale on trafił na czas przemian w Dumie Katalonii.

W obu tych przypadkach rzadko kiedy (lub nawet wcale) mówiono o transferach tych zawodników do innego klubu. A o Thiago? Zaczęło się już ponad rok temu, kiedy to młodzieżowca łączono z Milanem. W grę miała wchodzić wymiana za Thiago Silvę. Na początku tego roku Alcantara wypowiedział się na łamach hiszpańskich mediów na temat jego ewentualnej grze w Bayernie: (...) Ja w Monachium? Gram tutaj (w Barcelonie - przyp. red.), w najlepszym klubie na świecie i nie planuję tego zmieniać. Potem głośno było o zainteresowaniu Manchesteru United, który podobno był już nawet dogadany ze wszystkimi. Nieco wcześniej, gdy wiadomo już było o Neymarze, to mówiono o transferze Thiago do Realu Madryt. Ostatecznie jednak Hiszpan powędrował do Bayernu, który zapłacił za niego 25 milionów euro.

Gdy oficjalnie ogłoszono tą transakcję, wielu specjalistów zastanawiało się, dlaczego tak tanio i dlaczego w ogóle. A ja uważam, że tu nie chodzi o cenę, ale o klub, gdzie pomocnik powędrował. Wybrał bowiem najgorzej, jak tylko mógł. Oczywiście chciał powrócić do współpracy z Pepem Guardiolą, ale przede wszystkim chciał zacząć regularnie grać w niemal każdym spotkaniu. Jednak się przeliczył.

Na początku tego sezonu ex-Barcelonista doznał kontuzji, a teraz gra mało. Chciał wywalczyć miejsce w kadrze La Roja na przyszłoroczny Mundial, ale teraz wszystko może się pokomplikować. Dotychczas zagrał zaledwie 2 mecze w lidze. Nie lubię gdybania, ale pomyślmy sobie, jaką rolę mógłby teraz odgrywać, gdyby przeszedł do Czerwonych Diabłów...

Sam styl transferu też nie do końca był dobry, ale sam piłkarz to naprawił, pisząc list do fanów zespołu z Camp Nou. Szlachetna rzecz, ale patrząc na innych wychowanków, raczej niestety pusty. Cristian Tello, obdarzony nie mniejszym talentem, nadal gra mało minut, ale o jego transferze do innego klubu nigdy mowy nie było.

Kończąc, uważam że wina leży po obu stronach, podkreślam po obu stronach, a nie tylko Sandro Rosella i spółki. 25 milionów euro to suma i tak całkiem niezła, patrząc przez pryzmat tego, za ile Barcelona oddała tego samego lata Villę, Abidala, Fontasa, Deulofeu i wielu, wielu innych w przeszłości.

16 września 2013

El fin de semana: Czy Villarreal jest gotowy na Ligę Mistrzów?

Plik:Villarreal CF - Xerez CD (2012-13).jpg
Mecz Villarreal - Xerez. Na El
Madrigdal jak zwykle komplet widzów
/ źr.: wikipedia.org
Pan Przemek Rudzki (absolutny fanatyk Premier League, na którym się zresztą wzoruje) ma swoje English Breakfast, ja (absolutny fanatyk Primera División) zdecydowałem się więc na tzw. el fin de semana (co w języku hiszpańskim znaczy weekend). Czyli mówiąc krócej: podsumowanie ostatniej kolejki jednej z najlepszych lig świata (wiem, że z tym stwierdzeniem wiele osób by polemizowało).

Prolog
Dzisiaj pod lupę wziąłem Villarreal. Drużynę, która ostatnio na pewno często się w mediach pojawiała. A to za sprawą remisu z Realem Madryt. Wynik 2:2, jaki padł na La Madrigal nie jest ani dziełem przypadku, ani też nie jest jakąś niespodzianką. Żółta łódź podwodna w sobotę zagrała bowiem świetny mecz, a i cały ten sezon drużyna prowadzona przez Marcelino ma na razie rewelacyjny. Jako jedna z sześciu drużyn nie przegrała jeszcze w tym sezonie meczu, jest obecnie na trzecim miejscu w ligowej tabeli, wyprzedzając m.in. właśnie Królewskich. Na czym polega fenomen tej ekipy? Czy będzie znowu siłą hiszpańskiej piłki? Czy nie powtórzy się scenariusz sprzed kilku sezonów?

Garstka historii
Drużyna z 50-tysięcznego Villarrealu (o niej i o innych miasteczkach w wielkim futbolu pisałem szerzej tutaj) to nie jest jakiś tam ligowy średniak. To (tutaj trochę historii) wicemistrz Hiszpanii z roku 2008, półfinalista Ligi Europy w 2004 i 2011 i półfinalista Ligi Mistrzów w roku 2006. Wynika z tego jasno i klarownie, że klub z południa największe swe sukcesy odnosił w XXI wieku. Istotnie bowiem do Primera División po raz pierwszy awansował w 1997 roku. Mimo to w tabeli wszech czasów jest już na 20 miejscu.

Dziadek, obieżyświat i wieczny rezerwowy
W czterech pierwszych meczach tego sezonu Villarreal jeszcze nie przegrał, grając naprawdę ciekawą piłkę. Zdecydowanie rzucającym się w oczy zawodnikiem jest Rubén Gracia, znany wszystkim jako Cani. Jego zagrania, sposób poruszania i inne detale dają nam złudzenie, że to młody i świeży zawodnik. Tymczasem Hiszpan ma już na karku 32 lata i od już siedmiu reprezentuje żółte barwy. 

File:Ascenso Villarreal B.jpg
Tak kibice Villarrealu świętowali w 2009
roku awans rezerwowego zespołu do
Segunda División / źr.: wikipedia.org 
Ważnym graczem jest też z pewnością Giovani dos Santos. Meksykanin zwiedził już w swojej karierze m.in.: Barcelonę, Londyn, Stambuł, Majorkę, ale tak naprawdę nigdzie się na dłużej nie zadomowił. W tym sezonie 24-latek w czterech meczach strzelił trzy gole i jeśli tak dalej pójdzie, to pewnie i na El Madrigal sobie długo nie pogra, bo zgłosi się po niego lepszy klub. Jednak uważam, że w jego przypadku lepiej byłoby zostać w tym zespole.

Marcelino miałby też spore kłopoty, gdyby nie świetnie broniący w tym sezonie Sergio Asenjo. To z kolei wielki talent, który jednak w Madrycie został zabity przez chyba jeszcze większy talent, czyli Thibaut Courtois. Gdy byłego bramkarza Valladolid w 2011 roku wypożyczono do Malagi, to zagrał w niej... raptem 5 spotkań. W barwach Villarrealu ma już ich na koncie 4 i jeśli tak dalej będzie bronił, to pewnie zostanie ze stołecznego Atletico wykupiony.

Powtórka z rozrywki?
Wiele osób po pierwszych meczach tej drużyny w tym sezonie chrzci i obwieszcza ją kandydatem do awansu do Ligi Mistrzów. I chociaż do stwierdzania takich tez po raptem czterech meczach jestem raczej sceptyczny, to jednak jeśli ta drużyna będzie tak dalej grała, to ma ku tej szansie spore szanse. Trzeba bowiem spojrzeć na kilka, a właściwie dwa fakty:

  • Real Sociedad zajęty będzie pucharami i ligę sobie może nieco odpuścić. Za to w Europie może być taką Malagą z zeszłego sezonu.
  • Jeżeli inny pretendent do gry w LM - Valencia będzie grała taką piłkę, jaką zobaczyliśmy w niedzielnym meczu z Bestisem, to szkoda o niej cokolwiek pisać

Nie zapominajmy jednak o tym, że są jeszcze dwie drużyny z Sewilli i jedna z Bilbao, które również do Europy na tym najwyższym poziomie by chętnie wróciły.

Villarreal nie przegrał w dwóch ostatnich
meczach z Realem. W tym na zdjęciu
poległ jednak 0:3 / źr.: wikipedia.org
Nie należy jednak zapominać, że kiedy ostatni raz Villarreal grał w Lidze Mistrzów, to nie dość, że się w niej kompletnie skompromitował (w fazie grupowej nie zdobył nawet punktu), to w tym samym sezonie spadł z Primera División. To było dość pechowe zakończenie sezonu, gdyż drużyna wówczas prowadzona przez José Francisco Molinę (co prawda tylko do marca 2012, ale jednak) straciła do 17 Granady zaledwie punkt.

Po drużynie z tamtego okresu śladu już nie ma. Odeszli m.in.: Rossi, Nilmar, Senna. Ówczesny spadek pamięta obecnie zaledwie sześciu graczy Żółtej łodzi podwodnej (jeden z nich, bramkarz Juan Carlos, spędził tamten sezon na wypożyczeniu w Elche). Nie można więc obecnej drużynie zarzucić, że nie są głodni sukcesów, nie będą walczyć, itp.

Epilog
Można więc śmiało rzec, że Villarreal jest drużyną, która może powalczyć w tym sezonie o najwyższe cele. Jest stabilny finansowo, co w przypadku Hiszpanii jest pewnym ewenementem. Ma swoich wiernych kibiców, komplet na stadionie w niemal każdym meczu, co też w tym kraju jest rzadkością (szczególnie w przypadku ligowych średniaków). Mam nadzieję, że Marcelino i spółce uda się osiągnąć sukces i, że w kolejnych latach będzie taką ekipą, jak za czasów Manuela Pellegriniego.

25 sierpnia 2013

Mali, a potrafią!

W poszukiwaniu małych mieścin, które mają swoje kluby w najwyższej klasie rozgrywkowej czołowych lig europejskich przyjąłem zasadę, że dane miasto musi mieć poniżej 100 tysięcy mieszkańców. Minimalnie w skali nie zmieściło się Udine, w którym mieszka 100 514 ludzi. Są za to inne miejscowości, w których jest wielki futbol.

Sassuolo
Plik:PIAZZA GARIBALDI.jpg
Sassuolo (41 573)
Zacznijmy może od miejscowości, w której piłka nożna na najwyższym poziomie zadebiutował dopiero w tym sezonie. Miejscowy klub Unione Sportiva zadebiutuje w Serie A (po raz pierwszy w historii) w tą niedzielę, grając przeciwko Torino. Mecz nie zostanie jednak rozegrany na Stadio Enzo Ricci (domowy obiekt klubu), bowiem stadion ten mieści zaledwie 4 tysiące widzów i w ostatnich latach służy tylko jako boiska treningowe. Gospodarze nie zagrają również na Stadio Alberto Braglia (obiekt Modeny), na której zespół prowadzony przez Eusebio Di Francesco (notabene w przeszłości świetnego pomocnika m.in.: Romy) grał od 2008 roku. Dzisiejszy mecz rozegrany zostanie na zmodernizowanym Stadio Città del Tricolore, które mieści się w odległej o 25 kilometrów Reggio Emilia.

Villarreal
File:Campanar vila-real.jpg
Villarreal (51 367)
Kolejną ładną miejscowością, a zarazem malutką jest Villarreal, w którym jeszcze nie tak dawno temu gościła Liga Mistrzów. Piłkarze Żółtej łodzi podwodnej co prawda rok temu spadli z Primera División, ale ich banicja w drugiej lidze trwało zaledwie sezon. Teraz drużyna raczej Marcelino García Torala nie będzie walczyć o najwyższe cele, ale raczej o spokojne utrzymanie, ale kto ich tam wie, skoro ten sezon rozpoczęli od dwóch wygranych. Zespół swoje mecze rozgrywa na  Estadio El Madrigal. Stadion ten może pomieścić 22 tysiące widzów, czyli mniej więcej połowę całego miasteczka! Najciekawsze jest jednak to, że wpisując frazę Villarreal w wyszukiwarkę grafik Google, to pierwsze propozycje to tylko zdjęcia piłkarzy i stadionu klubu, a wpisując Villarreal city wyszukują się... foty z meczu zespołu z Manchesterem City.

West Bromwich
File:The Public Building.jpg
The Public / fot.: commons.wikipedia.org
Były klub Tomasza Kuszczka, czyli West Bromwich Albion, też pochodzi z małej miejscowości. Najmniejszej w całej Premier League i jedynej takiej, która ma poniżej 100 tys. mieszkańców, a dokładniej 75 405. Samo miasteczko znane jest z produkcji stali. WBA swoje mecze rozgrywa na The Hawthorns (stadion wybudowany w... 1900 roku! Gruntowną renowację od tamtego czasu przeszła tylko trybuna południowa!), obiekt ten pomieścić może 26 272 kibiców.

Francja
File:Ajaccio Port JPG2.jpg
Ajaccio
Nie, nie uważam ani Francji za małą, ani za jakąś wiochmeńską, ale opisywanie każdej francuskiej miejscowości, która ma przedstawiciela w Ligue 1 z osobna zajęłoby z kilka stron, bowiem niemal połowa (8 na 20 klubów) jest z miast, które mają poniżej 100 tysięcy mieszkańców, a ponad połowa z tej 8 (bo aż 5) to miejscowości, której nie mają nawet 50 tysięcy ludzi.

Oto taka mała tabelka, która przedstawi sytuacje tych zespołów:

Klub
Miasto (liczba mieszkańców)
Stadion (liczba siedzeń)
AC Ajaccio
Ajaccio (65 542)
Stade François Coty (12 000)
SC Bastia
Bastia (43 477)
Stade Armand Cesari (16 480)
Evian TG
Annecy (52 890)
Parc des Sports (15 600)
EA Guingamp
Guingamp (7 477)
Stade de Roudourou (18 126)
FC Lorient
Lorient (58 135)
Stede de Moustoir (18 500)
AS Monaco
Monako (36 371)
Stade Louis II (18 523)
FC Sochaux
Montbéliard (26 207)
Stade Auguste Bonal (20 025)
Valenciennes FC
Valenciennes (41 278)
Stade de Hainaut (25 000)

Najciekawszą miejscowością z pośród tych wszystkich jest Guingamp. W tym miasteczku mieszczącym się w północnej Francji mieszka zaledwie 7 477 osób, a Stade de Roudourou, na którym swoje mecze gra lokalny klub i beniaminek Ligue 1 EA Guingamp, mieści 18 126 widzów, czyli po raz dwa razy więcej niż ilość mieszkańców!

Holandia
Jako że kraj tulipanów jest znacznie mniejszy niż te trzy wyżej wymienione, to tutaj granicą było 50 tysięcy mieszkańców. To i tak pozwoliło mi na wyróżnienie trzech miasteczek.

File:Kerkrade-Kerk.JPG
Kerkrade
Jest Heerenveen (42 754), gdzie na miejscowy Sportklub co jakiś czas łapie się do europejskich pucharów. W zeszłym roku w play-off'ach LE klub przegrał dwumecz ze... znanym nam dobrze Molde FK! Serduszka swoje mecze rozgrywają na mieszczącym 26 800 widzów Abe Lenstra Stadion.


Idąc na południe jest Waalwijk (38 920). Stamtąd pochodzi RKC Waalwijk, którego obiekt to, mieszczący 7 500 kibiców, kameralny Mandemakers Stadion. Notabene miastem partnerskim tego miasta są polskie Chojnice.

I jeszcze dalej jadąc na południe, mamy Kerkrade (48 721), gdzie swoją siedzibę ma chyba najbardziej polski klub z pośród wszystkich wyżej wymienionych. Chodzi o miejscową Rodę, w barwach której gra dwóch bramkarzy z naszego kraju: Filip Kurto i Mateusz Prus. Duma Południa swoje mecze gra na Parkstad Limburg Stadion, na który może wejść 19 979 fanów.

Podsumowanie
Tak więc, w całej Europie piłka nożna to nie tylko stolYce i okolYce, ale także małe miasteczka. I jak pokazują historie tych klubów, nie zawsze są to typowi chłopcy do bicia, ale często silne ekipy, które często grają w europejskich pucharach.

źr. danych: wikipedia.org; fot.: commons.wikipedia.org

20 sierpnia 2013

Klub niepokornych polskich ligowców. Czyli witamy w Gaziantepsporze!

Już sama nazwa tego zespołu sprawia mi trudności w wymówieniu. Drużyna z miasta Gaziantep, leżącego na południu Turcji, największe sukcesy święciła na przełomie wieków, kiedy to zarówno w sezonie 99/00, jak i 00/01 zajmowała miejsce trzecie na podium. Do tych sukcesów powróciła dopiero dwa lata temu, kiedy to zajęła czwarte miejsce (przegrała też półfinał krajowego pucharu), a to dało tej drużynie możliwość gry w eliminacjach Ligi Europy, a mogło być jeszcze lepiej

Sokoły w Polsce są właśnie najbardziej znane dzięki udziałowi tej drużyny w europejskich pucharach. Po sukcesie w 2011, latem tego samego roku Gaziantepspor rywalizował w III rundzie eliminacji LE z Legią Warszawa, która cudem okazała się być lepsza. Od tamtego czasu Turkom nie idzie już tak dobrze w ich lidze - w ostatnich dwóch sezonach dwukrotnie zajęli oni 10. miejsce.

Semir Štilić
Przechodzę już jednak do tematu. Oto bowiem dziś na światło dzienne wyszła informacja, iż jeden z lepszych techników w naszej lidze w historii (a może tylko w Lechu?), został nowym zawodnikiem drużyny z Kamil Ocak Stadyumu. Ostatni sezon pomocnik spędził bez sukcesów w Karpatach Lwów, które wystawiły go na listę transferową. Jeszcze kilka dni temu mówiono o tym, że on i paru innych synów marnotrawnych Lecha chcą do Kolejorza wrócić. Wrócił jednak tylko Dimitrje Injac. Reszta została na lodzie, ale to głównie ich własna wina. Kibice w Poznaniu nadal go lubią, założyli nawet stronę na Facebook-u, mającą na celu przywrócenie go na Bułgarską. Prezes klubu z Wielkopolski, Karol Klimczak stanowczo jednak transfer wykluczył

Bośniak dziś trafił jednak do tureckiej Süper Lig! Nie wydaje się to krok w tył w jego karierze (w stosunku do Karpat oczywiście), ale kiedy był jednym z najlepszych piłkarzy w Ekstraklasie, to mówiono o takich firmach, jak: Borussia Mönchengladbach (dwukrotnie, nawet po rozstaniu się z wicemistrzem Polski), Schalke 04 Gelsenkirchen. Ostatnio mówiono jeszcze o tym, że najlepszy polski trener piłkarski Franciszek Smuda chce go do swojej Wisły Kraków.

Wydaje się więc, że talent bośniackiego pomocnika został jednak zmarnowany. Ale czy to nie on jest sobie poniekąd winny? Gdyby przedłużył kontrakt z Lechem, obniżyłby nawet swoje zarobki nieco, to teraz mógłby śmigać na boiskach takiej Bundesligi. Gdybanie...

Abdou Razack Traoré
W drużynie prowadzone przez byłego gracza Fenerbahçe Bülenta Uyguna jest również inny znakomity pomocnik, który jednak w Polsce grał bardziej pod bramką rywali. Urodzony w Abidżanie (WKS) reprezentant Burkina Faso w Lechii Gdańsk był zdecydowanie wyróżniającym się piłkarzem.

Wiadome było, że klub grający na przepięknej PGE Arenie nie sprosta warunkom finansowym stawianym przez byłego zawodnika Rosenborga. Zdecydowano jednak o gracza walczyć. Nie udało się, Traoré kontraktu nie przedłużył i z dniem 31 grudnia 2012 roku stał się wolnym zawodnikiem.

24-latek był już podobno dogadany z prowadzonym wówczas przez Macieja Skorżę Al-Ittifaq. Ostatecznie do Arabii Saudyjskiej nie trafił i wylądował w Turcji.

Wiele jednak wskazuje, że z Semirem w jednej drużynie nie zagra. Na dniach ma rozwiązać kontrakt i chętnie... wróciłby do Polski. Menadżerowie piłkarza zgłosili się już wcześniej do Lecha, jednak Kolejorza nie stać jest na płacenie pomocnikowi 300 tysięcy euro rocznie. Stać jest na taki wydatek za to Legię, w której i sam Traoré chętnie by zagrał. Ciekawe, czy będzie mu dany powrót do kraju nad Wisłą?

Darvydas Šernas
Ostatnim piłkarzem w moim zestawieniu jest jeden z najlepszych strzelców Widzewa Łódź w ostatnich latach (a może nawet w całym XXI wieku). Litwin był rewelacją drużyny z al. Piłsudskiego, w latach 2009-2011 zaliczył dla łodzian 25 goli we wszystkich rozgrywkach. Jako że w drużynie czterokrotnych mistrzów Polski pieniędzy już wtedy nie było, napastnik latem 2011 odszedł do Zagłębia Lubin za marne 400 tysięcy euro (marne, bowiem jeszcze pół roku wcześniej Lech proponował za niego 800 tysięcy euro, ale Widzew chciał wówczas okrągły milion).

W Lubinie Šernas kariery nie zrobił. W ciągu półtora roku dla Miedziowych zaliczył we wszystkich rozgrywkach zaledwie 7 goli (w tym 2 z rzutów karnych). Nic więc dziwnego, że Zagłębie chciało się dobrze zarabiającego (100 tysięcy złotych miesięcznie) snajpera pozbyć. Udało się go wypożyczyć na początku tego roku do Gaziantesporu właśnie. Podobnie jak Traoré w Turcji spisywał się całkiem nieźle. W 16 meczach rundy wiosennej trafił 6 razy do siatki rywali. Działacze tamtejszego klubu zdecydowali się teraz napastnika wykupić za około 200-300 tysięcy euro.

Litwin z całej historii wyszedł pozytywnie, ale szkoda, że i jemu nie dano szans grać w jakimś jeszcze lepszym klubie. Jeszcze taka ciekawostka: słowo šernas w języku litewskim to dzik...

Podsumowanie
Mieliśmy już swoją kolonię w Trabzonsporze, mamy w Borussii, mamy też (chociażby połowicznie) w Gaziantepsporze. Szkoda jednak, że piłkarze ci nie grają nadal w Polsce, bo nasza liga mogłaby być znacznie ciekawsza, a i oni sami wylądowaliby może w jakiejś dobrej lidze na zachodzie. Co wy myślicie o karierach tych trzech zawodników? Piszcie! A... i jeszcze jedno: czy tylko mi się zdaje, że gdyby wszystko dobrze poszło, to cała trójka mogła razem grać w Lechu?!

12 sierpnia 2013

Wakacyjne historie: Corralejo

Tak oto prezentują się kasy i brama główna obiektu
Otwieram nowy cykl. Wiem, że lekko spóźniony, bo trwa już druga połówka wakacji, ale zawsze jakieś urozmaicenie. Mam nadzieje, że nie będzie on jednorazowy, bo choć mam coś w zanadrzu, to życzę sobie, żebym miał czas, aby coś tu podesłać.

Murawa lepsza niż na Narodowym
Pod koniec ubiegłego miesiąca udałem się na wakacje do Hiszpanii, a dokładniej na Fuertaventurę, jedną z wysp na tzw. kanarach. Oprócz błogiego lenistwa, nie omieszkałem sobie pozwiedzać. Okazało się bowiem, że wbrew pozorom, tamte rejony są bardzo sportowe, a ku mojemu zdziwieniu nawet piłkarskie.

Klubowy autobus...
Odwiedziłem chociażby Lanzarotę - wyspę, na której został odkryty talent Franka Bagnacka. To ten krnąbrny młodzian z FC Barcelony, który przeżył w swoim życiu wiele ciekawych historii i od zawsze wiedział, że zagra w Europie.

Zacne trybuny
Źle to nieco zacząłem, gdyż nie wspomniałem, że na popularnej Fuercie mieszkałem w Corralejo - chyba najbardziej piłkarskiej miejscowości na całej wyspie. Oczywiście, w innych jej rejonach też się w piłkę gra, ale kluby z powodów czysto finansowych odeszły gdzie indziej w niepamięć. UD Pájara Playas de Jandía, UD Fuerteventura - tych klubów już nie ma, jak to jest napisane na angielskiej Wikipedii: due to the lack of funds (z powodu braku funduszy). Zostało już tylko CD Corralejo - zespół grający w Tercera División.

Logo Socios - kibiców CD Corralejo
Kiedy dowiedziałem się, że takowy klub tam istnieje (a było to jeszcze w Polsce), szybko sprawdziłem sobie terminarz trzeciej ligi. Niestety, ku braku mojego zaskoczenia (gdyż tego się niestety spodziewałem), rozgrywki te rozpoczynają się, podobnie jak Primera Divisón, dopiero w sierpniu.

Wspomniane pomidory
Nie poddałem się jednak. Mój hotel znajdował się bowiem zaledwie ok. 350 metrów od obiektu drużyny prowadzonej przez Miguela Santanę - Estadio Vicente Carreño Alonso. Udałem się tam (notabene z babcią), obszedłem go wzdłuż i wszerz. Dzięki swojej ciekawej poniekąd konstrukcji, płyta boiska jest kompletnie niewidoczna, bowiem trybuny są kamienne, tym samym będąc murem. Udało mi się jednak wejść na kamień, na którym to dało się co nieco zauważyć. Nagle zauważyłem pewnego pana w niebieskiej koszulce Adidasa. Spojrzał on na nas. Wsiadł na swój rower, gdzieś pojechał. Kiedy udawaliśmy się już w drogę powrotną, postanowiłem spojrzeć jeszcze przez dziurkę w metalowych drzwiach. Te nagle się otworzyły i ujrzeliśmy w nich tego miłego pana Hiszpana. Spytał się skąd jesteśmy, powiedzieliśmy, że z Polski. Zaprosił nas do zwiedzenia obiektu. Tak więc, przy odrobinie szczęścia, udało mi się wykonać kilka ciekawych zdjęć. Po raz pierwszy w życiu widziałem pomidory rosnące na stadionie piłkarskim. 
Trzeba przyznać, że jak na czwarty poziom rozgrywkowy, to klub ma zacny obiekt. Wiele polskich zespołów (nawet tych z I ligi) mogłoby zazdrościć takiego stadionu. A taki obiekt Ruchu Chorzów też wcale ładniejszy też nie jest.

Tamtejsza pogoda jest cudowna - cały rok pogoda nie spada poniżej dwudziestu-kilku stopni. Czemu by więc nie zbudować tam piłkarskiej potęgi? Choćby dlatego, że na całej wyspie żyje zaledwie 100 tysięcy osób, a i sytuacja finansowa w Hiszpanii za różowa nie jest.

Tak na koniec - dla dociekliwych: Vicente Carreño, którego obiekt w Corralejo nosi imię, to (z tego, co udało mi się odnaleźć w sieci) doktor sportowy specjalizujący się w hepatologii.

A wy - co porabiacie w te wakacje? Coś na sportowo? Czy może jednak lenistwo? Piszcie!