aosporcieaosporcieaosporcie

20 kwietnia 2013

Finał Pucharu Ligi Francuskiej, czyli jak to robią w kraju Napoleona!

Jestem właśnie po finale piłkarskiego Pucharu Ligi Francuskiej, który miałem przyjemność obejrzeć za pośrednictwem Canal+ Family. Ze świetnym komentarzem Tomasza Smokowskiego i dobrym ekspertem, jakim bez wątpienia jest Stefan Białas. Ale mój post nie będzie poświęcony jakości dziennikarstwa w tej stacji, a Pucharowi Ligi właśnie. Nie tylko temu francuskiemu.

Stade de France, sobota, wieczór, kibice obu drużyn z flagami w barwach swoich ulubionych klubów. Brak agresji, pirotechniki (do niej akurat nic nie mam), brak wszelkich zgrzytów. Fajna, rodzinna wręcz atmosfera. A jednocześnie świetna gra dwóch niezłych drużyn. Nie piszę teraz o finale Pucharu Świata w szyciu na czas, ale o finale Pucharu Ligi Francuskiej, w którym zmierzyły się Saint-Étienne i Stade Rennais. Gra tych pierwszych podobała mi się już w półfinale tych rozgrywek, kiedy to po rzutach karnych pokonali oni Lille. Tych pierwszych w tej edycji Pucharu Ligi nie widziałem, ale w lidze i owszem. Będąc w Bretanii przejeżdżałem nawet obok stadionu Czerwono-Czarnych. O samym finałowym spotkaniu długo pisać nie będę. Zieloni wygrali 1:0 po golu Brandão i tym samym drużyna trenera Christophe Galtiera po raz pierwszy od 31 lat coś wygrała, a kurtka samego szkoleniowca, niczym płaszcz José Mourinho, przejdzie do historii Choć przyznam szczerze, że Rennais atakowli do samego końca, a gdyby Diallo umieścił piłkę w bramce Ruffiera w 87' minucie, to byłby to chyba najładniejszy gol tej edycji tych rozgrywek. Tak swoją drogą, ciekawym rozwiązaniem jest to, że zwycięzcy nie otrzymują medali, tylko miniaturowe puchary. Chciałem w tym poście bardziej rozpisać się o samym pomyśle Pucharu Ligi, który we Francji sprawdza się w 100% - zarówno pod względem sportowym, jak i marketingowym.

Puchar Ligi Francuskiej powstał w roku 1994. Obecnie zwycięzca tych rozgrywek, oprócz dość osobliwego trofeum, dostaje też bilet. Bilet do 3 rundy eliminacyjnej Ligi Europejskiej. Niedawno pisałem o tym, że Puchar Ligowy w Polsce byłby ciekawym zamiennikiem wielkiej reformy, ale tylko wtedy, gdyby zwycięzca otrzymał właśnie prawo do gry w europejskich pucharach. Bo jak wszyscy wiemy, w polskiej piłce istniał już taki twór, jakim był Puchar Ekstraklasy, a wcześniej Puchar Ligi Polskiej. Szansa na powrót tych rozgrywek jest, choćby dlatego, że reaktywacją PLP przed sezonem 1999/2000 obok Ryszarda Raczkowskiego zajął się... obecny prezes PZPN Zbigniew Boniek. W tamtych rozgrywkach w celu nadania im wysokiej rangi ustalone zostały duże premie finansowe za przejście każdej rundy, a zwycięzca zarobił łącznie 1,3 mln złotych, jednak wtedy zwycięzca nie dostawał prawa do gry w Europie. Poza tym, sama organizacja nie stała na wysokim poziomie, o czym świadczy brak sponsorów i to, że finał w 2009 roku odbył się na... przestarzałym Stadionie MOSiR-u w Wodzisławiu Śląskim, a poniżej prezentuję ostatnią bramkę w historii Puchar Ekstraklasy.


Warto także dodać, że wedle informacji pojawiających się przed sezonem 2009/2010, Puchar Ekstraklay został zlikwidowany również ze względu na brak zainteresowania jakiejkolwiek stacji telewizyjnej. We Francji takich problemów nie ma. Mecz finałowy odbywa się na słynnym Stade de France, a mecze pokazuje publiczna telewizja - finał nadano na France 2.

Podsumowując, myślę że warto przywrócić Puchar Ekstraklasy, a finał zorganizować na jedynym z naszych europejskich stadionów. Swoją drogą, 4 lata to jednak szmat czasu. Wtedy Wrocław cieszył się z Pucharu Ekstraklasy i zdobycia prawa do organizacji Euro 2012. Dzisiaj Odra gra w 3 lidze, a Śląsk jest aktualnym Mistrzem Polski... jak ten świat się zmienia.

11 kwietnia 2013

Co za mecz w Bazylei, czyli dowód na to, że Liga Europejska jest ciekawsza!

W miniony wtorek oglądaliśmy jeden z najlepszych meczów w historii piłki nożnej. Przynajmniej tak uważają polskie serwisy, sprzyjające jedynej słusznej niemieckiej drużynie. Nie chcę się tu wdawać w polemikę w kibicami i Kibicami owego klubu, przejdę więc do właściwego tematu tego postu. A mianowicie do dwumeczu Tottenhamu z Bazyleą.

Patrząc w program telewizyjny liczyłem na to, że obejrzę sobie w czwartkowy wieczór niezłe spotkanie, a ponieważ nie mam dostępu do kanału nSport, natomiast mam do paczki Canal+, miałem nadzieję, że C+ Sport pokaże właśnie spotkanie Kogutów z Czerwono-Niebieskimi. I tak się na szczęście stało. Jeszcze większą radość wywołała na mnie informacja, że spotkanie te skomentują wspólnie Adam Marchliński i Filip Surma, którzy na standardy kanału z Wiertniczej, są świetnymi ekspertami.

Mimo głosów niektórych znawców, którzy przed spotkaniem uważali, że wynik 2:2 na White Heart Line, premiuje z marszu drużynę FC Basel, ja uważałem inaczej, mimo że bardzo cenię tą drużynę i kibicuję jej, o czym mogliście się na pewno dowiedzieć w moim pierwszym poście. Drużyna Villasa-Boasa mimo wszystko to drużyna angielska, ci się nigdy nie poddają (finał na Camp Nou z udziałem Man Utd i Bayernu). 

Nie zawiodłem się tym spotkaniem. Mieliśmy w nim niemal wszystko - deszcz, pot, łzy, dogrywka, czerwona kartka, rzuty karne. Takie spotkania aż chce się oglądać. Zaczęło się w 23' minucie od gola Clinta Dempseya, który wykorzystał złe warunki atmosferyczne, a właściwie to, że na mokrej murawie obrońca gospodarzy Aleksandar Dragović potknął się i przewrócił, a Amerykanin sprytnie to wykorzystał. Już cztery minuty później mieliśmy wyrównanie, po kontrze Basel i podaniu od Marco Strellera gola zdobył Egipcjanin Mohamed Salah. Mecz ten był jak niezła walka bokserska - cios za cios. 

W drugiej połowie to jednak gospodarze jako pierwsi objęli prowadzenie. Aleksandar Dragović zrehabilitował się za błąd przy bramce dla gości i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. I gdy Szwajcarzy już się witali z półfinałem (co dla nich byłoby wielkim sukcesem) gola zdobył... Clint Dempsey, który po rzucie wolnym przyjął piłkę na klatkę piersiową i uderzył lewą nogą. I gdy gracze z Londynu byli w pewnej euforii (bo w końcu to dawało im dogrywkę) wydarzyła się kolejna niesamowita rzecz. Jan Vertonghen faulem zatrzymał Marco Strellera, który byłby w sytuacji sam na sam i dostał za to zasłużoną czerwoną kartkę. Koguty całą dogrywkę były zmuszone grać w dziesiątkę.

Dogrywkę, podobnie jak drugą połowę, lepiej zaczęli gospodarze. Piłka po atomowym strzale Mohameda El Elneny'ego musnęła jednak tylko słupek. W 111' minucie na boisku pojawiła się legenda klubu ze St. Jakob-Park - Alexander Frei, który po sezonie ma zostać dyrektorem sportowym klubu FC Luzern, którego trenerem jest były reprezentant Polski Ryszard Komornicki. Ciekawe jednak jest to, czy w razie jakiegoś większego sukcesu w LE, napastnik nie zechcę zmienić swojej decyzji o zakończeniu kariery. Szwajcar od razu po pojawieniu się na płycie stadionu miał świetną sytuację, ale jego strzał został zablokowany przez jednego z obrońców z Londynu. Mimo tego, że gospodarze w dogrywce mieli przewagę, to nie mieli szczęścia, więc czekały nas rzuty karne. 

Seria rzutów karnych nie była już taka wyrównana. Bazylea jedenastki wykonywała bezbłędnie, natomiast w drużynie Kogutów Tom Huddlestone strzelił w ten sam róg, w który rzucił się bramkarz gospodarzy Yann Sommer, a Emmanuel Adebayor fatalnie spudłował. Marcelo Díaz w czwartej kolejce strzelił na tyle skutecznie, że pokonał Brada Friedela i zapewnił swojej drużynie awans do półfinału.

Ten mecz potwierdza nam, że Liga Europejska jest ciekawą alternatywą dla Ligi Mistrzów. Może i o tej pierwszej wszyscy nie piszą i nie robią o nich materiałów do głównych Faktów, ale i to też sprawia, że LE jest bardziej kameralna, a przez to również w wielu sytuacjach ciekawsza. Spotkanie to pokazało nam też, że dogrywki nie są zawsze nudne i nieciekawe, a także, że drużyny w nich grające nie zawsze czekają tylko na serię rzutów karnych. I wreszcie, mecz ten uświadomił nam, że następuje zmiana pokoleniowa wśród trenerów - starli się w tym ćwierćfinale bowiem dwaj młodzi szkoleniowcy - 35-letni André Villas-Boas i 38-letni Murat Yakin. W ogóle w Bazylei stawiają na młodych. Przed Yakinem, Szwajcarski zespół trenowany był przez 37-letniego (obecnie) Heiko Vogela, a jeszcze przedtem przez Thorsten Fink (obecnie mającego 45 lat).

5 kwietnia 2013

Rewolucja w Ekstraklasie, będzie 7 dodatkowych kolejek!

źr.: archiwum prywatne
No no, media dzisiaj poinformowały nas o tym, że rada nadzorcza Ekstraklasy SA przegłosowała w piątek rewolucyjny projekt reformy rozgrywek. Oznacza to nam, ni mniej, ni więcej, że od przyszłego sezonu czeka nas zamieszanie.

Punkty zdobyte w nazwanym przez media sezonie zasadniczym  (termin kojarzący nam się głównie ze sportami, które największą popularnością cieszą się za oceanem - koszykówką i hokejem), zostaną podzielone na pół i zaokrąglone w górę. Ale skoro mamy sezon zasadniczy, to gdzie faza play-off?

Otóż fazy play-off nie będzie. Zamiast tego czeka nas tzw. runda finałowa. Czyli w skrócie: oprócz standardowych 30 kolejek, czeka nas dodatkowych 7, o czym informuje nawet tytuł tego zacnego artykułu. Ekipy zostaną podzielone na dwie grupy: mistrzowską (miejsca 1-8) i spadkową (9-16), które zagrają każdy z każdym, ale tylko po jednym meczu. Drużyny z miejsc 1-4 i 9-12 po cztery spotkania rozegrają u siebie, reszta ekip tylko po trzy.

Logiki tego pomysłu z lekka nie widzę. Przecież podobny system stosowany był w sezonie 2001/2002 i tak szybko, jak zaistniał, zniknął. Ten najnowszy jest równie przedziwny. Jeżeli chcemy mieć tak dobrą ligę, jak na zachodzie (co nam na razie nie grozi), to trzeba i się na zachodzie wzorować. I mając tu na myśli zachód, zarząd Ekstraklasy chyba wzoruje się na nieco dalszym zachodzie, tym (po raz kolejny użyję tego terminu) zza oceanu, gdzie w MLS mają play-offy. Tyle, że nie należy zapominać, że my jesteśmy w Europie.

Jedyną z bardziej wartościowych lig europejskich, mających bardzo dziwny system, jest Belgia, która swoją drogą ma chyba najbardziej obecnie pojechany (inaczej ciekawy) system w całej Europie. I chyba z tego właśnie kraju nasi działacze wzięli (a wręcz zerżnęli) pomysł. Tam bowiem drużyny z miejsc 1-6 grają potem w fazie mistrzowskiej, ekipy z miejsc 7-14 walczą o europejskie puchary podzieleni w dwóch grupach, z których dwie najlepsze potem grają dwumecz o to, aby zagrać w barażach o II rundę eliminacyjną Ligi Europejskiej. W barażu tym grają z czwartą drużyną grupy mistrzowskiej. Dwie ostatnie ekipy po sezonie zasadniczym rozgrywają baraże o utrzymanie (pięć meczy między sobą). Ta gorsza, automatycznie spada z ligi, lepsza rywalizuje w kolejnych barażach, w grupie z trzema drużynami z drugiej ligi.

W Polsce wygląda na to, że będzie to wyglądać o wiele prościej, niż w Belgii. Myślę jednak, że pomysł jest niezbyt przemyślany, a na pewno nie przedyskutowany z klubami. - Z tego, co wiem, większość klubów nie była w tej sprawie w ogóle pytana o zdanie - tak powiedział prezes Górnika Artur Jankowski.

Jedynym plusem jest to, że nasze narodowe nieroby nasi piłkarze rozegrają więcej spotkań. Z tego nawet sami zainteresowani są zadowoleni oraz chociażby Lech Poznań. Ale ciekawszym pomysłem byłoby moim zdaniem poszerzenie ligi do np. 20 zespołów albo reaktywacją Pucharu Ekstraklasy, choć ten był nieco olewany przez nasze zespoły. Chociaż gdyby dać jako nagrodę awans do Ligi Europejskiej (a tym samy odebrać je za trzecie miejsce w lidze), sprawiłoby, że kluby na pewno nie podchodziły by do takich rozrywek bez szacunku. A wy - co myślicie o reformie Ekstraklasy? Piszcie!

1 kwietnia 2013

Lech wygrywa w pięknym stylu! Ale w piątek z Lechią...

Działo się jesienią na Bułgarskiej podczas meczu z Pogonią! / źr.: archiwum prywatne
Lech Poznań pokonał Pogoń Szczecin 2:0. I do tego na wyjeździe! Po raz szósty w historii! Tak, to pewnie już wiecie. Mnie zawiodło w Kolejorzu, a właściwie zawodzi, tylko jedna rzecz. Gra u siebie. No ale trzeba przyznać, że na wyjazdach spisują się świetnie, wygrali już po raz dziesiąty na boisku rywala! Jednakże trzeba się mocno bać przed najbliższym spotkaniem u siebie. Wszyscy mówią o złej passie jeżeli chodzi o zdobycze punktowe na Bułgarskiej. Ale statystyki goli strzelonych u siebie też nie są dobre. Lech po raz ostatni gola u siebie strzelił... Legii Warszawa 18 listopada 2012 roku! Mimo to, nasza Ekstraklasa jest, jaka jest (Legia zresztą też), więc drużyna Mariusza Rumaka nadal jest wiceliderem.

Jak mogliście się domyśleć (tudzież doczytać) z moich ostatnich postów, nie lubię zbytnio Aleksandyra (tak się chyba odmienia jego imię) Tonewa, a właściwie nie, że go nie lubię, ale po prostu nie mogłem pojąć, dlaczego ten utalentowany skrzydłowy nie mógł objawić swoich nadzwyczajnych umiejętności. No i przyszedł chyba przełomowy dla Bułgara tydzień (a właściwie okres czasu, bo to nieco dłużej niż siedem dni). 23-latek najpierw strzelił aż 3 gole Malcie (co akurat w moim mniemaniu nie jest jakimś wielkim dla niego osiągnięciem sportowym, ale psychicznie mogła go podnieść na duchu), ale potem zaliczył też asystę przeciwko Danii (uczestnik ostatniego Euro i MŚ). No a dzisiaj zaliczył bardzo ładne trafienie i miał duży wkład w wygraną gości.

W dzisiejszym spotkaniu ładnie spisywała się zresztą cała drużyna z Poznania, ale mimo wszystko, oprócz końcowych minut, spotkanie w Szczecinie było wyrównane, a Pogoń też miała swoje sytuacje i może podopiecznym Dariusza Wdowczyka (który wrócił po 5 latach przerwy, którą sobie zrobił, wiemy z jakich powodów).

Niestety w najbliższy piątek Lech zagra z Lechią Gdańsk. Drużyna ta jest taką piętą Achillesową dla Kolejorza. To ona odebrała im europejskie puchary w sezonie 2010/2011, wygrywając w Gdańsku. Tam zresztą Lechitom od dłuższego okresu czasu nie idzie. Jesienią rozpędzony zwycięstwami w niezłym stylu Lech, przyjechał na PGE Arenę i... przegrał 0:2. Lechia dzisiaj grała rewelacyjny futbol (podobny do tego Lecha w meczu z GKS-em), ale zaledwie zremisowała z Wisłą Kraków. To, że zawodnicy Bobo będą nieco przybici, wydaje się być pewnym plusem na piątkowych gospodarzy. Ale czy po raz kolejny, rozpędzona lokomotywa nie zostanie powstrzymana w najgorszym możliwym momencie znowu przez Gdańszczan? Tego dowiemy się już w piątek.