aosporcieaosporcieaosporcie

9 stycznia 2021

Robert Gumny: Bundesliga trochę mnie zweryfikowała

foto: Damian Garbatowski

Czy Bundesliga zweryfikowała jego umiejętności? Jakie są różnice pomiędzy polskim a niemieckim reżimem treningowym? Czego zabrakło do mistrzostwa za kadencji Nenada Bjelicy? O tym opowiada Robert Gumny, obrońca FC Augsburg i reprezentant Polski w rozmowie z Dominikiem Stachowiakiem.

Dominik Stachowiak, aosporcie.pl: - Robert, zacznijmy od tematu Augsburga. Zagrałeś w ośmiu spotkaniach, były to głównie wejścia z ławki. Jak oceniasz te pół roku w Niemczech?

Robert Gumny, obrońca FC Augsburg i reprezentant Polski: - Wiadomo, że przyszedłem tu z myślą o wskoczeniu do pierwszego składu, ale zostałem szybko zweryfikowany. Byłem po kontuzji, musiałem w pierwszych tygodniach sezonu dojść do siebie. Dostałem kilka szans, ale jak widać tutaj nie wystarczy, że zagrasz jedno przeciętne czy nawet dobre spotkanie, żeby trener na ciebie stawiał. Trzeba zagrać bardzo dobrze.

- Ciekawi mnie przede wszystkim Twoja rywalizacja z Raphaelem Frambergerem, który będąc zdrowym jest pierwszym wyborem Heiko Herrlicha.

- Nie boję się tej rywalizacji, myślę nawet, że mogę ją wygrać. Augsburg miał dobry początek sezonu, wygraliśmy z trudnymi przeciwnikami, więc trener też nie miał prawa na mnie od razu stawiać. Później Raphael miał kontuzję, ja wskoczyłem do składu. Nie zagrałem źle, ale też nie zagrałem bardzo dobrego meczu, a jak już mówiłem, taki trzeba zagrać, żeby zostać w podstawie.

- W ostatnim meczu przeciwko 1. FC Köln, a także wcześniej, w spotkaniu z Arminią Bielefeld, trener Herrlich testował ustawienie z wahadłowymi. Jesteś przygotowany do tej roli czy czujesz deficyty w grze ofensywnej?

- Na pewno gra w ofensywie w tym ustawieniu jest dużo ważniejsza, dużo więcej się też biega. Jesteśmy raczej nastawieni na grę czwórką obrońców i tak ćwiczymy, ale w meczach, w których chcemy dominować, gramy trójką. Czy jestem gotowy? Myślę, że tak. Tak jak mówiłem na początku, ta intensywność jest dużo większa, ale po tym pół roku czuję się naprawdę dobrze kondycyjnie i fizycznie. Wiadomo, że trzeba jeszcze wygrać rywalizację.

- Dobrze się złożyło, że trafiłeś do Augsburga w jednym okienku z Rafałem Gikiewiczem, który już sobie wyrobił pewną renomę w Niemczech. Rafał pomagał Ci w wejściu do niemieckiej szatni?

- Na pewno Rafał jest dla mnie dużą podporą, zawsze coś przetłumaczy z niemieckiego czy to na boisku, czy poza nim. Dużo mi pomógł też poza szatnią, znalazł mi mieszkanie. Teraz próbuję się tak do niego nie kleić, żeby łapać jak kontakt z resztą chłopaków z drużyny. Wiadomo, są grupki w szatni, ale to jest drużyna i trzeba mieć z nimi jak najlepszy kontakt.

- Miałeś jakieś większe problemy z językiem niemieckim?

- Nie miałem jakiejś większej styczności z tym językiem. Teraz mam postanowienie noworoczne, i zacząłem się go intensywnie uczyć. Mam nadzieję, że za pół roku będę mógł udzielić wywiadu już po niemiecku.

- Pytam o aklimatyzację, gdyż w jednym z ostatnich odcinków na kanale Foot Truck padło stwierdzenie, że przyjeżdżając na kadrę byłeś bardzo wycofany, z nikim nie rozmawiałeś i siedziałeś ze spuszczoną głową.

- Uważam, że na kadrze jest bardzo przyjemnie. Wcześniej nie było żadnych młodych na zgrupowaniu, jechałem tylko z Sebastianem Szymańskim czy Szymonem Żurkowskim, więc na pewno byłem wycofany. Też trzeba powiedzieć, że przez to, że nie grałem za granicą, tylko w Lechu, to ta pewność siebie również nie była na odpowiednim poziomie. Teraz przyjeżdżam na kadrę jak na spotkanie ze starymi kolegami.

- Który z piłkarzy Augsburga zrobił na Tobie największe wrażenie kiedy trafiłeś do klubu?

- Marko Richter. On nie grał za dużo na początku, ale kiedy nadszedł kryzys, to trener na niego postawił i widać, że Marko ciągnie ten wózek. Moim zdaniem, to jest piłkarz, który powinien grać od początku do końca w każdym meczu, bo ma ten luz i kreatywność w grze do przodu.

- W związku z tym, że niewiele grasz w Augsburgu, chciałbyś pójść na wypożyczenie, czy jednak zostać i wywalczyć sobie miejsce w pierwszym składzie?

- Myślę, że definitywnie chciałbym zostać. Zwłaszcza, że tak jak mówiłem, ta rywalizacja na boku obrony jest do wygrania. Nie uważam, że konkurencja jest tak duża, żeby odchodzić i nie walczyć o pierwszy skład Augsburga.

- Pytam o to dlatego, że ostatnio z ust Artura Wichniarka padły słowa twierdzące, że masz na razie więcej minut spędzonych na konsoli niż na boisku. Postawił, jak mi się wydaje, całkiem absurdalny zarzut, że gry komputerowe są dla Ciebie ważniejsze niż rozwój.

- Szczerze, to nawet nie wiedziałem, że takie słowa padły (śmiech). Bardzo mi przykro, że ktoś mnie osądza w ogóle mnie nie znając. Kocham piłkę nożną, a nie gry komputerowe. Nie wiem co mam powiedzieć na ten temat. Ja też wcale tak dużo nie gram, dziewczyna mnie pilnuje, bo ona też nie lubi, jak gram (śmiech). Prawda jest taka, że niemal każdy w wolnym czasie lubi sobie pograć na konsoli i nie ma nic w tym złego. Na pewno nie jest tak, że gram po nocach.

- Dlatego mówię, że dla mnie było to naprawdę absurdalne.

- Powiem szczerze, że trochę mnie zaskoczyłeś. Wiesz, trochę to niemiłe z jego strony, że ocenia kogoś, kogo nie zna, w taki sposób.

- Przejdę do tematu Twojego nieudanego transferu do Borussii Mönchengladbach. Miałeś gdzieś z tyłu głowy myśl, że uciekła Ci szansa na wyjazd za granicę?

- Szczerze mówiąc, to po tych dwóch kontuzjach psychicznie gdzieś się nastawiłem, że do końca życia może zostanę w Lechu, co też nie było wtedy złą opcją. Bardzo się cieszę, że się udało, bo myślałem tak naprawdę o swoim zdrowiu, a nie o karierze. Po drugim zabiegu znowu wracam na dobry tok myślenia, jestem w bardzo dobrym miejscu do rozwoju, w bardzo dobrej lidze, w bardzo dobrym klubie, więc pozostaje wskoczyć w nim do pierwszego składu.

- Całkiem sporo straciłeś przez tę kontuzję. W Lechu wypadłeś łącznie na prawie cały sezon przez problemy zdrowotne.

- Pewnie nawet półtora. Koronawirus dał mi sporo, bo wstrzymał ligę i tak naprawdę przez to wróciłem do gry i jestem tutaj, w Augsburgu.

- Normalnie miałbyś wiosnę z głowy, a tak wróciłeś na końcówkę sezonu.

- Dzięki tej końcówce zdecydowali się mnie wziąć.

- Przechodząc do tematu Lecha. Na początku sezonu grałeś na przemian z Alanem Czerwińskim, wtedy też padały stwierdzenia, że Alan nie wyrabiał kondycyjnie na początku swojej przygody z Lechem. Nie masz może wrażenia, że z Tobą jest tak samo w Augsburgu? Że polska myśl szkoleniowa za mało skupia się na odpowiednim przygotowaniu fizycznym?

- To jest ciężki orzech do zgryzienia. Myślę, że gdyby w Polsce były takie treningi jak w Niemczech, to piłkarze byliby źli. Będąc tu, widzę, że w 70. minucie „pali się” jeszcze mocniej, a w polskiej lidze wygląda to dużo gorzej i ten, który lepiej wytrzyma, wygrywa mecz. Poczułem to po sobie, kiedy tu przyszedłem i musiałem wszystko nadrobić. Przez kontuzję nie miałem rytmu meczowego, ale różni zawodnicy różnie to przechodzą. Na przykład Kamil Jóźwiak poszedł do Championship i kondycyjnie radzi sobie świetnie.

foto: Damian Garbatowski

- To na pewno zależy, tak jak mówisz, od profilu zawodnika. Jeden piłkarz będzie „oddychał rękawami” w 70. minucie, a inny będzie biegał na pełnych obrotach przez całe spotkanie.

- Kontuzje mają ogromny wpływ, bo w rytmie meczowym nie tracisz tego tlenu, a więcej zbierasz. Tak samo mogę dla przykładu podać, jak chłopacy grali mecz Bundesligi, to trener sam mówi, że nie wyrobisz tak z oddychaniem jak podczas treningu. Teraz graliśmy w poniedziałek 90 minut, żeby rytm złapali ci zawodnicy, którzy nie grali w meczu ligowym.

- Patrząc w przeszłość, w Lechu zabrakło Tobie zdecydowanie najważniejszego - tytułu mistrza Polski. Byliście niezwykle blisko za trenera Bjelicy, również w zeszłym sezonie niewiele zabrakło. Uważasz, że za Bjelicy to mógł być problem z mentalnością, czy może należałoby go szukać na innym polu?

- Szczerze mówiąc, nie wiem, czego tam zabrakło. Mieliśmy wtedy fantastyczną drużynę, 1. miejsce po podziale punktów. Inni się potykali, a my głupio traciliśmy punkty, na przykład w meczu z Koroną. Nie jestem w stanie powiedzieć co nie zagrało. Na pewno to był najlepszy sezon w Lechu, ale ja do Poznania jeszcze wrócę. Jeśli nie do Lecha Poznań, to będę tam mieszkał, bo to jest moje miasto i mam nadzieję, że na koniec kariery uda się jeszcze zagrać w Lechu. Jakby się udało, to będziemy walczyć o to, żeby to mistrzostwo zdobyć.

- Właściwie wyeliminowałeś mi jedno z pytań.

Robert się śmieje.

- Gdybyś miał wybrać najlepszego trenera, z którym pracowałeś w Lechu, kto by to był?

- Pod względem rozwoju trener Nenad Bjelica. Może nie było chemii między nami, bardziej dogadywałem się z trenerem Żurawiem, który jest dużo luźniejszą osobą, ale przy reżimie trenera Bjelicy najbardziej się rozwinąłem. Bardzo dużo mnie krytykował, a ja lubię konstruktywną krytykę, na którą mogę odpowiedzieć dobrą grą. Na pewno dużo mu zawdzięczam, ten wyjazd za granicę pewnie też.

- Na pewno pomogło ci wypożyczenie do Podbeskidzia Bielsko-Biała. Gdybyś miał dać radę młodym zawodnikom, nie tylko w Lechu, to byłoby to wypożyczenie do stricte gorszego zespołu?

- Jeśli nie grasz w klubie, to przede wszystkim trzeba szukać alternatyw, bo piłkarza najbardziej rozwijają mecze. Jeśli ktoś nie ma szans na regularną grę w ekstraklasie, to jak najbardziej powinien spróbować swoich sił w I lidze.

- Przejdźmy do tematu reprezentacji Polski. W listopadzie udało Ci się zadebiutować w seniorskiej kadrze. Duże przeżycie dla Ciebie?

- Na pewno duże, ale tu trzeba wspomnieć, że piłka bez kibiców jest pozbawiona emocji. Ten mecz to na pewno coś wspaniałego, bo każdy piłkarz czeka na debiut w reprezentacji. Udało się to, koszulka z tego spotkania na pewno zawiśnie w ramce. Mam nadzieję, że to nie był pierwszy i zarazem ostatni mecz w podstawowej jedenastce reprezentacji.

- Dobrze, że wspomniałeś o kibicach, bo faktycznie piłka nożna bez nich dużo traci, to oni nadają ton każdej rywalizacji.

- Tak, zwłaszcza tu, w Niemczech, gdzie stadiony są non-stop pełne. Na Borussii otworzyli stadion dla sześciu tysięcy kibiców i bilety rozeszły się momentalnie. Na pewno dla nowych zawodników jest to ułatwienie, żeby wejść do drużyny, bo te mecze nie wywołują tyle emocji ile wywoływały. Jeśli ktoś sobie nie radzi z presją, teraz jest dla niego idealny czas.

- Kiedy przyjeżdżałeś na zgrupowania reprezentacji, który z piłkarzy zrobił na Tobie wrażenie?

- Myślę, że pod względem piłkarskim odpowiedź jest prosta (śmiech).

- A wyłączając tego najlepszego na świecie?

- Akurat pod względem piłkarskim miałem na myśli Piotrka Zielińskiego. On jest jak Brazylijczyk, a nie jak Polak. Trzeba wejść w jego buty i dopiero wtedy doceni się jego pracę dla zespołu jeszcze bardziej.

Czytaj też 👉 Wychowanek Warty marzy o Bundeslidze. "Takiemu klubowi jak Borussia się nie odmawia"

- Jak oceniasz swoje szanse na wyjazd na tegoroczne mistrzostwa Europy? Bartosz Bereszyński i Tomasz Kędziora szczelnie zamykają prawą obronę.

- Najpierw muszę myśleć o dobrej grze w klubie, a później będę mógł myśleć o Euro.

- Trener Brzęczek rozmawiał z Tobą odnośnie regularnej gry w klubie?

- Nie rozmawiał ze mną na ten temat. Myślę, że to ja muszę dać argumenty, żeby mnie powoływać i będziemy mogli o tym rozmawiać.

- W tym roku chciałbym Ci przede wszystkim życzyć dużo zdrowia, żeby kontuzje Cię omijały na dobre, regularnej gry w klubie i wyjazdu na Euro.

- Dzięki, na pewno się przyda.

Dominik Stachowiak
 @D__Stachowiak
📷 Damian Garbatowski

0 komentarze:

Prześlij komentarz