aosporcieaosporcieaosporcie

8 lutego 2015

Mecz nad meczami


Kilka razy w roku jest taki czas, w trakcie którego pustoszeją ulicę, z ulic znikają samochody,a centra handlowe pustoszeją jak po nuklearnej apokalipsie. Bo w futbolu są mecze i Mecze. Panie i Panowie, zapraszam was na derby!

W trakcie takich dni powietrze zamiera, ptaki boją się ćwierkać, a jedyny dźwięk przecinający przestrzeń dobiega z pobliskiego stadionu. Powolny, miarowo narastający szmer tysięcy gardeł, które tylko czekają na wybicie godziny, po której nic już nie będzie takie samo.

Teoretycznie jest to pojedynek jak każdy inny, w końcu jeżeli jest się naprawdę oddanym fanem danej drużyny, to przeżywa się każde spotkanie, niczym święto narodowe, dumnie paradując w koszulce klubowej, najlepiej jeszcze będąc obwiązanym szalikiem z wydzierganą nazwą ekipy, która mieszka w naszym sercu. Dla mnie, jako fana Arsenalu, nieważne czy aktualnie walczymy w Premier League (znowu) o czwarte miejsce, czy też właśnie czeka nas starcie z małą drużyną gdzieś z zaścianka Wielkiej Brytanii w Pucharze Anglii. Emocje zawsze są takie same, prawda? No właśnie nie zawsze. Bo przynajmniej dwa razy w sezonie jest taki dzień, kiedy nasze myśli już od rana zaprzątnięte są jedynie wizją starcia z odwiecznym rywalem. Z wrogiem, który rości sobie prawo do bycia lepszą drużyną i to nie byle gdzie, ale na naszym własnym podwórku, na którym to przecież my jesteśmy królem!  Wtedy już nie ma zmiłuj, krew w żyłach zaczyna płynąć szybciej, denerwujemy się tak jakby trochę bardziej niż zwykle, a do koszulki i szalika mogą dołączyć  barwy wojenne wymalowane na twarzy. Bo to nie jest mecz, to święta wojna! Szczęśliwi ci, którzy mogą się na nią wybrać na żywo i wspierać swoich gladiatorów z trybun. Inni jednak nie muszą czuć się pokrzywdzeni, bo emocje wszędzie sięgają zenitu. I nieważne jest to, czy kibicujemy wielkiemu klubowi, którego popularność ma zasięg międzykontynentalny , czy też lokalnej drużynie, która mierzy się z inną pobliską ekipą.

Derby to tak jak wspomniałem emocje, ale także kompletna nieprzewidywalność starcia. Wiadomo, kiedy do głowy uderza adrenalina to dzieją się rzeczy nie do opisania. Napastnik, który nigdy nie potrafił trafić do siatki, nawet w sytuacji sam na sam, strzela gola z przewrotki, obrońca klasy światowej, wciągający nosem nawet największych kozaków, potrafi poślizgnąć się i trafić w nogi debiutującego młodzika, dla którego jest to pierwszy poważny sprawdzian. Tak, derby tworzą historię, którą będzie się potem opowiadało latami. Starcia te mają osobne statystyki- kto i ile goli strzelił, kto ma najwięcej występów, który zawodnik zgarnął najwięcej żółtych kartek, albo wylatywał z boiska. Bo nawet w Anglii, gdzie przez większość sezonu na trybunach jest taka cisza, że można usłyszeć krzyki trenera, w dzień starcia Evertonu z Liverpoolem czy Sunderlandu z Newcastle, kibice nie żałują gardeł i oddają całe swoje serce pragnieniu zobaczenia furkoczącej w siatce piłki.

Piszę te słowa w dniu 7 lutego, kiedy to Arsenal właśnie przegrał na White Hart Line za sprawą dwóch goli Harry'ego Kane'a i swojej niezbyt przekonującej gry. Większa część mnie oczywiście jest przygnębiona, wściekła, albo nawet zawiedziona. Jednak mała iskierka w duszy już powoli zaczyna tlić ogień rewanżu, który tylko czeka, aby zamienić się w płomień bitewnego szału. Piękna jest też radość kibiców Kogutów po upragnionej wygranej swojego ulubionego klubu, która, co prawda mnie osobiście martwi, ale to też piękno derbów - jedni płaczą, drudzy się cieszą.


Kibice Spurs w pubie świętują zwycięstwo nad znienawidzonym rywalem w towarzystwie brata swojego dzisiejszego bohatera, Harry'ego Kane'a

Ostatni gwizdek, jedenastu mężczyzn opuszcza murawę z opuszczonymi głowami. Oni wiedzą, że przegrali i gdyby mogli, to pragnęliby nie wrócić i jak starożytni Spartanie zostać zwróceni swemu ukochanemu boisku  na tarczy. Druga jedenastka zaś sięgnęła po coś więcej niż trzy punkty. Na najbliższe pół roku będą oni promienieli chwałą zwycięzców krucjaty przeciwko znienawidzonemu przeciwnikowi. Trybuny powoli pustoszeją, nieliczni jeszcze pragną urwać autograf, a ci bardziej ambitni błagają nawet o koszulki. I choć nas, kibiców przeciwnych drużyn dzieli tak wiele, to przechodząc obok siebie w korytarzu może nie wymieniamy się uśmiechami i nie mówimy nic się nie stało, ale na pewno z godnością przyjmujemy porażkę, a zwycięstwem nie chełpimy się przesadnie. Bo przecież zawsze są kolejne derby. A ich wyniku nie da się przewidzieć.

Autor: Mateusz Cholewa |  matichol96@gmail.com

1 komentarz: