aosporcieaosporcieaosporcie

6 sierpnia 2018

Minimalizm też może się opłacać. Śląsk Wrocław - Lech Poznań 0:1


Jeśli Lech Poznań miał się odblokować we Wrocławiu, to nie mógł znaleźć sobie na to lepszego momentu i bardziej optymalnego spotkania. Chociaż w niedzielę ze Śląskiem grał mocno ekonomicznie, by nie powiedzieć, że po prostu słabo, to udało mu się pokonać drużynę prowadzoną przez Tadeusza Pawłowskiego 1:0. Tym samym obok Piasta Gliwice Kolejorz to jedyna drużyna, który w obecnym sezonie Ekstraklasy nie straciła jeszcze choćby punktu!

Trudno powiedzieć, żeby był to w wykonaniu Lecha mecz wybitny. Zespół wyraźnie wciąż odczuwał trudy czwartkowego pojedynku z Szachtiorem Soligorsk, który z wiadomych tylko Dumie Wielkopolski powodów trzeba było rozstrzygnąć dopiero w dogrywce. I chociaż Ivan Djurdjević wspominał o tym, że rotacji zamierza unikać, w niedzielę dał odpocząć kilku piłkarzom. Buricia zastąpił Putnocky, wolne od trenera dostali zmęczeni Maciejowie Makuszewski oraz Gajos, z kolei Rafał Janicki zszedł już po pierwszej połowie spotkania z Białorusinami z drobnym urazem.

To dało szansę dla innych zawodników. W Lechu ogólnie w czwartek, natomiast w Ekstraklasie w niedzielę zadebiutował Maciej Orłowski. Dla wychowanka Kolejorza i rodowitego poznaniaka miniony tydzień obfitował więc w naprawdę wyjątkowe wydarzania. Z Szachtiorem było czuć, że jest nieco stremowany, natomiast w niedzielę zanotował już naprawdę dobre zawody.

Bo chociaż statystyki niby wyglądają na korzyść poznaniaków - to Lech oddał w całym meczu więcej celnych strzałów (dwa kontra zero gospodarzy), to jednak trzeba powiedzieć, że znacznie więcej sytuacji i goli (sic!) miał w tym meczu Śląsk. Dla wrocławian problemem okazało się jednak to, że wszystkie te bramki nie zostały uznane ze względu na spalone. I w żadnej tej sytuacji asystenci sędziego Stefańskiego się nie pomylili.


Christian Gytkjaer tym razem bez hattricka, ba! Nawet bez gola. Swój "moment" w tym meczu jednak miał

Podobnie zresztą jak nie myliła się i defensywa Kolejorza. Jednym z największych bohaterów spotkania w ekipie gości był zdecydowanie Thomas Rogne. Norweg, który wyrasta w ostatnim czasie na lidera obrony Lecha, świetnie dyrygował swoimi kolegami De Marco i Orłowskim. To właśnie ich dobre trzymanie linii przyczyniło się do tego, że z goli nie mogli się cieszyć kolejno Krzysztof Chrapek, Arkadiusz Piech, Robert Pich oraz Marcin Robak. W całym meczu gospodarze aż 16 razy dali złapać się na spalonym. Powiedzmy sobie szczerze - nawet jak na możliwości Ekstraklasy jest to wynik niesamowity (dla porównania, Lech dał się złapać w pułapkę ofsajdową ledwie dwukrotnie).

Lech wyczekał rywala jak wytrawny gracz i złapał go w samej końcówce. W drugiej połowie, widząc, że gra nie idzie poznaniakom zgodnie z oczekiwaniami, Djurdjević zdecydował się wprowadzić na boisko Kamila Jóźwiaka. Młody skrzydłowy, dla którego to dopiero początek zmagań w obecnym sezonie (wcześniej był kontuzjowany) pobudził nieco sparaliżowaną tego dnia ofensywę Lecha. Ostatecznie to i on zanotował asystę w 83. minucie, kiedy to właśnie po jego podaniu piłkę tuż pod poprzeczkę bramki strzeżonej przez Słowika zmieścił Pedro Tiba. Portugalczyk może i wcześniej był tak mizerny jak reszta jego zespołu, ale to właśnie jego złoty strzał końcowym rozrachunku okazał się kluczowy dla losów spotkania.



Dopiero po zakończeniu spotkania mogliśmy zauważyć, jak ważne dla Lecha było zwycięstwo na stadionie, na którym jeszcze nigdy nie triumfował. Pod wodzą dzierżącego opaskę kapitańską w tym meczu Łukasza Trałki, dla którego był to powrót do takich obowiązków od maja zeszłego roku, zespół zebrał się w kółku i z wielką radością rozpoczął świętowanie. Na to nie ma jednak już zbytnio czasu. Już w czwartek dla Kolejorza być może jedno z najważniejszych meczów w najbliższym sezonie - pierwsze starcie III rundy eliminacji Ligi Europy przeciwko Genkowi. Z taką grą jak we Wrocławiu, w Belgii na wiele nie powinien liczyć. Z takim sprytem i skutecznością - jak najbardziej.

PS: Na spotkaniu ze Śląskiem miałem okazję pojawić się incoginto na sektorze kibiców gospodarzy. Nie to jednak ma tutaj największe znaczenie. Dawno nie spotkałem się z tak słabą organizacji imprezy jak we Wrocławiu (gdzie byłem już kiedyś na meczu pomiędzy tymi samymi ekipami i wówczas wszystko było więcej niż cacy). Setki, jeśli nie więcej kibiców czekało już w czasie spotkania na to, by... dostać na nie bilet. Wielu na stadion dotarło dopiero w drugiej połowie. W dodatku po spotkaniu na pobliskim przystanku pojawiły się zaledwie dwa tramwaje, z czego ten pierwszy czekał na odjazd blisko 20 minut. Śląsku, jeśli chcesz mieć zadowalającą frekwencję nie tylko na meczach z Legią i Lechem, na które sprzedajesz droższe bilety, proszę - dogadajcie się z miastem i ogarnijcie takie detale. Bo to m.in. one wpływają na to, ilu kibiców pojawia się na Waszych, odbywających się na bardzo ładnym Stadionie Miejskim we Wrocławiu meczach.

Śląsk Wrocław - Lech Poznań 0:1 (0:0)

5.08.2018, Stadion Miejski we Wrocławiu, 15:30

Gole: 82' Pedro Tiba

Śląsk: Jakub Słowik - Kamil Dankowski, Piotr Celeban, Wojciech Golla, Mateusz Cholewiak - Augusto, Maciej Pałaszewski - Farshad Ahmadzadeh, Michał Chrapek (71. Damian Gąska), Robert Pich (85. Mateusz Radecki) - Arkadiusz Piech (63. Marcin Robak)

Lech: Matus Putnocky - Maciej Orłowski, Thomas Rogne, Vernon De Marco - Tymoteusz Klupś (70. Kamil Jóźwiak), Łukasz Trałka, Mihai Radut (55. Tomasz Cywka), Piotr Tomasik - Pedro Tiba, Joao Amaral (76. Paweł Tomczyk) - Christian Gytkjaer

Kartki: Augusto - Trałka, Gytkjaer

Sędzia:  Daniel Stefański (Bydgoszcz)

Widzów: 17 926

Ocena aosporcie.pl: Mistrzostwo Polski zdobywa się i po takich pseudomeczach. WKS - Wojskowy Klub Spalony?



Piotrek Przyborowski
📷 Piotrek Przyborowski

0 komentarze:

Prześlij komentarz