aosporcieaosporcieaosporcie

30 maja 2015

Premier League 14/15 w ośmiu akapitach


Oczywiście, moglibyśmy napisać elaborat na temat tego, jaki to był wyjątkowy sezon. My jednak, niczym ścisłowcy, zdecydowaliśmy się na podzielnie sobie wszystkiego i tak oto mamy: osiem rzeczy które zapamiętamy po tym sezonie Premier League.

1. Mistrzowski Mourinho
W sumie to było łatwe do przewidzenia. Portugalczyk zasłynął z tego, że prowadzone przez niego kluby zazwyczaj właśnie w swoim drugim sezonie pokazują pazur. Drużyna, którą rok temu The Special One nazywał źrebakiem, teraz stała się już pełnokrwistym ogierem. Chelsea przeprowadziła bardzo przemyślane transfery: Diego Costa i Cesc Fàbregas - to właśnie były brakujące ogniwa ataku The Blues, które w tym sezonie regularnie umożliwiały wygrywanie meczów. Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem, były as Atlético Madryt, wypełnił lukę po cierpiącym na impotencję strzelecką Fernando Torresie. W tym sezonie popisał się on 20 bramkami w najwyższej klasie rozgrywkowej. Z kolei transfer byłego zawodnika Barcelony to nie była tylko i wyłącznie sprawa sportowa (skądinąd Fabs zanotował 18 asyst, co jak na pierwszy sezon po powrocie jest wynikiem fenomenalnym), ale również kwestia prestiżu. Hiszpan przecież przez wiele lat był kojarzony z Arsenalem, był symbolem czasów, kiedy szatnie klubu z północnego Londynu wypełniali młodzi geniusze. Dodatkowo wielkim wzmocnieniem był bez wątpienia belgijski bramkarz Thibaut Courtois, który w końcu po latach wypożyczeń zwrócił na siebie uwagę i doczekał się miejsca w bramce swojego klubu.

Przez długi czas wydawało się, że Chelsea ma szansę zdobyć tytuł, nie ponosząc nawet ani jednej porażki. Mimo, że ta sztuka się nie udała, to i tak londyńczycy w tym roku zdominowali ligę. Nie przegrywała spotkań z zespołami z tzw. top four, a gdy zdarzały się jej wpadki, takie jak z Tottenhamem, to błyskawicznie się z nich podnosiła. Można nie lubić Mourinho, może się nie podobać styl, w jakim niektóre swoje spotkania rozgrywają The Blues. Trzeba jednak przyznać, że mistrzostwo w tym roku zdobyli zasłużenie.

2. Zastój mistrzów
Chyba właśnie to słowo najbardziej powinno się kojarzyć, gdy spojrzy się na obecny sezon Manchesteru City. Preludium do wydarzeń z rozgrywek z sezonu 14/15 było okienko transferowe, którym to The Citizens prawie w ogóle nie uczestniczyli. Z jednej strony mógł to być znak, że w drużynie panuje pełna stabilizacja, że Manuel Pellegrini nie potrzebuje absolutnie nikogo, że ma pod swoimi skrzydłami drużynę kompletną. Tak się jednak nie stało. Nowy nabytek drużyny Eliaquim Mangala czy kontrowersyjne wypożyczenie Franka Lamparda nie stanowiły świeżego powiewu dla drużyny. W pewnym momencie Manchester City zaczął wysyłać sygnały, że nie dzieję się tam dobrze. Na niepowodzenia na krajowym podwórku nałożyły się jeszcze dodatkowo klęski w krajowych pucharach i w Lidze Mistrzów. To wszystko rozpoczęło lawinę spekulacji, jakoby w trakcie lata w szatni klubu z niebieskiej części Manchesteru miało dojść do małego trzęsienia ziemi. Pojawiają się nazwiska kolejnych piłkarzy, a posada samego trenera zagrożona jest, na razie tylko w plotkach, przez będącego obecnie na bezrobociu Jürgena Kloppa. Drugie miejsce, na którym kończą obecny sezon, nie jest na pewno wynikiem tragicznym. Włodarze klubu jednak na pewno zdają sobie sprawę, że, jak mówi stare przysłowie: Kto stoi w miejscu, ten się cofa.

3. Regres
Kiedy Gareth Bale opuszczał Tottenham, kasa klubowa została wypełniona przez ponad 80 milionów funtów. Włodarzom klubu marzyło się stworzyć za te pieniądze kadrę, która będzie w stanie walczyć o mistrzostwo kraju. Tak się jednak nie stało, a nowi zawodnicy nie byli w stanie tak szybko zaadaptować się do realiów Premier League...

Wydawało się zatem, że Brendar Rodgers wyciągnie wnioski i po sprzedaży największej gwiazdy, jaką dla klubu z Anfield był Luis Suárez, sprowadzi do Liverpoolu piłkarzy, którzy okażą się faktycznym wzmocnieniem. Po około dziesięciu miesiącach trzeba powiedzieć, że szkoleniowiec z Irlandii Północnej popełnił niemal te same błędy co Koguty. Do Liverpoolu przybyło naprawdę wielu piłkarzy: Balotelli, Lallana, Lambert, Lovren, Marković. Jednak żaden z nich nie został faktycznym wzmocnieniem. Dodatkowo nałożyły się na to jeszcze kontuzje, bolesne zwłaszcza w przypadku Daniela Sturridge'a, który razem ze swoim urugwajskim kolegą w poprzednim sezonie stanowił o sile ognia drużyny. Problemy w obronie, niepewne interwencje Simona Mignoleta, trudy gry w europejskich pucharach, problemy z wodą sodową, która uderzyła do głowy na koniec sezonu Raheemowi Sterlingowi. To wszystko sprawiło, że w następnym sezonie Liverpoolu znowu nie ujrzymy w Europie w najwyższej klasie rozgrywkowej, a Brendan Rodgers będzie musiał porządnie popracować na rynku transferowym. No właśnie, czy The Reds wciąż będzie prowadzić 42-letni trener?

4. Plac budowy
Louis van Gaal przychodził do Manchesteru United z dużym kredytem zaufania. W końcu wydawało się, że po tragicznym sezonie, jaki zaserwował Czerwonym Diabłom Davis Moyes, każdy będzie lepszy od Szkota. A Holender przecież niedawno zdobył trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata i na trenowaniu zna się jak mało kto. Amerykańscy właściciele szeroko otworzyli swoje portfele i do szatni United przybyły wielkie nazwiska: zwycięzca Ligi Mistrzów Ángel Di María, Radamel Falcao (wprawdzie tylko wypożyczony, ale kwota tego wypożyczenia wyniosła aż 10 mln funtów!), Ander Herrera, Marcos Rojo, Daley Blind, a zimą Víctor Valdés. Transfery wydawały się być bardziej przemyślane od tych Liverpoolu. Szybko okazało się jednak, że adaptacja w Premier League to nie lada sztuka, także dla trenera. Już pierwszy mecz okazał się kubłem zimnej wody wylanej na Czerwone Diabły. Potem wiele kolejek polegało na szukaniu skutecznego ustawienia. Van Gaal kombinował, przestawiał, testował. Trzech obrońców, czterech obrońców, dwóch napastników, jeden napastnik. Setki wariantów sprawdzanych w warunkach polowych. Przeważnie nie zawsze udanych. Holendrowi jednak sporo rzeczy się udało. Na przykład reanimować Fellainiego, którego w zeszłym sezonie określono mianem najgorszego transferu. Przesunięty bardziej do przodu stał się w pewnym momencie filarem swojego zespołu. To samo można powiedzieć o dwóch skrzydłowych: Youngu i Valencii. Wayne Rooney przez cały czas stanowił o sile ataku Manchesteru United, a miejsce w podstawowym składzie wreszcie wywalczył hiszpański geniusz Juan Mata. Do drzwi pierwszego składu pukają powoli młodzi zdolni wychowankowie. W tym sezonie szczególnie dawali o sobie znać obrońcy: Patrick McNair czy Tyler Blackett. Zakończenie sezonu na czwartym miejscu na pewno jest krokiem naprzód w porównaniu z poprzednią kampanią. Przed holenderskim szkoleniowcem stoją kolejne wyzwania jak choćby wybierający się do Hiszpanii David de Gea. Od tego, jak sobie poradzi, zależy forma Manchesteru United w przyszłym sezonie.

5. Huragan
Anglicy od dawna czekali na takiego zawodnika. Na młody talent, który wybije się ponad morze obcokrajowców w Premier League i okaże się być rzeczywistą nadzieją dla reprezentacji Anglii. Tym kimś był bez wątpienia w tym sezonie Harry Kane. 21-letni napastnik w poprzednich sezonach na boisku praktycznie się nie pojawiał. Młodą gwiazdę odkrył dopiero tymczasowy trener Spurs, Tim Sherwood. Na młodego Anglika postawił także Mauricio Pochettino i nie pożałował. Kane zaliczał gole w najważniejszych spotkaniach sezonu. Rozstrzeliwał londyńską Chelsea, wbijał zwycięskie gole w Derbach Północnego Londynu. Odznaczał się zaangażowaniem, siłą fizyczną, a także, co niespotykane u większości angielskich napastników, doskonałą techniką i wykończeniem. To wszystko sprawiło, że w 34 występach w Premier League zdobył on 21 bramek, zanotował cztery asysty i został wybrany najlepszym młodym zawodnikiem roku. Pytaniem jest, czy Tottenham nie okaże się w przyszłości za ciasny dla rosłego napastnika...

6. Kampania przeciw
José Mourinho nie byłby sobą, gdyby nie spowodował jakiegoś konfliktu pomiędzy swoim klubem a resztą. Przeciwnikami bywali dziennikarze, sędziowie, inni trenerzy, czy włodarze klubów. W tym sezonie rozpętał wojnę przeciwko wszystkim: tzw. Campaign Against Chelsea związana była głównie z osobą Diego Costy, który dawał się we znaki niejednemu graczowi drużyny przeciwnej, a już szczególnie upatrzył sobie obrońcę Liverpoolu Martin Škrtela. Po jednym z meczów portugalski menedżer The Blues stwierdził, że sędziowie specjalnie podejmują decyzję krzywdzące jego zespół i nazwał te działania umyślną kampanią. Media szybko podchwyciły ten temat, a Internet rozpalił się do czerwoności od nadmiaru komentarzy. Innymi słowy, Mourinho osiągnął swój cel. Bo taka presja nie mogła nie mieć wpływu na niektóre z decyzji sędziowskich. Ostatecznie, już po wygraniu mistrzostwa, José stwierdził, że tak naprawdę żadnej kampanii skierowanej przeciwko Chelsea nie było, a on sam w przyszłym sezonie postara się oszczędniej szafować oskarżeniami. Nie wiem jak Wy, ale ja w jego obietnicę nie wierzę w najmniejszym stopniu.

7. Wydarzenia
Każdego roku Premier League serwuje nam doskonałe widowisko, od którego nie można oderwać oczu. Nieważne, której drużynie kibicujemy, kiedy mowa o fantastycznych akcjach bramkowych, paradach bramkarskich czy niepowtarzalnych widowiskach, podziały klubowe znikają, a w ich miejsce pojawia się zwykła ekscytacja. W tym sezonie niesamowitych bramek była cała masa. Ot na przykład ta Charliego Adama z meczu przeciwko Chelsea, kiedy udało mu się strzelić za kołnierz Thibaut Courtouisa zza połowy boiska. Majstersztyk? A może zwyczajny łut szczęścia? Nieważne! Liczy się tylko to, że wszystkim nam, kiedy to oglądaliśmy, szczęki przebiły podłogę. A pamiętacie szalony mecz na King's Power Stadium, w którym Leicester City dogoniło prowadzących już trzema bramkami Manchester United, by ostatecznie wygrać 5:3? Albo lob Di Maríi, który chociaż ogólnie sezon miał dosyć słaby, to parę razy pokazał, że po solidnym przepracowaniu okresu przygotowawczego jest w stanie wiele dać swojej drużynie. Takich akcji jest multum: nie wspomniałem przecież o nowym rekordzie Premier League w szybkości strzelonego hattricka (Sadio Mané - 2 minuty 56 sekund!), kosmicznej kanonadzie na St. Mary's Stadium, w której to Southampton rozbiło Sunderland aż 8:0, odrodzeniu Francisa Coquelina, który z piłkarskiego dna został praktycznie zbawcą Arsenalu czy o cyklicznie powtarzających się brawach na St. James' Park, które przypominają o tragicznej śmierci dwóch fanów lecących zestrzelonym nad Ukrainą samolotem. Te i wiele innych wydarzeń (wygrana z rakiem Jonás Gutiérreza!) zostanie w naszej pamięci na długo. Przynajmniej do 8 sierpnia, kiedy karuzela rozkręci się na nowo!

8. Legenda
711 oficjalnych spotkań w koszulce klubowej. 187 strzelonych goli. Zdobyty w dramatycznych okolicznościach puchar Ligi Mistrzów w Stambule. Trzecie miejsce w plebiscycie o Złotą Piłkę w 2005 roku. Kapitan reprezentacji Anglii. Doświadczony generał środka pola. Steven Gerrard. Zawsze oddany swojemu ukochanemu klubowi. Przeszedł przez wszystkie szczeble juniorskie Liverpoolu, do którego dołączył w wieku ośmiu lat. Przez 18 lat kariery seniorskiej wielokrotnie próbowano podkupić zdolnego Anglika. Najbliżej celu był Real Madryt, który po fantastycznych występach w Lidze Mistrzów, chciał Gerrarda u siebie. Ten jednak zdecydował się zostać.  Był z klubem na dobre i na złe, w latach, kiedy The Reds rokrocznie zdobywali puchary oraz w czasach trudnych, które wiązały się z szarżowaniem na rynku transferowym i nie zawsze trafnymi decyzjami kolejnych trenerów. Stevie G jednak trwał na posterunku. Kiedy w końcu wydawało się, że zdobędzie swój pierwszy tytuł Premier League, kosztowna pomyłka, jaką był niekontrolowany poślizg, uniemożliwiła mu realizację tego marzenia. Ta plama na honorze jednak nie przeszkadza uznawać Stevena Gerrarda za jedną z największych gwiazd Liverpoolu w XXI wieku. Na Anfield Road już szukają godnego następcy swojej wielkiej gwiazdy.

Autor: Mateusz Cholewa |  matichol96@gmail.com

0 komentarze:

Prześlij komentarz