aosporcieaosporcieaosporcie

26 maja 2015

Te entiendo, Presi


Carlo Ancelotti zwolniony z Realu Madryt. Te słowa wygłoszone przez Florentino Péreza na poniedziałkowej konferencji poruszyły całe madridismo i naraziły prezesa na życzenia śmierci ze strony internautów. Na Estadio Santiago Bernabéu robi się gorąco.

Trener, któremu finalnie udało się zdobyć La Décimę zasługiwał na większy szacunek i nawet gdy w ostatnim sezonie po Nowym Roku nie udało się praktycznie nic, nie stanowiło to ich zdaniem podstaw do rozwiązania współpracy. Warto wspomnieć, że i piłkarze stali murem za szkoleniowcem, Twitter, Facebook czy Instagram zaroiły się w ostatnim czasie wiadomościami, w których członkowie drużyny przekazywali Włochowi wyrazy wsparcia. Co ciekawe, piłkarze nie zostali poinformowani o decyzji sztabu przed konferencją prasową. Następcę Ancelottiego mamy poznać w następnym tygodniu.

Żeby móc w pełni pojąć teraźniejszość, należy mieć pełen wgląd w historię. Zatem: Carlo zaczął pracę w Madrycie w roku 2013, obejmując szatnię z jednej strony sfrustrowaną brakiem trofeów, z drugiej podzieloną i wyczerpaną wojną domową między Ikerem Casillasem i mediami a poprzednim trenerem, José Mourinho. Real skończył sezon 12/13 fatalnie i potrzebna była natychmiastowa odmiana. Jednak gra z początku sezonu nie wyglądała dobrze, przywodziła na myśl niedawną nijakość, a gdyby nie będący w wielkiej formie Isco – Blancos byliby zgubieni. Później do drużyny wreszcie dołączył Gareth Bale i w jego debiucie Real pierwszy raz stracił punkty, remisując na wyjeździe z Villarreal 2:2, zasługując na wysoką porażkę. Tylko kapitalne interwencje Diego Lópeza uchroniły drużynę przed blamażem, obrona ruszała się jak zahipnotyzowana. Kolejne mecze nie przynosiły poprawy, przyszło między innymi skandaliczne zwycięstwo w Elche czy kompromitacja na Bernabéu z Atlético, które totalnie zdominowało Real. Liga definitywnie nie szła po myśli Merengues, inaczej było w Lidze Mistrzów. Swoistym potwierdzeniem tego były dwa mecze pod koniec października: 2:1 z Juventusem u siebie i 1:2 z Barceloną na Camp Nou, gdy (co za ironia) zgubą było ustawienie w środku pola Ramosa oraz Khediry. Rozbicie Sevilli 7:3 nie dało spodziewanego impulsu, już po tygodniu przyszło skrajnie wymęczone zwycięstwo z Rayo. Dopiero wtedy, gdy do gry powrócił Xabi Alonso, gra zaczęła się układać, cztery kolejne mecze to zdecydowane zwycięstwa. Remis z Xátivą pewnie nikogo nie ucieszył, ale wiadomo było, że w rewanżu Real przejdzie i tak też się stało. Do końca roku wszystko było w porządku, poza meczem w Pampelunie i remisem 2:2, chociaż na uwagę zasługuje fakt, że Real doszedł do tego rezultatu grając w 10 przy stanie 0:2. Nowy Rok to zdecydowana poprawa, nikt nie był w stanie zdobyć bramki Królewskich w styczniu. Za to pierwszy lutowy mecz przyniósł stratę punktów w Bilbao. Nie stanowiło to jednak przeszkody w dalszym parciu naprzód, do połowy marca Real stracił punkty tylko raz, na Calderón, awansował do finału Pucharu Króla oraz ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Koniec marca był jednak zabójczy, przynosząc porażki z Barceloną 3:4 i Sevillą 1:2. O ile w pierwszym z tych spotkań można było mówić o błędach sędziowskich, nic nie usprawiedliwia apatii na Sánchez Pizjuán. Ale i z tego udało się Królewskim wyjść, kwiecień 2014 był chyba najlepszym miesiącem Ancelottiego na Bernabéu. Poza jednym meczem, w którym nie wychodziło nic, w Dortmundzie (i tak udało się wywalczyć awans), Real zniszczył pozbawiony kontuzji Bayern, wygrał Puchar Króla po wspaniałej akcji Bale'a i wysunął się na czoło Ligi. Inaczej było w maju. Dwa remisy i porażka odebrały Realowi szanse na tryplet. Szczególnie niezrozumiałe było wystawienie drugiej drużyny w Vigo, Real nie prezentował nic i przegrał na własne życzenie. Zostało to zrekompensowane zwycięstwem w Lidze Mistrzów, chociaż i tutaj problemy były ogromne, mecz uratowała wyrównująca bramka Ramosa w 93' minucie.

Słowem podsumowania – sezon zdecydowanie na plus, chociaż niewiele brakowało, a Real zostałby tylko z Pucharem Króla. La Décima dawała powód do euforii, którą tonowało jednak przegranie Ligi na własne życzenie.

Następny sezon zaczął się nieźle, wygraniem Superpucharu Europy, ale Atlético dało o sobie przypomnieć, wygrywając Superpuchar. Warto zauważyć, że to Real Ancelottiego skończył z niepisanym prawem, że drużyna pokonana w Superpucharze pod koniec sezonu sięgała po ligę, było to aktualne od sezonu 2011/12, tymi drużynami były kolejno: Real (11/12), Barcelona (12/13) i Atlético (13/14). W lidze również nie szło, po trzech kolejkach Real miał jedynie trzy punkty za wymęczone zwycięstwo z beniaminkiem – Córdobą. Dopiero potem przyszła poprawa, zaraz po porażce z Colchoneros (znowu u siebie, tym razem 1:2), Real wygrał wszystkie mecze do końca roku. Łącznie było ich 22. Nie przeszkodziła im nawet listopadowa kontuzja kluczowego gracza Luki Modricia, chociaż bez niego gra wyglądała gorzej, widać było duży brak równowagi w ultraofensywnym zestawieniu Kroos-James-Isco, do tego Niemiec zaczął skarżyć się na przemęczenie. Brak Chorwata dał o sobie znać dopiero w nowym roku. Już w styczniu Real pożegnał się z Pucharem Króla, przegrał z Valencią i wygrał pozostałe cztery mecze, chociaż z Córdobą wygrać po prostu nie powinien. Luty zaczął się lepiej, pokonaniem Sevilli, ale zostało to przypłacone kontuzjami Jamesa i Ramosa. To sprawiło, że Ancelotti zmuszony był eksperymentować i zbłaźnił się na Calderón przegrywając 0:4. Do dziś nie mogę zrozumieć decyzji o wystawieniu Khediry kosztem dobrze grającego w grudniu i styczniu Illarramendiego. Do końca lutego Real wygrał wszystkie mecze, chociaż nie były one zbyt wymagające, a i gra nie porywała. Za to marzec był istną katastrofą. Trzy porażki, remis u siebie i zwycięstwo z Levante nie ma prawa zdarzyć się w Realu Madryt podczas jednego miesiąca. Na szczęście pod koniec miesiąca do gry wrócił Modrić. Dłuższa przerwa na reprezentację musiała być okazją do refleksji. I czas ten został świetnie wykorzystany, kwiecień był znów wielkim miesiącem w wykonaniu Królewskich, wszystkie spotkania zakończyły się zwycięstwami, za wyjątkiem pierwszego ćwierćfinału Ligi Mistrzów i remisu z Atlético, gdzie Colchoneros mogli mówić o cudzie, że mecz nie zakończył się ich wysoką porażką. Jednak zdarzyło się coś jeszcze, coś, co przesądziło w praktyce losy sezonu: kolejna kontuzja Modricia, do tego wypadli Benzema i Bale, obaj na skutek złego przygotowania fizycznego. W środku pola wylądował Ramos, przez co historia zatoczyła koło, kolejny raz Sergio jako rozgrywający był gwoździem do trumny trenera Merengues. Real został z niczym.

Tutaj dochodzimy do sedna, czyli powodu zwolnienia Włocha. Jestem przekonany, że wyglądało to w ten sposób: W klubie zaczęto analizować sezon. Oczywistą przyczyną porażki na wielu frontach była nierównowaga w pomocy spowodowana kontuzjami, przemęczenie na skutek braku rotacji i zbyt późnych zmian oraz złego przygotowania fizycznego. Koniec końców z klubem pożegnał się Ancelotti, chociaż nie uważam, że to on został obarczony winą za zły sezon i że nie chciano dać mu drugiej szansy. Jedno było jasne, sztab odpowiedzialny za motorykę i kondycję oraz trener bramkarzy byli do zmiany, jako że plany na sezon upadły wraz z kontuzją Modricia, a zostały dobite w kwietniu, gdy wypadło trzech piłkarzy. Łącznie miało miejsce KILKANAŚCIE urazów związanych z nieodpowiednimi treningami, co jest po prostu absurdem. W konsekwencji jestem przekonany, że przed Ancelottim postanowiono pozbyć się jego otoczenia. Zrozumiałym byłoby, że Carlo zaoponował, gdy jego przyjaciele byli zmuszeni do odejścia, a jemu proponowano pozostanie i pracę z zupełnie innymi, obcymi ludźmi. Jedynym wyjściem było postawienie włodarzy pod ścianą i zaproponowanie dwóch opcji: pozwolenia na pracę z tym samym sztabem, co poprzednio lub zwolnienia. Wybór Florentino znamy.

Autor: Zbigniew Jankiewicz  zbig.jankiewicz@gmail.com

0 komentarze:

Prześlij komentarz