aosporcieaosporcieaosporcie

10 listopada 2013

Na Rumaku do Europy czy do I ligi. O piłkarskich trenerach w Poznaniu, cz. 1

Początkowo ten wpis miał mieć inny tytuł: Kibice ich nienawidzą. Zarząd stoją za nimi górą. Po sobotnim meczu i dokładnym przeanalizowaniu różnych spraw, uznałem, że lepszy tekst będzie dotyczył po prostu podsumowania rundy jesiennej w poznańskich klubach, lecz skupiając się na postaci trenerów. Zaczniemy od Lecha, który szkoleniowców zwalnia niechętnie i rzadko. O ile na zachodzie takie sytuacje są standardem, to w naszym kraju trenerów częstszą metodą jest zwalnianie kołczów przed końcem sezonu/rundy i zabieranie im tym samym szansy na wprowadzenie lepszego oraz własnego stylu gry. Wyjątkiem jest właśnie zespół z Bułgarskiej, dlatego i o tamtejszych trenerach (dokładniej dwóch), chciałem tu coś napisać. Warta to już inna historia.

Guantanamera, czas wypi*rdolić Bakera...
Takim lekko niecenzuralnym hasłem posługiwali się kibice poznańskiej drużyny od mniej więcej późnej jesieni 2011 aż do samego końca kadencji Hiszpana na stanowisku trenera I drużyny, czyli do końcówki marca 2012. Następcą byłego świetnego pomocnika Barcelony został jego asystent - Mariusz Rumak. Tą historię znają niemal wszyscy. 


Podczas dzisiejszego sobotniego meczu z Ruchem nasunęło mi się pewne porównanie: Rumak to taki polski Arrasate (dla niebędących w temacie: trener Realu Sociedad), który objął schedę po szkoleniowcu, którego był asystentem. Philippe Montanier teraz trenuje ze średnimi wynikami Stade Rennais, z kolei Sociedad nie radzi sobie z presją wielu meczów. Tam jednak sytuacja była nieco inna. Francuz z Estadio Anoeta odchodził po rewelacyjnym sezonie uwiecznionym awansem do fazy play-off eliminacji Ligi Mistrzów.

Bakero z Bułgarskiej odchodził raczej w znacznie gorszych okolicznościach. Przegrana 0:3 z Ruchem była tylko swego dopełnieniem i potwierdzeniem słabej formy Kolejorza. Bask karierę na Stadionie Miejskim zaczął jako bohater od historycznego meczu z Manchesterem City, odchodził już w roli nieudacznika.

Na Rumaku do Europy
To z kolei hasło które na poznańskie trybuny przeniknęło po kilku niezłych występach drużyny prowadzonej przez młodego trenera. Rumak na początku miał pełnić swoją funkcję tylko tymczasowo, a na następcę zwolnionego szkoleniowca typowano takie wielkie nazwiska, jak choćby Dorinel Munteanu. Zarząd Lecha postawił jednak na młodego, a przede wszystkim polskiego fachowca. 

Człowiekowi, który dotąd trenował jedynie ekipy młodzieżowe (w Lechu i Jagiellonii), udało się na koniec sezonu 11/12 zająć czwarte miejsce, dające szanse gry w Lidze Europejskiej. Dziś już mało osób pamięta, że mogło być jeszcze lepiej, gdyby nie zremisowany bezbramkowo mecz z Widzewem w ostatnim meczu. Rumak i tak odniósł wielki sukces, dzięki czemu zagwarantował sobie pracę na kolejny rok.


12/13 miało być dla zarówno młodego szkoleniowca, jak i dla Lecha, sezonem przełomowym. Wszyscy w stolicy Wielkopolski liczyli na odzyskanie mistrzostwa. Misja się jednak nie udała, choć i wicemistrzostwo trzeba było zaliczyć jako sukces. Wybaczono odpadnięcie z europejskich pucharów z AIK Solną.


Litewski chamie...
Bardzo rasistowskie i skandaliczne hasło przywitało wszystkich Litwinów z Żalgirisu Wilno na poznańskim stadionie w rewanżowym meczu III rundy eliminacji LE. Lech zawiódł w dwumeczu ze słabszą na papierze ekipą na całej linii. Również transparent, który obraził wszystkich wszędzie, odbił się echem nie tylko w Polsce.

Od tego czasu różnie to bywało przy Bułgarskiej, lecz częściej kibice Lecha byli zawiedzeni postawą swoich ulubieńców, a przede wszystkim grą. Warto tutaj odnotować, że od meczu z Pogonią, Kolejorz u siebie nie przegrał. Odpadł jednak w tym czasie z Pucharu Polski, ulegając w ostatnim tygodniu z Miedzią Legnica aż 2:0.

Chcemy trenera, a nie jakiegoś frajera
To z kolei swego rodzaju gra słów. Historia zatoczyła bowiem koło. Pod koniec sezonu 11/12 kibice Poznańskiej Lokomotywy skrzyknęli się i założyli stronę o nazwie: Chcemy trenera, a nie jakiegoś Bakera. Wkrótce potem hasło to zaczęło być śpiewane na meczach ligowych.

Teraz zaczęli śpiewać podobnie o Rumaku. Teraz to w tym przypadku już czas przeszły. Zniecierpliwienie sięgnęło zenitu po wygranym meczu 3:1 z Górnikiem Zabrze. Fani nie zmienili wówczas decyzji, nawet mimo świetnej drugiej połowy.

Po meczu z Miedzianką, wystawili nawet trenera na Allegro. Aukcja została szybko usunięta, ale cena zdążyła osiągnąć cenę 100 000 004 złotych!

Podsumowanie
W sobotę na trenera już nikt nie śpiewał. Pomimo średniej pierwszej połowy. Nawet w momencie, gdy to Ruch Chorzów wyszedł na prowadzenie, to kibice pomagali zespołowi. Widać, że po trzech bramkach w końcówce w Poznaniu pewne napięcie zmalało. Również u szkoleniowca gospodarzy. Dostał on podobno w piątek ultimatum: z ostatnich sześciu meczach w 2013 roku Lech musi wygrać cztery. Jeśli zagra tak, jak w drugich połowach w meczach z Górnikiem i Ruchem, to ma na to szanse (a może i na więcej).

Kibice, dziennikarze i wszyscy ci, którym zależy na Lechu, muszą zrozumieć, że Kolejorz i Mariusz Rumak żyją teraz w pewnej symbiozie. Obie strony mogą sobie bez siebie poradzić, ale nie wiadomo, co by z tego wyszło. Wbrew temu, co chce jeden z blogerów na poznan.sport.pl, wicemistrzów Polski nie jest teraz stać na zatrudnienie drogiego trenera. Piłkarzy Lech nie kupuje. Niech więc kupi trenera! - tak brzmi tytuł tego wpisu. Ja tu mam swego rodzaju odpowiedź na ten tytuł i całą treść artykułu: Lech nie kupuje zawodników nie przez swoje widzimisię, ale przez to, że nie ma pieniędzy na nie. Inni dadzą od razu argument: jak to nie ma, jak inni kupują. Na to też mam swoją odpowiedź: inni kupują, a potem są blisko bankructwa, o czym poniekąd ostatnio pisałem.

Postscriptum
Po pierwsze, ten mecz zakończył świetną passę Jana Kociana, dla którego początek pracy w Polsce jest świetny. Po drugie, część druga, która poświęcona będzie Markowi Kamińskiemu, a właściwie ogólnie Warcie Poznań, pojawi się już wkrótce. I po trzecie, warto klikać w linki, które powinny być pisane czcionką w innym kolorze, ale na czarnym tle właściwie nic nie pasuje. No, niech Wam będzie - szary musi na razie wystarczyć. A, dobra. Po czwarte, mecze Górnik - Wisła i Lech - Ruch były takimi, które dają mi szansę myśleć, że ta liga będzie coraz lepsza.

8 listopada 2013

O sponsorach w sporcie, czyli cuda w polskim wydaniu

Podczas dzisiejszej transmisji meczu Euroligi na polskim FOX-ie (swoją drogą już teraz nie mogę się doczekać startu FOX Sports, który już od stycznia ma pojawić się w naszym kraju) w pewnym momencie ceniony polski komentator Wojciech Michałowicz zaczął opowiadać o budżecie Galatasaray Liv Hospital Stambuł. Jak już sama nazwa (nieco wydłużona) tego klubu mówi, sponsorzy w koszykówce są ważni. Ale nie tylko w niej.

Wiem, że porwałem się z motyką na wiatr, ale po prostu chciałbym zaapelować o to, żeby pieniądze poszły na inne sporty niż piłka nożna. I mówię to oczywiście tylko w wydaniu polskim. Chociaż i w innych krajach na piłkę kopaną płaci się za dużo. Kwoty transferów choćby w Premier League są przesadzone.

Skupmy się jednak tylko na Polsce. To właśnie tutaj dzieją się rzeczy dziwne i dziwniejsze. Na piłkę nożną, w której ostatnim sukcesem był... tu mam pewny problem, bo chyba jestem za młody, aby to pamiętać. Również polskiego zespołu w piłkarskiej Lidze Mistrzów nigdy nie widziałem. A tymczasem...

Tabletki na libido lekiem na całe zło
Dzisiejszego dnia działy się po prostu rzeczy nienormalne. Oto bowiem sponsorem strategicznym Widzewa Łódź została farmaceutyczna firma Afloram, ale tylko teoretycznie. Producent postawił na swoją markę, typową dla mężczyzn: Braveran. Można było reklamować Opokan bądź Rutinaceę. Nie! Postawiono na coś specjalnego. Nie mogłem się oprzeć, aby nie wstawić tu tego filmiku, który chyba najlepiej obrazuje skuteczność specyfiku:


Slogan Efekt po Braveranie masz na zawołanie raczej w przypadku Widzewa się nie sprawdzi. Klub z al. Piłsudskiego jest zadłużony równie mocno, jak połowa ligi hiszpańskiej, a gdyby nie miłość do tego klubu ludzi takich jak Maciej Mielcarz, to dzisiaj Ekstraklasy by w Łodzi nie było.

Według różnych danych budżet Widzewa, mimo niewypłacalności, wynosi ok. 13 milionów złotych. Dużo, jak na pół-bankruta, prawda?

Tu miał być koniec tematu łódzkiego zespołu, ale nie wytrzymałem i musiałem wspomnieć o tym, że tamtejszy klub chyba bardzo lubi kontrasty. Podczas meczu z Legią na bandach reklamowych będzie się reklamować producent kobiecej bielizny.

Liga Mistrzów za taniochę
Czego nie potrafią piłkarze, to umieją... wszyscy. VIVE Targi Kielce są trzecią drużyną Europy, siatkarskie ekipy co roku grają w turniejach finałowych europejskich rozgrywek, a nawet w tej wydawałoby się słabej koszykówce... potrafimy (prawie) wygrywać. Stelmet dzisiaj pechowo poległ, przegrywając w ostatniej minucie z drużyną, która ma budżet kilkukrotnie, a może nawet kilkunastokrotnie większy od mistrzów Polski.

Ekipa z Zielonej Góry musi szukać sponsorów wszędzie, niezależnie od tego, czy produkują stal, czy napoje i przekąski. W artykule, do którego został wstawiony odnośnik, można wyczytać bardzo ciekawą wypowiedź: - Zdobyć kilkanaście milionów złotych do budżetu naszego klubu to będzie rzecz trudniejsza niż mistrzostw Polski w koszykówce. A przecież my planujemy, by w trzy lata ten kilkunastomilionowy budżet podwoić - zapowiedział właściciel Stelmetu Zielona Góra. Wyobrażacie sobie, żeby w piłce nożnej klub w Ekstraklasie marzyłby o kilkuanstomilionowym budżecie? Większość z nich już teraz takie ma, nawet te, które walczą o utrzymanie.

Znając życie, gdybyśmy dodali do siebie budżety wszystkich i ilość pieniędzy, które sponsorzy przeznaczają na ekstraklasowe kluby w innych dyscyplinach (takich jak ręczna, kosz, siatka), to i tak wynosiłby one mniej, niż zsumowane budżety Lecha, Legii i Zagłębia.

Podsumowanie
Nawet rozsądni kibice piłkarscy (wśród nich ja) nic raczej sami nie zdziałają. W Polsce i zresztą na całym świecie piłka nożna była, jest i będzie najpopularniejszym sportem. I tym, w którym są sponsorzy wpompowują najwięcej kasy (oczywiście nie licząc futbolu amerykańskiego). Raczej nic się nie da zrobić, bo nie zależy to od nas i raczej zależeć nie będzie. A wy, co o tym sądzicie?

21 października 2013

El fin de semana: Espanyol - zawsze w cieniu wielkiego brata!

Espanyol - drużyna w ostatnich latach wyśmiewana, skazywana rok w rok na spadek z Primera División. W tym sezonie w drużynie Javiera Aguirre pojawia się nutka nadziei, że uda się coś wreszcie osiągnąć. Bo o wyjściu z cienia wielkiego brata (a właściwie siostry) z Carrer d'Aristides Maillol mowy być nie może. Przynajmniej w najbliższej długiej przyszłości.

Typowy Meksykanin
Zostańmy chwilę przy postaci trenera. Aguirre w ostatnich latach wielkich sukcesów nie miał. Przynajmniej w piłce klubowej (nie licząc Pucharu Intertoto z Atletico). Z reprezentacją Meksyku udało mu się wygrać Złoty Puchar CONCACAF w 2009 i wyjść z grupy na Mistrzostwach Świata rok później. Po przegranym 3:1 meczu 1/8 finału z Argentyną pożegnał się z kadrą. Potem była jeszcze niechlubna przygoda z Realem Saragossą, którego Meksykanin zostawił po pół roku w strefie spadkowej.

Jego nominacja na szkoleniowca Espanyolu była więc pewną niespodzianką. Chociaż nie do końca. Drużynę z Barcelony objął 28 listopada 2012 roku, kiedy zarząd zdecydował się rozwiązać umowę z Mauricio Pochettino. Argentyńczyk zostawił klub z El Prat w fatalnej pozycji. W 13 kolejkach sezonu 2012/2013 jego zespół zdobył zaledwie 9 punktów. Z resztą cała jego przygoda na fotelu trenera Papużek nie była taka do końca udana - jego zespół kończył kolejno na: 10., 11. i 8. miejscu. Jego czasy nie będą na pewno opowiadane w przyszłości wnukom przez kibiców Blanquiblaus.

Pechowiec
Można by właściwie powiedzieć, że ostatnim dobrym sezonem klubu, którego obecnie prezydentem jest Joan Collet i Diví, był ostatni sezon w europejskich pucharach. Ekipa prowadzona wówczas przez Ernesto Valverde dotarła do finału Pucharu UEFA, w którym jednak uległa innej hiszpańskiej drużynie, Sevilli, w rzutach karnych 1:3 (notabene był to także jeden z ostatnich dobrych sezonów drużyny z Andaluzji). 

Ogólne stwierdzenie, że Espanyol to drużyna pechowa i niedoceniana, to za mało. Papużki w tabeli wszech czasów zajmują 7. miejsce. Są przed takimi drużynami, jak choćby: Sevilla, Real Sociedad, Betis. Mimo to wszystkie te trzy drużyny przynajmniej raz w historii zdobywały mistrzostwo kraju. Biało-niebiescy nie mają na swoim koncie nawet wicemistrzostwa. Jedynymi trofeami wywalczonymi na arenie krajowej są cztery Puchary Króla. Pericos nigdy nie grały też w Lidze Mistrzów. Jako największe sukcesy w Europie należy zaliczyć dwa finały w Pucharze UEFA (oprócz wspomnianego już wyżej był jeszcze przegrany z Bayerem Leverkusen w sezonie 1987/88).

Na zawsze z nami
Ważnym zawodnikiem klubu był zdecydowanie Daniel Jarque. 8 sierpnia 2009 roku przebywał na zgrupowaniu drużyny Espanyolu we Florencji. Kiedy rozmawiał przez telefon z narzeczoną, nagle zamilkł i upuścił aparat. Rozmówczyni domyśliła się, że coś jest nie w porządku i wezwała pomoc. Okazało się, że doznał ataku serca i pomimo reanimacji zmarł w szpitalu w dzielnicy Florencji Coverciano. Zarówno kibice, jak i sam Espanyol zachował się z dużą godnością. Podczas każdego meczu w 21' (numer Jarque) minucie kibice klaszczą i skandują jego imię. Podczas ostatniego meczu z Atletico (o tym jeszcze za chwilę) był wywieszony również transparent ze zdjęciem piłkarza. Numer piłkarza został zastrzeżony. Do dzisiaj pamiętają też o nim inni piłkarze, szczególnie Andres Iniesta. Pomocnik Blaugrany po strzelonej bramce w finale MŚ 2010 pokazał koszulkę z napisem Dani Jarque siempre con nosotros (Dani Jarque na zawsze z nami). Podobny t-shirt miał również Cesc Fabregas podczas świętowania wygranej Euro 2012.

Demolka szatni
Przed tym sezonem szeregi pierwszej drużyny opuściło (bagatela!) 18 piłkarzy. Najbardziej dotkliwa strata to odejście ikony klubu Joana Verdu do Betisu. Z punktu widzenia polskich fanów, najciekawszym wydarzeniem był transfer do Widzewa Łódź Jonathana de Amo Pereza. On jednak znaczącej roli w pierwszej drużynie nigdy nie odgrywał. Skład został więc kompletnie przebudowany, postawiono na młodych graczy lub zawodników odnoszących sukcesy w niższych ligach hiszpańskich (głównie Segunda División). Dokonano też kilku wypożyczeń z mocnych klubów (Udinese, Benfica, Chipas). Teoretycznie największym nazwiskiem w talii Aguirre jest teraz Simão Sabrosa, ale pierwsze skrzypce gra młodziutki Thievy, który w siedmiu meczach zaliczył trzy gole.

Witaj Europo?
Po dziewięciu kolejkach tego sezonu zespół plasuje się na szóstym miejscu w ligowej tabeli i gdyby na tym skończył sezon, to byłby niewątpliwy sukces Javiera Aguirre i jego działań. Doświadczony szkoleniowiec odkąd przyszedł na El Prat miał niesamowitą serię meczów bez porażki w zeszłym sezonie dzięki czemu uratował on ekipę przed spadkiem. Teraz jego cel jest już większy. Jaki? Tego nikt do końca nie wie. Espanyol to drużyna nieobliczalna. Potrafi przegrać trzy mecze pod rząd po czym wygrać z wiceliderem tabeli. Jeśli ustabilizuje swoją formę i nie będzie zaliczać głupich wpadek, to europejskie puchary będą na wyciągnięcie ręki, a Papużki będą takim Levante z sezonu 2011/12. Pewne jest jednak jedno - w najbliższych kilkunastu, a może kilkudziesięciu latach Espanyol pozostanie w cieniu rywala zza miedzy.

PS: Wiedzieliście, że faktyczna nazwa Espanyol zaczęła obowiązuje dopiero od roku 1995. Wtedy to (za kadencji zdecydowano się na nazwę w języku katalońskim zamiast hiszpańskim.