aosporcieaosporcieaosporcie

23 lipca 2021

Michał Chamera: "Tu trzeba być naturalnym"

Mchał Chamera: Tu trzeba być naturalnym | foto: Dawid Szafraniak / Sochevka FOTO

Choć po zakończeniu sezonu 2020/21 o zmianach w sztabie szkoleniowym Lecha Poznań mówiono wiele, to nie o tym trenerze. Michał Chamera, pełniący funkcję opiekuna bramkarzy niebiesko-białych przed ostatnie dwa lata, w rozmowie z nami opowiada nie tylko o pracy w klubie, ale także o specyfice zawodu, wschodnim futbolu oraz życiu - w tym pisaniu doktoratu.

Wiktoria Łabędzka, aosporcie.pl: - Nie spodziewałam się, że tak szybko przyjdzie nam porozmawiać poza strukturami klubu. Informacja o pana odejściu była dość zaskakująca.

Michał Chamera, trener bramkarzy: Takie życie, tak to bywa.

- Skąd decyzja o rozstaniu z Lechem?

- Złożyło się na to kilka aspektów. Kluczowy to chyba względy rodzinne. Można powiedzieć, że pewne rzeczy udało mi się tu zrealizować, choć teraz drużyna zapewne będzie walczyć o mistrzostwo oraz zwycięstwo w Pucharze Polski, czego wszystkim w klubie i kibicom oczywiście życzę. Uznałem, że trzeba zrobić może nie następny krok, bo ten musiałby być w innym klubie, ale chciałem oczyścić głowę, odpocząć, spojrzeć na to wszystko pod innym kątem.

- To były pana pierwsze lata pracy na poziomie Ekstraklasy, które przypadły na ten okres po powrocie z Kataru. Co zadecydowało o przyjęciu oferty Lecha?

- Cofnijmy się może trochę. Z Kataru powróciłem w 2018 roku. Jak sobie teraz o tym myślę, to wcale nie było tak łatwo się z niego wydostać. To dość specyficzne środowisko, w którym chcąc rozwiązać umowę, nie ma tak, że ona wygasa, nic z tych rzeczy. Szef klubu, a w zasadzie prezydent, musi wyrazić na to zgodę. Gdy krótko przed urlopami, w czerwcu, uznałem, że wystarczy, trzeba zmienić klimat i wrócić do siebie, poinformowałem o tym władze. Kategoryczna odpowiedź: nie. "Jedź na urlop, przemyśl sobie wszystko. To będzie pierwszy w historii przypadek, że ktoś odchodzi z klubu, a nie, że go zwalniam" - usłyszałem. Trochę zabawna sprawa. Gdzieś po tym wolnym, musiałem wrócić, żeby pozmykać pewne rzeczy: mieszkanie, samochody, potrzebne papiery. I to wcale nie było takie łatwe, ponieważ  w momencie powrotu do klubu nie udało mi się zastać prezydenta, a w dodatku nie mogłem się do niego dodzwonić. Chyba w ten sposób chciano mi okazać obrazę, a bez podpisu pod odpowiednimi dokumentami nie mogłem wylecieć z Kataru. Jednak żeby nie było: siedmiu pierwszych trenerów przeżyłem, doświadczenia ciekawe, kultura tak samo. Czułem po prostu, że coś się wyczerpało i czas wrócić. Nie ukrywam, będąc wtedy na urlopie rozpocząłem rozmowy z kilkoma polskimi zespołami, ale kwestia pozamykania tych wszystkich spraw, o których mówiłem, trochę nam przeszkodziła, gdyż dwa z nich nie mogły sobie pozwolić, by na mnie poczekać, gdyż liga była za pasem. To zrozumiałe.

- Gdy w końcu, chyba 20 lipca, po dwóch tygodniach, udało mi się wrócić, dołączyłem do sztabu Bytovii, z którą miałem do czynienia w przeszłości. Chwilę na mnie poczekano, zawitałem do domu, udało się też powrócić na uczelnię wychowania fizycznego. Łączyłem to z pracą w Pomorskim Związku Piłkarskim, kadrach młodzieżowych, więc było, co robić. Tak minęło kilka miesięcy, niestety z drużyną spadliśmy z zaplecza ekstraklasy, ale w międzyczasie przyszła oferta z Lecha Poznań. Szybkie rozmowy z trenerem, dyrektorem sportowym i prezesem zakończyły się podpisaniem kontraktu.

Czytaj też 👉 "Jeśli w Lechu pojawi się bramkarski talent, to trener Chamera go oszlifuje" Tak pisaliśmy o trenerze Chamerze, kiedy dołączał do Kolejorza

- Czyli w pewien sposób można powiedzieć, że robotę zrobiła tu marka Lecha Poznań.

- Oczywiście. Pewnym klubom, pewnym osobom nie można odmawiać. Lech to marka, czołówka w Polsce. Zdecydowałem się, nie żałuję: super doświadczenie, chwile, osoby. Mieliśmy dobry rok, w którym udało się zdobyć wicemistrzostwo i mimo niezłego początku następnego, tu mam na myśli Ligę Europy, to te ostatnie półrocze mogło być lepsze.

foto: Adam Jastrzębowski

- Co w pana opinii stało się w poprzednim sezonie?

- To ponownie składowa kilku elementów. Graliśmy praktycznie co trzy dni, w okresie wrzesień-grudzień, do tego zgrupowania kadr narodowych i to się nawarstwiało. Ktoś powie: na Zachodzie też tak grają. Tak, to prawda, tylko, że dla tych drużyn to normalne, one są do tego przystosowane. Tu natomiast mamy pewne zderzenie z rzeczywistością i pomimo tego młodego wieku zawodników, adaptacja do innego wysiłku czy emocji może mieć wpływ. Urazy, fala gorszych wyników, straty bramek w ostatnich minutach, głowienie się, co to się stało… nawet my trenerzy to przeżywaliśmy, a co dopiero młodsi gracze.

- Czyli w sztabie była nerwówka?

- Każdy chce wygrać, lecz wiadomo, że piłka rządzi się własnymi prawami. Jest sukces lub go nie ma. Zastanawialiśmy się, co można poprawić, choć oczywiście zawsze chce się być lepszym, czy idzie, czy nie. Nawet gdy na finiszu sezonu 2019/20 byliśmy w prawdziwym gazie, kiedy kogo nie dorwaliśmy, to wygrywaliśmy. Zwycięstwa usypiają czujność, ale cały czas w sztabie analizuje się sytuację.

- Tak indywidualnie, czy przez te dwa lata udało się panu zrealizować postawione przez siebie cele?

- Powiem tak: w końcu udało się popracować na poziomie Ekstraklasy. I to w takim klubie. To też nie było tak, że nie miałem innych ofert przed, ale życie tak się ułożyło. Ułożyło się dobrze, bo mogłem prowadzić super chłopaków - i tu mam na myśli wszystkich bramkarzy, z którymi trenowałem. Spotkałem wielu trenerów, z niektórymi osobami nasze drogi ponownie się zeszły. Można stwierdzić, że pewnych rzeczy się nawet nie spodziewałem, więc była to świetna przygoda. Udało się osiągnąć parę rzeczy, parę można by oczywiście poprawić.

- Jest może moment, którego szczególnie pan żałuje?

- Musiałbym się mocno zastanowić, a to znaczy, że pewnie nie. Jeśli chodzi o rezultaty, to faktycznie te ostatnie półrocze były przeciętne: wpadliśmy w marazm po Lidze Europy. I ten okres, w którym w dwa tygodnie trzy razy straciliśmy gole w ostatnich minutach spotkań, przez co wymykały się nam zwycięstwa czy punkty. Z Legią - mieliśmy remis, ale w ostatnich sekundach "gong". Standard - czerwona kartka… starcia, którego nie potrafi się wygrać, należy chociaż zremisować, ale i tego się nie udawało. I Raków, choć on był przed Liège. 3:2 i też, z całym szacunkiem, biegnie Szelągowski przez pół boiska i strzela. To dało o sobie znać.

- Choć zdawało się, że zimowy obóz przygotowawczy można uznać za udany, wiosną też coś nie mogliśmy "zatrybić". Te ostatnie pół roku to na pewno duży niedosyt.

- Czy "Bramerki Chamerki" wciąż wywołują u pana uśmiech, czy może kojarzą się z niezbyt pochlebnymi komentarzami, które z czasem zaczęły spływać?

- To wyrażenie w pewien sposób sentymentalne, które z tego, co pamiętam, powstało na obozie w Belek. Super ludzie, super bramkarze, chcący pracować. Chłopakom dobrze się ze mną pracowało, mieliśmy w porządku kontakt, który udało się utrzymać. Jak to się mawia, różnie w życiu bywa, może się jeszcze kiedyś spotkamy: w tym samym zespole lub przeciwko sobie.

- To pytanie padło nie bez powodu, ponieważ w ostatnich miesiącach można było spotkać się z opinią, że drużyna sporo bramek traci po błędach bramkarza - a to Mickey nie może doskoczyć do futbolówki albo Filip zostaje w bramce.

- Każdy ma plusy i minusy. To bramkarze, którzy cały czas mogą i chcą się rozwijać. Sami doskonale wiedzą, gdzie leżą ich słabości, a teraz pracować będą nad nimi z trenerem Palczewskim. Ja wciąż kibicuję chłopakom.

- Sam wielokrotnie też słyszałem od nich, że gra na przedpolu w Holandii nie była aż tak praktykowana. To trochę śmieszna sprawa, laikom może wydawać się, że to tak łatwo - ta tzw. gra nogami, wykorzystywana w Lechu. Staraliśmy się dużo rozgrywać przez bramkarza. To nie chodzi o to, aby ustawić piłkę, kopnąć na 30 metrów i trafić prosto pod nogi danego zawodnika. Gra bramkarza nogami polega w znacznym stopniu na arytmii gry: wiedzy, kiedy zwolnić, podać, komu zagrać na daną nogę, aby w następnym podaniu wyszła piłka ofensywna. Z tego udawało się im wywiązywać. Zdarzało się nawet, że słyszeliśmy od innych trenerów, że nie ma sensu nas "pressować" przy podaniu do tyłu, bo my tak czy siak z tego wybrniemy.

- To, że traciliśmy gole… powiem tak, zaczynając od wiosny, myślę, że drużyna kilka razy została uratowana przez Van der Harta przed ich utratą. Co do Filipa natomiast - w lidze może faktycznie było trochę tych bramek, ale należy pamiętać, że to składowa wielu czynników. Odruchowo wszyscy patrzą na golkipera, a defensywa to też obrońcy czy pomocnicy broniący w środku pola, ba! Cały zespół. Gdyby się wdrożyć w prosty przykład - spotkanie z Rakowem Częstochowa, gol Szelągowskiego - widać, że to nie tylko kwestia bramkarza. Tu należy pamiętać o zasługach Bednarka w kontekście awansu do zmagań grupowych Ligi Europy. Bronię ich, ale mam ku temu argumenty. Oczywiście są spotkania, w których to zachowanie momentami było dalekie od ideału.

- Gra na przedpolu to jeden z najtrudniejszych elementów w fachu bramkarskim. Zasięg ramion, wzrost - oczywiście potrafią zrobić różnice, ale nie są kluczowe.

- Skorzystam z okazji i zapytam właśnie o ten wzrost. Na myśl automatycznie nasuwa się niedawny casus z meczu Anglia - Włochy na EURO 2020.

- Tu muszę przyznać, że całym sercem byłem za Italią, właśnie przez pryzmat bramkarzy. Nie ukrywam, że kiedyś, w latach młodzieńczych, podziwiałem Stefana Klose z Borussii Dortmund, ale w następnych latach Gigi Buffon - no, podpatrywałem go. Teraz ma godnego następcę, swego imiennika, Donnarumę - co tu dużo mówić, spory chłop. To zwycięstwo to oczywiście zasługa kolektywu i wielu czynników, które się zgrały. Gdy doszło do karnych, byłem przekonany na 99 procent, że to oni wygrają, też z tytułu tego gracza. Co do Pickforda, w piłce patrzy się na skuteczność w bramce i akurat on, z tą dynamiką w nogach, mimo niższego wzrostu, ją ma. Gdyby Anglia zwyciężyła, to on byłby bohaterem. Oczywiście wzrost ma wpływ na pewne rzeczy, ale nie przeszkadza. Szwajcaria ma Sommera, też niższy zawodnik, a dzięki fantastycznym obronom ich drużyna zaszła daleko. Nie ma co ukrywać, czynnikiem kluczowym między słupkami jest doświadczenie. Im bramkarz starszy, przy dobrym prowadzeniu, grze, tym może być tylko lepszy.

- Jak zapatruje się pan na pogłoskę mówiącą o tym, że Bednarek - sprowadzony początkowo do naciskania van der Harta - ma teraz "wygryźć" go spomiędzy słupków?

- Śledzę różne doniesienia, oglądam sparingi, gdy tylko mam taką szansę. Na chwilę obecną można powiedzieć, że to Mickey wpuszcza gole, Filip nie, więc sztab ma na pewno twardy orzech do zgryzienia, a kto zagra z Radomiakiem? O tym przekonamy się w piątek.

Czytaj też 👉 Mickey van der Hart: To wielki rok dla Lecha. Chcemy zdobyć tytuł

- Trudno nie zapytać tu o sezon 2019/20, kiedy statusu Karola Szymańskiego i Miłosza Mleczko dokładnie nie określono. Czy z perspektywy czasu uważa pan to za dobre rozwiązanie?

- Odpowiem tak: przychodząc do klubu dostałem nakreśloną listę bramkarzy, z którymi będę pracować. Zaakceptowałem to. Kogoś trzeba było wybrać w okresie przygotowawczym. Stwierdziliśmy, że "1" będzie Mickey van der Hart, któremu należy dać pełne wsparcie. Robiąc małego off-topa: uważam, że to bezsensowne tracić zaufanie wobec pierwszego wyboru po kilku początkowych błędach, ponieważ on musi czuć, że ma za sobą sztab.

- Co do Karola i Miłosza, tych dwóch zawodników zagrało pod koniec sezonu, w trzech zwycięskich spotkaniach, co też wymusiła pauza Mickey’ego.

- Kilkukrotnie spotkałam się ze stwierdzeniem, że w Poznaniu w końcu trafiono na wychowanka, który ma szansę stanąć w bramce. Mowa oczywiście o Krzysztofie Bąkowskim.

- Nie ukrywam, że darzę tego chłopaka dużą sympatią. Jest bardzo pracowity, rozwija się. I to oczywiście nie tylko zasługa trenera, ale także konkurentów pomiędzy słupkami, którym powinien podziękować za takie "przyciskanie" na treningach, w pewien sposób lekcje życia. Czy to palec wybity, czy coś innego, mamy prosty przykład - swego czasu Mickey zagaduje do niego:

- To co, palec masz wybity, za trzy dni mecz, a powiedz, co gdyby dziś grałbyś finałowe spotkanie Ligi Mistrzów, bronisz czy nie?             
- No bronię.

- I to są właśnie takie fajne przykłady, oddziaływanie na siebie. Krzysiek to zawodnik z mega możliwościami. Teraz będzie grać w Stomilu Olsztyn, dostałem o niego zapytania, więc zobaczymy. Kibicuję mu. To dla niego wyzwanie, ponieważ odcina "pępowinę" - od rodziców, od macierzystego klubu - aczkolwiek z tego, co wiem, to była też chęć Bąkowskiego. Lech stosując taką taktykę, wypożyczania młodszych zawodników, widać, że ma to rację bytu. Zatem przypuśćmy, że po roku na zapleczu Ekstraklasy, będzie przygotowany do gry w pierwszym zespole. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że chętnie dałbym mu szansę. Może nie teraz, ale to zawodnik, który zasługuje na grę w niebiesko-białych barwach.

Czytaj też 👉 Lech Poznań potrzebuje bramkarza, ale raczej go nie ściągnie. Na jedynkę szykuje wychowanka

- Takie odcięcie bywa zderzeniem się z inną rzeczywistością.

- Inna szatnia, inni zawodnicy, brak takiego "parasola ochronnego" - trzeba się wykazać. To szkoła życia. Jestem przekonany, że Krzysiek trafia w dobre ręce. Sytuacji do pokazania się zapewne będzie mieć sporo. Nie mam do Olsztyna daleko, więc może uda się go poobserwować.

­- Cofnę się na moment do trenera Palczewskiego. Co może pan o nim powiedzieć?

- Z Maćkiem mieliśmy kontakt bezpośrednio w Arce Gdynia. Ściągnięto go, gdy byłem na wypożyczeniu, wróciłem, zrobiło się małe zamieszanie. Spotkaliśmy się też w kadrach regionalnych. Gdy padła kandydatura tego trenera, władze Lecha o niego pytały, ponieważ wiedzą, że się znamy. Z tego, co widać, dobrze się o nim wypowiedziałem, skoro go zatrudniono (śmiech). Jesteśmy w kontakcie, nie chce przeszkadzać mu w pracy. To profesjonalista, ma spore doświadczenie w ekstraklasie. Generalnie mogę o nim powiedzieć w samych superlatywach, choć o stylu pracy niewiele, ponieważ nigdy nie współpracowaliśmy w sztabie. Jednak patrząc przez pryzmat Karola Niemczyckiego, widać, że umie prowadzić chłopaków.

- Co jest najtrudniejszego w pracy trenera bramkarzy?

- Inaczej pracuje się na poziomie profesjonalnym a trzecio czy czwarto ligowym lub z dzieciakami a seniorami. To wszystko są to tzw. stosunki interpersonalne. Kluczowe to znalezienie chemii z zawodnikiem - on musi wiedzieć, że chcę mu pomóc. Uważam, że trzeba być też sprawiedliwym i prawdomównym. Niektórzy twierdzą, że czasem pewnych rzeczy mówić nie wypada, ale nigdy tego nie lubiłem. Sam podczas kariery przerabiałem momenty, kiedy bano się ze mną porozmawiać i powiedzieć wprost: "Jesteś numerem "1", wychodzimy i koniec - bez zbędnego tłumaczenia". To nigdy nie są łatwe spotkania. Mieliśmy takie z Filipem i Mickey’em - oczywiście za zgodą trenera. Nie przed samym meczem, ponieważ świadomość, na czym się stoi jest ważna. Trzeba być człowiekiem. Możemy porozmawiać, pożartować - nie mam z tym problemu, ale w odpowiednim momencie musimy okazać sobie szacunek. Jeśli się to zrozumie, te stosunki są bardzo dobre. To ułatwia współpracę.

- Z psychologicznego punktu widzenia, zastanawia mnie, które podejście do zawodnika jest skuteczniejsze: budowa respektu czy luźny kontakt?

- Szkoleniowiec musi odnaleźć tu złoty środek. Same podręczniki czy sam fakt bycia trenerem, tu nie wystarczy. Znam wiele osób, których pewne rzeczy przerosły. Każdy inaczej do tego podchodzi, lecz to też kwestia, z kim mamy do czynienia. Trzeba być naturalnym, nie można grać, bo zawodnik i tak się w tym zorientuje albo człowiek się zapomni. Szacunek to oczywistość, może nawet pewien respekt. Ten można zyskać na wiele sposobów.

- Tu anegdota: tyle co w Lechu wygrałem zakładów o rzuty karne z piłkarzami! Już nie chciałem im kasować z pewnych rzeczy, ale gdy wskakujesz na linię można pokazać, że gdzieś na pewnym poziomie się grało. I na przykład daną obronę Mikael Ishak komentuje: "O kurde, ale to wybroniłeś.", na co odpowiadam wyzwaniem, że trzy na trzy "wapna". I mamy zgodę, i próbujemy. Jednego nie strzelasz, 50 pompek. Tu polecam Janka Sýkorę zapytać, ile takich serii mu naliczono, albo Alana Czerwińskiego.

- Sporo osób zapewne zapamięta pana w Poznaniu z temperamentu. Na myśl nasuwa mi się tu pewien mecz, niestety nie pamiętam przeciwko komu, gdy ze strony sędziego liniowego padło w pana stronę określenie "statystyk".

- To bardzo ładne określenie (śmiech). Grzeczny nigdy nie byłem i chyba nie będę. Kwestia charakteru. Nie ukrywam, usłyszałem od kolegów z Canal+, że kartek żółtych i czerwonych mam większą liczbę niż trener Probierz. To oczywiście nie powód do dumy, ale czasem tak bywa. Jednak ostatnie pół roku, ze względu na koronawirusa, zdarzało się, że nie byłem wpisywany przez kierownika na listę, by móc trochę pokrzyczeć z trybun nad ławką. Jeśli chodzi o Lubin (Zagłębie - Lech 3:3, sezon 2019/20 - przyp. red.), to muszę przyznać, że było "brzydko". Sędziowanie to oczywiście osobna kwestia, ale tam trochę tych niecenzuralnych słów padło.

- Chcąc natomiast wyjaśnić odesłanie podczas grudniowego meczu z ekipą Hyballi (Lech - Wisła 0:1, sezon 2020/21 - przyp.red.), tam chodziło o pewne rozstrzygnięcia. Gdy wybiegłem i spytałem, dlaczego nie mogą gwizdnąć takiego faulu, z automatu dostałem czerwoną od sędziego Kwiatkowskiego. Sztab zdziwiony, zawodnicy też. Zbytnio nawet nie wiedziano, co napisać w protokole. Ostatecznie padło: "Trener Chamera rusza bardzo agresywnie do sędziego asystenta, a schodząc z boiska krzyczy, że poziom polskiego futbolu to wina sędziów" - co faktycznie powiedziałem, bo niektóre rezultaty są wypaczane i wprowadza to niepotrzebną "nerwówkę".  Teraz się trochę uspokoiłem, ale wtedy robiłem to chcąc pomóc drużynie. Żyłem, a że nie można krzyknąć na ławce czy podnieść głosu, to tak wychodziło. Na początku mogłem być trochę za nerwowy.

- Czy z perspektywy czasu uważa pan, że moment powrotu z Kataru wybrano odpowiednio?

- Stwierdziłem wtedy, że wystarczy. To świetne doświadczenia, ale czułem, że czas wrócić. Czy dzieciaki, czy rodzina, wszystko musi się rozwijać tu. To, co mogłem wycisnąć z tamtego okresu, się udało. Zostawiłem w Katarze wielu dobrych kolegów, poznałem kulturę, zyskałem świetne doświadczenie. Zbliżają się mistrzostwa, są różne opcje, żeby tam powrócić - może w roli dziennikarza czy eksperta, niedawno padła pewna oferta.

- Teraz zapewne bez problemy może pan porównać pracę z bramkarzami na Wschodzie i Zachodzie.

- Jest bardzo duży przeskok taktyczny, nawet nie mówiąc o samych bramkarzach, a ogólnie. Tu, w Europie, rozumie się grę na wyższym poziomie: zawężanie pola, skracanie, rozciąganie. Jeśli chodzi o Katar, tam idzie to trochę w drugą stronę - sprawy motoryczne i technika użytkowa są na niezłym poziomie.

- Jeśli chodzi stricte o bramkarzy, większość z nich była "rdzenna", ale często nie ze względu na narodowość rodziców, a urodzenie w Katarze. Te numery "1" są niezłe, trzeba przyznać, miałem przyjemność pracować z byłym reprezentantem, Baselem Zaidanem, rok starszym ode mnie - i tu też doświadczenie, że można prowadzić zawodnika starszego od siebie. Czasem grałem w różnych grach i nieskromnie powiem, że numerem dwa mógłbym być. Golkiperzy w Europie są na wyższym poziomie. Katarczycy kładą duży nacisk na obronę, kosztem ćwiczeń ofensywnych, aby dobrze dograć czy rozumieć grę.

foto: archiwum prywatne Michała Chamery

- Jaki kierunek obiera obecnie ewolucja bramkarza?

- Nie ukrywam, w końcu wróciłem do doktoratu. Trochę się to ciągnie, ale to też argument, dlaczego człowiek wraca do domu. Chcę go skończyć, czy się przyda czy nie, tak dla czystego sumienia. I tu właśnie z moim promotorem rozmawialiśmy na temat tych zmian w zawodzie bramkarza, które różnie przebiegały. Teraz golkiper to postać uniwersalna, bo musi bardzo dobrze grać nogami i oczywiście bronić. Ogromne spektrum obowiązków, więc wytrenowanie zawodnika na dany poziom, wymaga dużo pracy. Sporo klubów ufa bramkarzom, gra przez niego piłkę, rozgrywa, wprowadza futbolówkę do ofensywy. Trudno osiągnąć sukces na pewnym szczeblu bez dobrego bramkarza.

- Czy to właśnie temat pana pracy?

- Tak, między innymi. Temat może skomplikowany dla laika, ale chodzi o model porównawczy, prakseologia (teoria sprawnego działania. Jest dziedziną badań naukowych dotyczących wszelkiego celowego działania ludzkiego - przyp. red.) w działaniu na bazie arkusza obserwacyjnego bramkarza. Zestawienie golkiperów teoretycznie niższego poziomu z tymi wyższego. Jako że robiłem dużo takich analiz, pomeczowych czy przedmeczowych, wiem, czego się mogę tam spodziewać. To na pewno ułatwia sprawę, bo przecież nie o to chodzi, by robić w życiu to, na czym człowiek się nie zna i nie lubi. Często ludzie działają wbrew sobie i nie chcą tego zmieniać, dziwię się temu, ale to kwestia indywidualnych wyborów i sytuacji każdego z nich.

- Zatem się pan nie nudzi? Zwykle w tym okresie trenerzy i zespoły kończą przygotowania do rozgrywek.

- Nie ukrywam, że byłem trochę zmęczony tym wszystkim, ale to składowa napięcia, tego specyficznego trybu życia. Każdy ma inną sytuację, ktoś może pracować dziesięć lat, ktoś inny mniej, ale czułem, że moja efektywność spada. Musiałem to sobie ułożyć, znów nabrać chęci do działania i myślę, że to się udało. Jestem teraz w Gdyni, zapraszam poznaniaków na wybrzeże. Ostatnio miałem taką refleksję, że od tych umownych "X" lat nigdy takiego porządnego urlopu nie miałem. I wyszło, co wyszło, nie udało nam się dogadać w sprawie przedłużenia kontraktu, ale zmęczenie materiału też się do tego przyczyniło.

- Co z pana dalszą karierą?

-  Jestem tu, walczę z doktoratem. Miałem kilka ofert, które odrzuciłem, choć gdy o nich opowiadam, ludzie się dziwią. To były trzy kluby z ekstraklasy, a odmówiłem z różnych względów – choćby na współpracę z pewną osobą czy szacunek dla własnego czasu. Mogłem wybrać Wschód, ale akurat ten region, z którego dostałem pytanie, niezbyt mi się podoba. Co teraz? Zobaczymy. Muszę poukładać kilka spraw. Jeśli człowiek wypadnie z "karuzeli", może być trudno wrócić, ale i tu, w Gdyni, choćby na niższym poziomie "z doskoku" będzie można szkolić, czego nie wykluczam. Sporo zapytań mam też od rodziców odnośnie szkółek piłkarskich, ale to inna praca oczywiście. Trzeba "zgłodnieć" w stu procentach i zatęsknić za profesjonalną piłką. 


Wiktoria Łabędzka
 @w_labedzka
📷Dawid Szafraniak / Sochevka FOTO, Adam Jastrzębowski, archiwum prywatne Michała Chamery

0 komentarze:

Prześlij komentarz