aosporcieaosporcieaosporcie

20 lipca 2018

Lepsze już na te trybuny kary niż europejskie puchary. Gandzasar Kapan - Lech Poznań 2:1


Żalgiris, Stjarnan i... prawie Gandzasar Kapan. Jeśli wyobrażaliście sobie kiedykolwiek, że nigdy nie obejrzymy już tak bezpłciowego Lecha jak w minionym sezonie, to w czwartek mogliście się zdziwić. Pucharowe déjà vu omal nie zakończyło się, chyba porównywalnym jedynie do islandzkiej wpadki, blamażem Lecha Poznań. Ostatecznie jednak Ormianie wygrali tylko 2:1 i w II rundzie eliminacji Ligi Europy zagra Kolejorz.

Bajka na początek
Na początek taka mała bajka... chociaż ta w sumie powinna mieć jakiś morał, może więc warto to potraktować jako swego rodzaju opowieść, tudzież anegdotkę. Jako że zdaję sobie sprawę, że być może teksty pojawiające się regularnie na aosporcie.pl trafiają również do młodszej (nawet ode mnie) publiki, myślę, że jednak warto rozpocząć w ten sposób.

Dawno, dawno temu, kiedy mistrzem Polski była mająca obecnie pistolet przy skroni Wisła Kraków, a w pucharach oprócz Legii grał też inny stołeczny klub, Polonia, Lech rozpoczynał eliminacje ówczesnego Pucharu UEFA od trzeciej rundy eliminacji. Chociaż od owego 2009 roku  w europejskiej piłce zmieniło się wiele (również w zasadach europucharów), to jednak jakoś dziwnym trafem Kolejorz tym razem musi bić się od I rundy Ligi Europy.

Ok, wtedy Lech był zdobywcą Pucharu Polski, a ten przecież zawsze zaczynał nieco później swoje zwykle i tak dość krótkie romanse z Europą. Niemniej, nawet teraz Jagiellonia, która de facto przejęła miejsce zdobywcy PP w eliminacjach Europy, musi zaczynać już od drugiej rundy.

Jakkolwiek można rzec, że UEFA zrywając z reformą Platiniego ograbiła m.in. nas, tak nie można zaprzeczyć temu, że sami jako Ekstraklasa raczej temu się nie sprzeciwiliśmy w jedyny możliwy sposób - na boisku. Przed zmianami wprowadzanymi przez Francuza polskie kluby odpadały zwykle równie szybko z europejskich pucharów. Jednak czasem na drogach naszych przedstawicieli albo stawały takie firmy jak FC Barcelona, chociaż i tak na potęgę kluby Ekstraklasy bądź wcześniej I ligi potykały się już wtedy na Islandczykach (Pogoń Szczecin), Łotyszach (Wisła Płock) czy Gruzinach (Wisła Kraków). To tylko pierwsze z brzegu przykłady w dość obszernej historii tzw. eurowpierdolów (forma eurowpierdoli również byłaby jednak poprawna - aż sprawdziłem).


Po wejściu w życie reformy ówczesnego sternika UEFA nasza pozycja z europejskich pucharach zbytnio się nie poprawiła. Owszem, Legii udało się regularnie meldować w fazie grupowej Ligi Europy, a nawet wreszcie przerwała ona pełnoletnią już klątwę Ligi Mistrzów. Co z tego jednak, skoro nawet ona rok temu najpierw nie dała rady najpierw Kazachom z Astany (tak, wiem, że to solidny zespół), a później w ogóle dała się odprawić z kwitkiem z Europy, ulegając w IV rundzie LE Sheriffowi Tyraspol.

Reszta polskich klubów po 2008 roku (oprócz pojedynczych wzlotów Lecha i jednemu Wisły Kraków) dostawała i pewnie nadal będzie dostawać bęcki. Od całej Europy, a ta plaga nawet sięga już nawet, przynajmniej pod względem geograficznym, Azji. Azerbejdżan (trzykrotnie!), wspomniane już wcześniej Kazachstan i Mołdawia, Litwa, Islandia, Cypr, Macedonia, a także Estonia. To nie są kraje, do których to lig Ekstraklasa powinna się porównywać. Tymczasem to właśnie przedstawiciele tych właśnie państw odprawiali z kwitkiem kluby z naszej niby to ekstra ligi. Coś tu jest nie halo i chyba wypadałoby rozpocząć większą debatę na ten temat.

Bezpłciowy Lech
Po tym dość długim wstępie, a wręcz apelu, czas przejść do spraw równie dramatycznych. Do słabego Kolejorza zdążyliśmy się przyzwyczaić już w końcówce minionego sezonu. Ba! Lech od jakiegoś czasu stara się nas hartować na wypadek ewentualnych kolejnych blamaży. Żaligris, Stajrnan, Stal Stalowa Wola, niemal Błękitni Stargard, Arka Gdynia. Wszyscy mamy gdzieś w pamięci te wszystkie porażki rzekomej Dumy Wielkopolski w różnego rodzaju pucharach. Do tego stopnia, że nawet wielu kibiców nie było zbytnio zdziwionych temu, co działo się w czwartek na Stadionie Hanrapetakan w Erywaniu.

Lech do przerwy miał wynik, na którym mu zależało. Kolejorz miał problemy z dotarciem do stolicy Armenii, choć złośliwi twierdzą, że albo wiceprezes Rutkowski negocjował cenę za samolot, albo czekał na pieniądze z transferu Niklas Bärkrotha (jego historię opisujemy tutaj, choć ostatecznie trafił on do Djurgårdensu), by opłacić lot. Czarny humor w minionych miesiącach dość mocno rozsiadł się na pustych krzesełkach Stadionu Miejskiego w Poznaniu.

→ Już w piątek rusza najlepsza liga świata - LOTTO Ekstraklasa. Wraz z nią wraca też Fantasy Ekstraklasa, a więc już teraz zapraszamy do udziału w oficjalnej lidze aosporcie.plKOD: 7fc17641

Wracając jednak do czwartku, trener Ivan Djurdjević raczej chciał dość rozsądnie rozegrać mecz z Gandzasarem. Remis dawał poznaniakom awans do II rundy, a chociaż pewnie ktoś zaraz i mi wypomni jakiś minimalizm, to przecież już w niedzielę Lecha czeka ciężki mecz z Wisłą w Płocku i jego to akurat wypadałoby już wygrać. Dlatego nie będę krytykował Serba za to, że niekoniecznie chciał forsować tempo w czwartkowym, rozgrywanym przy dość niesprzyjającej pogodzie (było bardziej niż duszno), spotkaniu.

Nie ukrywam też, że raczej nie podejrzewam szkoleniowca o jakikolwiek sabotaż przy układaniu składu. Piotr Tomasik na lewym wahadle spisał się przecież o niebo lepiej niż ostatnio jego konkurent do gry w pierwszym składzie Wołodymyr Kostewycz, a zabezpieczenie środka pola trójką Gajos, Trałka było dość rozsądnym pomysłem. Jak wyszło w praniu, to już inna sprawa.

Przede wszystkim jednak trener Djurdjević z pewnością nie sądził, że jego zespół zagra tak bezjajeczny mecz. Że nie będzie potrafić choćby zagrozić drużynie z ligi armeńskiej. Że najbardziej aktywny pod bramką rywala będzie wspomniany Tomasik. Jedyne, co trener mógł wcześniej przewidzieć, to jednak że grający później na bokach obrony Cywka i De Marco niekoniecznie się tam nadają dobrze czują.

Druga połowa rozpoczęła się dla Lecha jak tylko najgorzej mogła - od gola dla gospodarzy. Dość sporą padakę niefrasobliwość formacji defensywnej i stoperów Vujadinovicia (w tym meczu kapitana) i Janickiego wykorzystał Harutjunjan, który klatką piersiową (sic!) zgrał piłkę na nogę Lubambo Musondy, którym pięknym strzałem pokonał Matusa Putnockiego. Tak, Jasmin Burić gdy znowu złapał formę, doznał też kontuzji, która wykluczyła go nawet z ławki rezerwowych.

Minął mniej więcej kwadrans i kilkunastoosobowa grupka kibiców Lecha, która przemierzyła za swoimi ulubieńcami (jak to brzmi...) dobre trzy tysiące kilometrów, mogła przecierać oczy ze zdumienia. Głupi faul wprowadzonego chwilę wcześniej wraz z Radutem Darko Jevticia i fantastycznie wykonany przez Harutjunjana rzut wolny dał drugiego gola gospodarzom.

Kiedy wydawało się, że Lech zamiast odpocząć przed spotkaniem w Płocku, zafunduje sobie w iście frajerski sposób dodatkowe 30 minut gry, tyłek Kolejorzowi uratował... tak przecież też krytykowany przez wielu kibiców Łukasz Trałka. Po rzucie wolnym wykonanym przez skądinąd Jevticia w doliczonym czasie gry (w sumie w ostatniej akcji meczu) doświadczony pomocnik skierował piłkę do siatki bezradnego Meliksetjana. Poznań odetchnął.

Nie zrozumiem, dlaczego Lech sprzedał na dzień przed tym meczem Bärkrotha, który może wiele (albo dosłownie nic) w pierwszym spotkaniu z Ormianami Kolejorzowi nie dał, ale w tej sytuacji ławka rezerwowych w czwartek wyglądała dość pociesznie. Na niej znaleźli się trzej gracze bez debiutu w pierwszej drużynie (Szymański, Orłowski i Sobol) oraz mający jeden występ Rogne. Nie dziwi więc, że ostatecznie Djuka nie przeprowadził już więcej zmian, choć mało brakowało, a jako pierwszy trener w historii polskiej piłki mógłby ich zrobić nawet cztery w jednym spotkaniu.

O czwartkowym koszmarze jak najszybciej należy zapomnieć, szczególnie że ostatecznie Lechowi nic się tak naprawdę wielkiego nie stało. Teraz najważniejszy jest niedzielny mecz z Wisłą Płock oraz przyszłotygodniowe starcie z Szachtiorem Soligorsk. A białoruski zespół to już rywal z dużo wyższej półki niż Gandzasar...


Gandzasar Kapan - Lech Poznań 2:1 (0:0)
19.07.2018, Stadion Hanrapetakan w Erywaniu, 17:00

Gole: 50' Lubambo Musonda, 66' Gegham Harutjunjan - 94' Łukasz Trałka

Gandzasar: Grigor Meliksetjan - Aleksandr Swierczinskij, Vukašin Tomić, Hajk Iszchanjan, Ara Chaczatrjan - Lubambo Musonda, Wbeymar Angulo, Artur Juspaszjan (64. Geworg Ohanjan), Geworg Nranjan (83. Wardan Poghosjan), Alex Júnior Christian - Gegham Harutjunjan

Lech: Matus Putnocky - Tomasz Cywka, Rafał Janicki, Nikola Vujadinović, Vernon De Marco - Maciej Gajos (60. Mihai Radut), Łukasz Trałka, Pedro Tiba (60. Darko Jevtić) - Maciej Makuszewski, Christian Gytkjaer, Piotr Tomasik

Kartki: Nranjan, Swierczinskij, Chaczatrjan - Makuszewski (wszyscy żółte)

Sędzia: Mohammed Al-Hakim (Szwecja)

Widzów: Z każdą minutą coraz więcej

Ocena aosporcie.pl: Szkoda strzępić...


Piotrek Przyborowski
📷 Wikimedia / Spetsnaz1991

0 komentarze:

Prześlij komentarz