aosporcieaosporcieaosporcie

4 kwietnia 2015

Raport Kolejorz #24


Od dnia blamażu z Błękitnymi minęły zaledwie trzy dni. Czy w tym czasie ekipa z Bułgarskiej zdążyła wyciągnąć jakieś konsekwencje? Cóż… nie powiedziałbym, żeby sprawy miały się dużo lepiej…

Najpierw o kontuzjach
Wielu Lechitów wciąż boryka się z różnego rodzaju urazami, kontuzjami uniemożliwiającymi piłkarzom występy. W środę przedwcześnie murawę musiał opuścić Karol Linetty, który nabawił się urazu mięśnia czworogłowego uda. Kolejną luką jest brak Gergő Lovrencsicsa, zmagającego się z kontuzją mięśnia dwugłowego. Węgier doznał jej w wyniku jednego ze starć podczas zgrupowania reprezentacji. Drobny uraz przyplątał się także Kasperowi Hämäläinenowi, jednak Fin doszedł do siebie przed spotkaniem z GKS-em.

W składzie zabraknie także, jak wiemy, Darko Jevticia. Skomplikowana kontuzja Szwajcara wciąż wyklucza go z gry na bliżej nieokreślony czas. Leczył się już w wielu instytucjach (także za granicą), jednak kontuzja nie ustąpiła.

Kolejnym brakiem jest Vojo Ubiparip. Szczerze mówiąc, ten człowiek irytuje mnie już od bardzo dawna. Co on tu robi?! Dlaczego Lech trzyma w rezerwach człowieka, który nic do tej drużyny nie wnosi. Za co on pobiera pensję? Za ciągłe urazy i infekcje, które nękają go średnio 3 razy w jednym miesiącu?  Tak, ten piłkarz wybitnie działa mi na nerwy i uważam, że w szeregach Skorży nie powinno być dla niego miejsca.

Nieważne, idąc dalej, pobijany jest także Dawid Kownacki. I co? Ma siniaki? Bolą go plecy? Przecież to śmieszne! Czytałem niedawno bardzo ciekawą anegdotę na temat Cristiano Ronaldo, mówiącą o tym, iż Portugalczyk po każdym meczu, kiedy zdejmuje getry ma praktycznie granatowe nogi od siniaków. W wyniku wszystkich starć na boisku odnosi on również mnóstwo zadrapań i rozcięć na łydkach. W takim razie zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego po meczu z drugoligowymi amatorami Kownaś musi sobie odpocząć…

Z drobnymi urazami boryka się także Arnaud Djoum, jednak w jego przypadku to kwestia kilku dni. Pod znakiem zapytania stał także występ Trałki i Keity. Mimo to, oboje wystąpili w dzisiejszym spotkaniu w Bełchatowie.

Trzeci raz w Wielkanoc
Zasadniczo, tyle tytułem dłuższego wstępu. Do rzeczy, Lech Poznań wygrał dziś na wyjeździe z PGE GKS-em Bełchatów 1:2. Już szykowałem się do rzucania ripost, ale ostatecznie, po nerwowej końcówce (jak zwykle w przypadku Kolejorza), spasowałem.

Już od pierwszego gwizdka spotkanie rozpoczęło się na wysokich obrotach. Zarówno Bełchatowianie jak i Lechici grali dużo piłką i nie brakowało ładnych akcji. Lech nacierał i zyskiwał przewagę, co ewidentnie dało się zauważyć. Skutek tego mogliśmy dostrzec w 26. minucie, kiedy bramkę na 0:1 zdobył Muhamed Keita, który, trzeba nadmienić, otrzymał fenomenalne podanie od Kaspera Hämäläinena. Norwegowi pozostało tylko przyłożyć nogę, co zrobił fantastycznie. Po pierwszej połowie piłkarze schodzili do szatni z korzystnym rezultatem. Lechici dyktowali grę i zasłużenie wygrywali to spotkanie.

Prawdziwym przełomem była natomiast druga część spotkania. Gdy tylko Bełchatowianie zaczęli od środka byli zupełnie inną drużyną, co mogę także powiedzieć o Lechitach. Krótko mówiąc, nastąpiła zamiana ról i od tej pory to poznańskie pole karne zaczęło być oblegane przez gospodarzy. Lech grał słabo i bramka wisiała w powietrzu. Jedyną rzeczą, której nie byłem w stanie zrozumieć, był fakt, iż trener Skorża nie kwapił się do wprowadzenia jakichkolwiek zmian. Sytuacja wyglądała naprawdę nieciekawie, gdyż co drugi piłkarz ciągnął za sobą płuca po trawie, a rotacji jak nie było, tak nie było. Ostatecznie, w 71. minucie meczu Łukasz Wroński dał lekcję poznańskiej defensywie i wynik ponownie został otwarty (tym momencie szykowałem sobie już, co napiszę).

Na szczęście, Poznaniacy nie poddali się i wzięli się za atak. Zaledwie 3 minuty po stracie bramki na korzyść gospodarzy bramkę dla Kolejorza zdobył głową Paulus Arajuuri. Fin otrzymał idealną wrzutkę od Barry’ego Douglasa, którego rzuty wolne stają się już jego znakiem firmowym. Wówczas Szanowny Pan Maciej się obudził i wprowadził na boisko Szymona Pawłowskiego, co powinno nastąpić jakieś 20 minut wcześniej. Do końca meczu pozostawało jeszcze dużo czasu. Mimo dłużącej się końcówki i nerwów co nie miara, w 3. minucie doliczonego czasu gry sędzia Borski zagwizdnął po raz ostatni.

Cóż mogę powiedzieć? Lechici nie wygrali zasłużenie. Spotkanie, z czystym sumieniem, było na remis. Zupełnie nie rozumiem ABSURDALNYCH decyzji trenera Skorży, który chyba chciał zyskać na czasie wprowadzając zmiany w ostatnich minutach. Nasuwa się tylko pytanie: PO CO?.

Kolejnym punktem jest to, że gdyby nie duet Trałka-Hämäläinen środek pola by po prostu nie istniał. Łukasz jest po prostu niesamowity! Jego gra ciałem, powroty do obrony i, co najważniejsze, piękne podania sprawiają, że jest on jednym z najlepszych pomocników w polskiej lidze. Nie bez powodu został uznany Plusem Meczu. Co do Kaspera miałem niedawno mieszane uczucia, ciągle trochę mam. Mimo to wiem, że jest to bardzo potrzebny zawodnik. Jego zaangażowanie w grę może nie jest najlepsze (czytaj: nie chce mu się biegać), ale co tu dużo mówić: dzisiaj zagrał wspaniale, czego dowodem jest chociażby asysta przy pierwszej bramce.

I wreszcie: brawa dla Keity, ale bohaterem drużyny znów został Paulus Arajuuri, bez którego dzisiejszy raport wyglądałby na pewno nieco bardziej szyderczo…

Lech jest rozregulowany, co niewątpliwie da się dostrzec. Ważnym spoiwem jest jednak jego kapitan, którego wybór był, jak dotąd, najlepszą decyzją Macieja Skorży na stanowisku trenera Lecha. Czytamy Widzimy się za tydzień!

Autor: Jan Śmiełowski |  jachurzeski.aos@gmail.com

0 komentarze:

Prześlij komentarz