aosporcieaosporcieaosporcie

17 maja 2014

El fin de semana: Czy sen Atlético zamieni się w koszmar?

Najważniejszy mecz sezonu może nie porwał tak jak niedawne El Clásico, ale na pewno był spotkaniem, które zostanie zapamiętane na wiele lat. Atlético zremisowało na Camp Nou i absolutnie zasłużenie zdobyło swoje 10. mistrzostwo Hiszpanii.

Mogę powiedzieć, że czuję się teraz wielkim prorokiem. Przed sezonem przewidziałem to, co się dzisiaj spełniło - triumf Rojiblancos. Teraz jedynie można mieć lekkie obawy, czy to Atlético w przyszłym sezonie będzie miało jeszcze jakiekolwiek szanse na obronę tytułu?

Przełamali hegemonię
Na Półwyspie Iberyjskim od lat rządzili dwaj magnaci z Barcelony i Madrytu. W tym sezonie po 10 latach ta farsa passa wreszcie została przełamana. Niedawno mieliśmy właśnie jubileusz ostatniego mistrzostwa spoza Camp Nou i Santiago Bernabéu. To był rok 2004 i niesamowity Rafa Benítez i jego Valencia.

Nietoperze zdobyły wówczas dublet. Zgarnęły też Puchar UEFA. W sumie to w obu tych historiach widzimy wiele analogii. Mocny trener, niedoceniani w innych klubach zawodnicy, finał europejskiego pucharu. Czy Atlético powtórzy historię ekipy z Mestalla?

Będą rozbiory?
Po sezonie 03/04 i w latach kolejnych Valencię konsekwentnie rozbrajano. Zaczęto od podebrania trenera. Benítez odszedł do Liverpoolu. Później wykupiono największe gwiazdy, które cieszyły kibiców na Mestalla.

Pieniądze z wygranej w lidze i kolejnych sprzedawancyh piłkarzy były oczywiście inwestowane. Niestety taki np. Joaquín, który przyszedł z Betisu w 2006 roku za rekordową dla klubu sumę 25 milionów euro nie spełnił pokładanych w nim nadziei.

Warto też mieć na uwadze, że sytuacja w Valencii była jednak wtedy trochę inna, gdyż klub powrócił na mistrzowski tron po zaledwie przerwie niebytu.

Teraz pojawiają się oczywiście po prostu podobne obawy. O ile sam Diego Simeone raczej na Vicenete Calderón pozostanie, to nie wiadomo, co stanie się z zawodnikami, którzy obecnie są filarami jego zespołu.

Thibaut Courtois już teraz przymierzany jest na pierwszego bramkarza Chelsea. Do Londynu miałby przenieść się również Diego Costa. Za Koke klub ze stolicy miałby zażądać przeolbrzymiej kwoty 60 milionów euro, ale i na niego zapewne znajdzie się jakiś chętny?

El sueño del Atlético
Jedno jest pewne. Ten sezon dla Atlético jest magiczny. Jest, bo może być jeszcze lepszy, jeśli Cholo i spółka pokonają za tydzień na Estádio da Luz w finale Ligi Mistrzów Real Madryt. Dla Królewskich sam Puchar Hiszpanii to o wiele za mało. Na La Décimę czekają za długo.

Do tego spotkania jeszcze na pewno wiele się jednak wydarzy, a i tutaj będziecie mogli przeczytać odpowiednią zapowiedź. Ja sam zapraszam na nie wraz z Michałem Kędzierskim. Skomentujemy je na antenie TakSięGra TV.

16 maja 2014

Piłkarskie Zbrodnie: Gdańskie déjà vu

Lech Poznań przegrał dzisiaj na PGE Arenie w Gdańsku z tamtejszą Lechią 1:2. Wynik ten oznacza nie tylko to, że podopieczni Ricardo Moniza mają wciąż coraz większe szanse na awans do LE, ale przede wszystkim, że Kolejorz niemal na pewno stracił szanse na mistrzostwo kraju. I tu pojawia się małe déjà vu.

Koszmar z ulicy Traugutta 
To był 22 maja 2011 roku, więc za kilka dni minie trzecia rocznica tamtego pamiętnego starcia. Do końca sezonu zostały trzy kolejki. Lech w razie wygranej wszystkich spotkań zakwalifikowałby się do gry w europejskich pucharach. Tak się jednak nie stało, a wszystkiemu winna była właśnie porażka z Lechią. Lechiści, wygrywając, pozostawali w grze o Europę.


Dla poznaniaków wszystko układało się zgodnie z planem. Mimo że po drodze Luis Henriquez musiał wybijać piłkę z linii bramkowej, to Lech pierwszy objął prowadzenie. Akcję trzech zawodników, których w Poznaniu już nie ma, a więc Stilicia, Wilka i Ślusarskiego, wykończył ten ostatni.

Potem przez dużo czasu Lech miał wszystko pod kontrolą. Do tej feralnej 76' minuty. Wówczas Jakub Wilk zagrał ręką w polu karnym, a Tomasz Musiał musiał podyktować jedenastkę, którą na gola zamienił Abdou Razack Traoré. Kolejorza dopadła padaka, która sprawiła, że niecałe trzy minuty później Traoré po raz drugi pokonał bezradnego Kotorowskiego i Lechia wygrała 2:1.

A co było potem?
Lechia nie wykorzystała swojej historycznej szansy na awans do eliminacji Ligi Europy. Lechiści przegrali dwa ostatnie ligowe mecze i ostatecznie zajęli dopiero ósme miejsce. Lech oba spotkania wygrał, ale do Jagiellonii zabrakło mu trzech oczek.

Gdańszczan prowadził wówczas Tomasz Kafarski, który do dzisiaj pozostaje jedynym trenerem Lechii, który po powrocie gdańskiego klubu do Ekstraklasy, wytrzymał w nim dłużej niż sezon. Po nim przez ten klub przewinęło się jeszcze czterech trenerów aż doszliśmy do Moniza. Klub zmienił też swoją siedzibę. Z kolei szkoleniowcem Lecha był wtedy José Mari Bakero. Po nim w Kolejorzu jest do dzisiaj trenujący poznański zespół. Mariusz Rumak.

Tamten mecz pamięta też niewielu piłkarzy. W Lechii z obecnego składu w tamtym meczu zagrał tylko Deleu (!), co tylko potwierdza lawinę zmian, jaka dokonała się w Gdańsku. W przypadku Lecha tych zawodników jest nieco więcej. To Kotorowski, Wołąkiewicz i Henríquez. Oprócz nich w tamtym spotkaniu z obecnego Lecha grali jeszcze Injac i Arboleda, ale to już raczej gasnące legendy.

Czy i tym razem Lechia przegra wszystkie kolejne mecze i europejskich pucharów w Gdańsku znowu nie będzie? Czy dla Lecha to koniec marzeń o sukcesie, tak samo, jak to miało miejsce w sezonie 10/11? Zobaczymy już pod koniec czerwca!

Mobilny majstersztyk dla fanów sportu? Da się!

foto: facebook.com/LiveSportspl
Powiem szczerze, że nie jestem fanem sportowych aplikacji mobilnych. Większość z nich to albo niedorobione wersje ich Internetowych odpowiedników, albo zawierają masę reklam, które po prostu je zaśmiecają. Ale aplikacja od LiveSports jest inna. Po prostu lepsza.

Nie ukrywam, że pomysł napisania recenzji aplikacji, która dostępna jest od lutego tego roku w Google Play, nie pojawił się sam. Nie, nie sprzedałem się. Po prostu postanowiłem skorzystać z ciekawej propozycji. Aplikacje poddałem jednak twardemu osądowi. A jeżeli coś same w sobie jest dobre, to trudno napisać o tym coś złego.

Nie do czytania
Jeżeli chcecie na swojej komórce (nazwy smartfon nie używam, bo mnie irytuje) poczytać jakieś ciekawe artykuły, to nie jest aplikacja dla Was. Wówczas polecam skorzystanie z mobilnej wersji a o sporcie, która nie jest do końca czarna, a to właśnie ten kolor denerwuje wielu z czytelników (prawdę mówiąc, nie wiem, czym to jest spowodowane).

foto: LiveSports
No, ale przecież same LiveSports.pl to nie jest strona, na której znajdziemy wielką publicystykę (no chyba, że w sekcji blog). Ma przede wszystkim dostarczyć kibicom najświeższych wyników, tabel, statystyk i tę rolę spełnia w 100%.

Od Luandy po Johor
Wielką zaletą aplikacji jest ilość dyscyplin sportu oraz poszczególnych lig. Przykładowo, w piłce nożnej możesz jednocześnie zobaczyć aktualny wynik spotkania Girabola League pomiędzy angolską Benficą i Primeiro de Agosto (to notabene Derby Luandy) oraz starcie malezyjskiej Super Ligi. Polskiej T-Mobile Ekstraklasy też tam nie zabrakło. Zresztą I liga też tam jest.

Oprócz tego mamy 25 innych niż piłka nożna dyscyplin, a wśród nich znajdziemy takie kwiatki jak badminton czy lotki. Unihokej sam uprawiam, więc do niszowych sportów go zaliczyć nie mogę.

Jest jeden wielki minus LiveSports, którego polscy fani tej aplikacji chyba nie wybaczą. To brak żużla, który w naszym kraju zalicza się do jednych z najbardziej popularnych sportów. Tutaj jednak trzeba wybaczyć twórcom, gdyż innych sportów motorowych (chociażby F1) w niej też zabrakło.

Cud-malina, czyli wygląd
Akurat grafika oraz ogólny wygląd danej strony/aplikacji/gry jest dla mnie bardzo ważna (może tego nie widać po a o sporcie). Cieszy mnie więc wygląd LiveSports. Takiej grafiki powinni zazdrościć tej aplikacji twórcy wielu innych o podobnym charakterze. Zresztą inni jej użytkownicy również właśnie za to ją chwalą.

Wszystkie statystyki, H2H, składy są zrobione naprawdę ładnie, a to daje też bardzo dużą funkcjonalność i przyjemność w obsłudze.

foto: LiveSports
Cieszy mnie też, że aplikacja zawiera reklamy! Tak, cieszy mnie to! Bo po pierwsze jest ona dzięki temu darmowa, a po drugie i w tym wypadku graficy naprawdę się postarali, by reklamy wyglądały tak, aby nie przeszkadzały w obsłudze.

W sumie to reklama jest jedna i ciągle ta sama. Przynajmniej ja się na inną nie natknąłem. To 365 bet, która w dodatku dopasowuje się kolorystycznie do layoutu aplikacji. Tak trzymać! 

Zresztą bukmacher ten jest partnerem LiveSports, a dzięki niemu można w bardzo łatwy sposób postawić za pomocą tej aplikacji postawić trochę grosza.

Prosta obsługa jest fajna
To hasło to chyba słaby frazes, ale a to jaki trafny! LiveSports jest naprawdę prosta w obsłudze. A ilość statystyk też jest naprawdę solidna.

O możliwości obstawiania już pisałem. Nie wspomniałem jeszcze tylko o tym, że aplikacja pozwala na ustawienie swoich ulubionych dyscyplin, a w niej lig. Ale to chyba podstawa.

Ogólnie jednak rzecz biorąc, to ocena użytkowników LiveSports w sklepie Google Play jest absolutnie zasłużona. Średnia ocen wynosi aż 4,8 na 5 możliwych. Aplikacja wygrywa w swojej kategorii i wcale się temu nie dziwię. A ilość lajków jej normalnej wersji na FB tylko potwierdza popyt na tego typu twory. I bardzo dobrze!