aosporcieaosporcieaosporcie

9 sierpnia 2018

Czarny czwartek. Genk - Lech Poznań 2:0

Pięciu obrońców i dwóch defensywnych pomocników nie wystarczyło na belgijską wyrzutnie rakiet. Genk przed własną publicznością okazał się o kilka klas lepszy i zasłużenie pokonał Lecha Poznań 2:0. A właściwie to Kolejorz może być szczęśliwy, bo wynik mógł być znacznie mniej korzystny dla podopiecznych Ivana Djurdjevicia...

Mówili, że mają silny środek pola. Mówili, że Rusłan Malinowski ma kapitalne uderzenie lewą nogą. Mówili, że Genk jako drużyna jest do bólu ofensywna, ale zabójczo nieskuteczna. I wszystkie te opinie znalazły swoje potwierdzenie w czwartkowym meczu.

A imię jego czterdzieści i cztery
Plan trenera Djurdjevicia na to spotkanie był prosty - nie stracić gola i wrócić do Poznania z wynikiem, który dawałby Dumie Wielkopolski realne szanse na awans. To właśnie dlatego serbski szkoleniowiec poznaniaków zrezygnował z bardziej kreatywnego środka pola, wystawiając w nim trio Cywka - Trałka - Gajos. Zbyt wielkiego wyboru zresztą nie miał - z powodu nadmiaru żółtych kartek w czwartek pauzował Pedro Tiba.

Mijały minuty, a gospodarze mieli kolejne gole. Belgowie w przodzie prezentowali się wybornie. Szalał świetny z piłką Alejandro Pozuelo, kolejne okazje mieli też Dieumerci Ndongala oraz Leandro Trossard. Z kolei uważana za najsłabszy punkty linia obrony Genku błędów nie popełniała - bo i do tego nikt jej nie zmusił.

Plan Djurdjevicia działał niemal do końca pierwszej połowy. Zawodnicy Smerfów bili głową w biały w tym spotkaniu mur. W 44. minucie przytrafił się jednak błąd, który miał ogromne znaczenie już na postawę Kolejorza również w drugiej połowie. Pozuelo zagrał krótko z rzutu rożnego do Rusłana Malinowskiego, ten bez problemów minął bezradnego w tej sytuacji Macieja Makuszewskiego i atomowym strzałem rozszarpał bramkę Buricia.

Więcej szczęścia niż rozumu
W drugiej połowie zobaczyliśmy znacznie słabszego już Lecha. Chociaż w samej końcówce miał swoje sytuacje, to jednak najpierw stracił drugiego gola. Po dośrodkowaniu Joakima Maehle z prawej, w tym meczu lepiej zabezpieczonej przez Kolejorza strony, piłkę do siatki głową skierował Mbwana Samatta. 

Lech może jednak mówić o sporym szczęściu. Genk po strzeleniu na 2:0 nie rezygnował bowiem z kolejnych bramek. Piłkarzom Philippe'a Clementa brakowało jednak skuteczności i trochę szczęścia. Dumę Wielkopolski dwukrotnie (po razie w obu połowach) uratował Jasmin Burić, a w kilku sytuacjach pomogły też jej poprzeczki.

Chociaż statystki nie zawsze są miarodajne, w tym przypadku jak najbardziej oddają przebieg spotkania. Genk stworzył sobie w sumie 21 sytuacji bramkowych, Lech ledwie pięć (chociaż to i tak chyba zostało policzone nieco na wyrost).

Kolejorzowi w tym spotkaniu zdecydowanie zabrakło tego mitycznego nowego stopera. Maciej Orłowski znów był elektryczny i chociaż w kilku akcjach pjego onownie ze swoimi kolegami potrafił nieźle trzymać linię spalonego, to jednak to spotkanie obnażyło kilka braków. Zresztą Thomas Rogne po niezłych występach w ostatnich spotkaniach, z Genkiem też zagrał co najmniej słabo. Najlepiej z linii obrony zaprezentował się Vernon De Marco, którego współpraca bliżej lewej strony z Wołodymyrem Kostewyczem (chyba najlepszym zresztą na boisku) wyglądała poprawnie. W dodatku to on już na początku spotkania odbił lecący do pustej już bramki strzał gospodarzy.

Nowa Portugalska nadzieja
Lech zagrał słabo, nawet przeraźliwie słabo, ale dopóki piłka w grze... Tak naprawdę szanse na awans do IV rundy są iluzoryczne, biorąc pod uwagę jakość przedstawiciela belgijskiej Jupiler League i bezpłciowość Lecha w ataku w czwartkowym spotkaniu. Do gry z pewnością wróci Tiba, a na boisku w rewanżu pewnie też zobaczymy jego rodaka, João Amarala.

Tego ostatniego Djurdjević z niewiadomych powodów postanowił nie wpuszczać choćby na samą końcówkę spotkania na Luminus Arenie. Zamiast tego posłał do boju młodego Pawła Tomczyka, który zapewne miał stworzyć sobie jakąś sytuację dzięki swojej szybkości. Nic takiego nie miało jednak miejsca i trochę szkoda, że najdroższy piłkarz w historii Lecha Poznań pozostał w jednym z najważniejszych meczów dopiero co przecież rozpoczętego sezonu na ławce rezerwowych.

A podsumowując możliwości obu klubów - transfer Amarala nie zmieściłby się nawet w czołowej dwudziestce najdroższych wzmocnień w historii Genku, a przeciwnik Lecha więcej zapłacił w przeszłości nawet na Grzegorza Sandomierskiego. I choć pieniądze w futbolu nie zawsze są widoczne, to w czwartek jednak były. Europa nam odjeżdża, niestety.

KRC Genk - Lech Poznań 2:0 (1:0)
9.09.2018, Luminus Arena, 20:00

Gole: 44' Rusłan Malinowski, 56' Mbwana Samatta

Genk: Danny Vukovic - Joakim Maehle, Sébastien Dewaest, Jhon Lucumí, Jere Uronen - Dieumerci Ndongala, Sander Berge, Rusłan Malinowski, Alejandro Pozuelo, Leandro Trossard (82. Edon Zhegrova) - Mbwana Samatta (65. Zinho Gano)

Lech: Jasmin Burić - Maciej Orłowski, Thomas Rogne (68. Nikola Vujadinović), Vernon De Marco - Maciej Makuszewski (54. Kamil Jóźwiak), Tomasz Cywka, Łukasz Trałka, Maciej Gajos, Wołodymyr Kostewycz - Christian Gytkjær, Darko Jevtić (75. Paweł Tomczyk)

Kartki: Makuszewski, Rogne, Kostewycz, Trałka (wszyscy żółte)

Sędzia: Ionuț Marius Avram (Rumunia)

Widzów: 13 540



Piotrek Przyborowski

0 komentarze:

Prześlij komentarz