aosporcieaosporcieaosporcie

4 stycznia 2016

Uwierzyłem w siebie, bo do przerwy było 0:3!

File:Gerrard celebrates his second goal v Everton.jpg
Początek. Nigdy nie wiem jak zacząć. Nigdy nie mam pomysłu jak zagadać do dziewczyny, nigdy nie mam pomysłu jak rozpocząć coś nowego. Nie mam pomysłu także jak zacząć ten felieton... Więc może się przedstawię. Jestem Dawid Brilowski, pasjonuję się sportem w najszerszym tego słowa znaczeniu. Pociąga mnie rywalizacja, uwielbiam walczyć i wygrywać. Początki zawsze są trudne, ale trzeba sobie z nimi radzić.

I czuję, że po to tu jestem. Większość z Was boi się wyjść z domu, zrobić pierwszy krok. Ja kilka lat temu nauczyłem się, że nie ma rzeczy niemożliwych, a wszystkie marzenia można spełnić. Trzeba tylko chcieć i mieć odwagę wyjść poza znany sobie obszar.

Kiedyś z zapartym tchem oglądałem niektóre występy na TEDx. To niesamowite z jaką pasją można mówić o tym, że ktoś przeciął zeszyt albo zrobił kilkumetrowe CV i wywiesił przed budynkiem jednej z firm. Wówczas zastanawiałem się skąd ci ludzie biorą siłę do tego, żeby to robić. Skąd mają mobilizację?

A co mnie mobilizuje? Co sprawia, że mi się chce? Myślę, że gdybym zapytał Was czy istnieje taka rzecz, dla której zrobilibyście wszystko, większość wskazałaby na miłość, przyjaźń, satysfakcję lub chęć zemsty, złość itp. - emocje. Emocje są tym, dlaczego umiemy powstać po porażce, to one pchają nas do sukcesu. Emocje są związane także ze sportem. Tak... sport jest chyba najbardziej powiązaną z emocjami dziedziną życia.

Większość ludzi jest jak roboty. Codziennie zakładają na siebie maskę, udają że są twardzi – nie odczuwają emocji. Sprawia to, że rzeczywiście zaczynają być maszynami. Pracują, wyjeżdżają, zwiedzają świat, ale nie potrafią się przy tym cieszyć.

Chciałbym, żeby każdy z nas uświadomił dobie teraz, co traci. Tracimy życie. Każdą minutę, w której wykonujemy coś sprzecznego z tym, czego chcemy. Pomyśl o tym, co Cię uszczęśliwi... i zrób to. Brakuje Ci talentu? pieniędzy? czasu? znajomości? To wszystko można sobie zrobić, naprawdę! Impossible is nothing. Wszystko można zrobić.

Sport też nas tego uczy. Pokazuje, że walcząc do końca i idąc śmiało za swoimi marzeniami, można osiągnąć naprawdę wszystko. Moje motto na dziś, niczym z przedmundialowych reklam Nike, brzmi: Risk everythink and win everythink. Tylko ryzykując wszystko, możesz wygrać wszystko. I dlatego... zawsze stawiaj na SIEBIE.

W mojej serii znajdziecie opowieści o ludziach, którzy nigdy się nie poddali. O sportowcach, którzy dopięli swego, w krytycznym momencie nie zwiesili głów i wygrali. Rozpocznę od historii, która mocno wpłynęła na mnie. Mecz, dzięki któremu ja sam uwierzyłem, że nic nie jest niemożliwe, a z każdej sytuacji można wyjść obronną ręką.

Był 25. maja 2005 roku, Stambuł. Finał Ligi Mistrzów. Na boisku wchodzą dwie drużyny: AC Milan, który w tym roku przecież pokonał już Barcelonę, wyeliminował Manchester United i Inter Mediolan. Włosi w składzie z ówczesnymi gwiazdami klasy światowej. Po drugiej stronie Liverpool – angielski potentat, w bramce z moim idolem – Jerzym Dudkiem.

Mecz rozpoczął się fatalnie. Już w pierwszych sekundach faulował Djimi Traore. Andrea Pirlo znakomicie dośrodkował, a Paolo Maldini już w 50. sekundzie spotkania umieścił futbolówkę w bramce. Było 1:0 dla Milanu. Nie minęło dużo czasu, a Włosi mieli kilka okazji na to, żeby podwyższyć wynik. W końcu do siatki trafił Andrij Szewczenko – na szczęście jednak dla fanów klubu z Anfield, sędzia liniowy podniósł chorągiewkę.

Milan cały czas jednak naciskał. Obrona Liverpoolu była rozbita, a Jerzy Dudek – bezradny. W 39. minucie defensywa LFC jeszcze raz została oszukana. Piłka trafiła pod nogi Szewczenki. Ten po rajdzie po prawej stronie pola karnego, oddał futbolówkę Hernanowi Crespo, a temu pozostało tylko strzelić.

Po kilku minutach Argentyńczyk ponownie został bohaterem. Jeszcze jedno prostopadłe podanie do przodu, a tam Crespo wybiega zza trzech obrońców Liverpoolu. Prosty lob nad wychodzącym Dudkiem. W 44. minucie AC Milan prowadził z Liverpoolem 3:0.

Nigdy nie zapomnę triumfalnego zejścia do szatni w wykonaniu Włochów. W momencie, gdy angielscy kibice niemal płakali na trybunach, w Mediolanie już rozpoczynało się święto. Gennaro Gattuso już dotknął pucharu. Jakby zapomniał, że przed zawodnikami jeszcze cała druga połowa.

A na tą Liverpoolczycy wyszli zmobilizowani bardziej niż kiedykolwiek. Niesieni dopingiem kilkudziesięciu tysięcy kibiców na stadionie, setkami tysięcy w pubuch i milionami przed telewizorami.

W 54. minucie sygnał do ataku swojej drużynie sam kapitan – Steven Gerrard. Znakomite dośrodkowanie wprost na jego głowę, mocny strzał, który minął Didę i wpadł wprost w okienko bramki Milanu. Na tablicy wyników: 1:3.

Taki rezultat nie utrzymał się jednak długo. Już po dwóch minutach Vladimir Smicer, który jeszcze w pierwszej połowie pojawił się na murawie w miejsce kontuzjowanego Harry'ego Kewella. Czeski pomocnik huknął tuż zza linii pola karnego, a po jego uderzeniu piłka tuż przy słupku wpadła do bramki rywali! Gol! Liverpool wrócił do gry – 2:3!

Nie był to koniec strzelania w Stambule. Po kolejnych czterech minutach znakomitą piłkę otrzymał Xabi Alonso. Niczym Crespo w pierwszej połowie, wpadł za nią w pole karne, tuż za nim trzej obrońcy. Jeden z defensorów nie wytrzymał, wpadł w nogę Hiszpana. Sędzia Manuel Mejuto Gonzalez nie miał wątpliwości – wskazał na 11. metr.

Już po kilkudziesięciu sekundach cały piłkarski świat wstrzymał oddech. Długi rozgieg, strzał po ziemi... Dida rzucił się w prawą stronę – dobrze wybrał, odbił piłkę. Alonso w porę dobiegł jednak i pewnie dobił futbolówkę, tuż pod poprzeczkę bramki. Cud stał się faktem – Liverpool w ciągu 6 minut odrobił stratę i remisował z Milanem na Ataturk Olimpiyat Stadyumu 3:3!

Końcówka spotkania była bardzo nerwowa. Włosi cały czas naciskali na bramkę Jurka Dudka. A ten pozostawał niewzruszony. Najgroźniejsza sytuacja zdarzyła się jednak w ostatniej minucie dogrywki. Wówczas Andrij Szewczenko stanął przed nieprawdopodobną okazją na zakończenie meczu. W wydanej później biografii Uwierzyć w siebie. Do przerwy 0:3, Jerzy Dudek tak opisywał tę sytuację:
Piłka leciała już w moim kierunku. Wiedziałem, że jeśli minie Samiego, ktoś z Milanu będzie miał idealną okazję do strzału głową. Skupiony, zacząłem się przygotowywać do jego obrony. Gdy piłka przeleciała nad Samim, Szewczenko uderzył ją głową, choć wtedy nie wiedziałem jeszcze, że to on.
Strzał był bardzo mocny. Piłka dostała jeszcze poślizgu po odbiciu od mokrej murawy. Udało mi się ją tylko odbić. Zobaczyłem, że spada najwyżej dwa metry przed bramką. Miałem nadzieję, że pomogą mi obrońcy. Sam nie mogłem wstać i wyjść z bramki. Chyba jedną nogę miałem za linią. Chciałem skrócić kąt przy ewentualnej dobitce. Gdy trochę się pozbierałem i byłem już na kolanach, odruchowo podniosłem ręce. To był czysto instynktowny odruch. O mało nie krzyknąłem: Tu jestem, celuj we mnie!
Widziałem jak Szewczenko podbiega do piłki. Walnął ze wszystkich sił. Jakby próbował wyładować całą złość, która się w nim zgromadziłaprzez całe spotkanie. Niesamowicie mocno uderzona piłka trafiła mnie w rękę. [...] Piłka mogła przełamać mi palce i wpaść do bramki. Ale poszła wysoko w górę. Szybko się podbiosłem, żeby w razie czego interweniować jeszcze raz. Zobaczyłem jednak, że spadła na „dach”, czyli górną siatkę. [...]
Odwróciłem głowę i zobaczyłem zegar. Była przedostatnia minuta dogrywki. Podbiegł John Arne Rise Klepnął mnie w głowę, pocałował w czoło i powiedział: I love you, Jerzy. [...] Wtedy już wiedziałem, że będą karne.
No właśnie, rzuty karne. A w nich kolejna magia polskiego bramkarza. Dudek Dance. Zaczęło się już od pierwszej próby. Serginho zupełnie rozkojarzony przez Polaka strzela nad bramką, Dietmar Hamman swoją próbę wykorzystuje. Chwilę później Dudek broni strzał Andrei Pirlo, na co celnym strzałem odpowiada Dijbril Cisse. W tym momencie Liverpool po dwóch seriach jedenastek prowadził z Milanem 2:0.

Później nadzieja została zachwiana. Trafia John Dahl Tomasson, a Dida broni strzał Arne Riise. Strzela Kaka... Na szczęście dla piłkarzy z Anglii swoją próbę wykorzystuje także Vladimir Smicer. Pozostała ostatnia seria, Liverpool prowadzi 3:2. Do piłki podchodzi Andrij Szewczenko. Jeśli Dudek obroni ten strzał, Liverpool wygra Ligę Mistrzów.

Podczas skupienia przed strzałem Polak podszedł do Ukraińca. Wcześniej, na treningach, uczył się jak zazwyczaj Szewczenko strzela z 11 metra. Nachylił się nad uchem Ukraińca i wyszeptał Andrij, jak zawsze? Będziesz strzelał jak zawsze?. Nie wiadomo, czy Szewczenko strzelił tak, jak to Dudek miał rozrysowane. Ale czy to ważne? Ważne, że obronił! I został bohaterem tego finału!

Liverpool przeszedł drogę z piekła do nieba. Potrafił, przegrywając 0:3, zmobilizować się na drugą połowę i odrobić stratę, wybronić remis, po czym wygrać cały mecz. Jerzy Dudek przeszedł natomiast do historii, jako ten, który trzykrotnie zdołał zatrzymać Andrija Szewczenkę – dwa razy w 119. minucie i ten ostatni, najważniejszy – podczas konkursu jedenastek.

Ten mecz utkwił mi w głowie na długo. Można by wręcz powiedzieć, że na zawsze. Liverpool pokazał mi, że wszystko jest możliwe. Dziś jestem wiernym kibicem tej drużyny i nadal wierzę w Mistrzostwo Anglii i powtórzenie sukcesu w Champions League. Wierzę też w siebię. Bo nawet, gdy idzie źle. Nawet, gdy wszystko jest na opak, gdy plany się nie spełniają, umiem się zmobilizować na drugą połowę. Zagrać do końca... i wygrać. Wam też polecam

Autor: Dawid Brilowski | @BrilovD96 | dawidbr@plusnet.pl | foto: Ruaraidh Gillies / Wikipedia.org

0 komentarze:

Prześlij komentarz