Mecz Lecha Poznań z Bodø/Glimt to pewien symbol. Kolejorz zapisał się złotymi zgłoskami w historii rodzimej piłki nożnej, będąc pierwszą od 32 lat polską drużyną, która awansowała w europejskich pucharach na wiosnę.
Dwie statystyki
Poznaniacy przed meczem upatrywali swojej szansy w dwóch statystykach. Pierwsza dotyczyła Magii Bułgarskiej, gdyż w tym sezonie w europejskich pucharach na stadionie przy ul. Bułgarskiej oprócz Hapoelu Beer Szewa wszystkie drużyny przegrały i straciły gola. W drugiej chodziło zaś o rażącą nieskuteczność Norwegów na wyjazdach. W obecnym sezonie w Europie drużyna zza koła podbiegunowego zremisowała jedynie z Žalgirisem Wilno oraz PSV, natomiast przegrała wszystkie pozostałe spotkania, w tym m.in. z farerskim KI Klaksvik, północnoirlandzkim Linfield czy walczącym o utrzymanie w lidze szwajcarskiej FC Zürich.
W porównaniu z meczem w Bodø, goście mogli liczyć na powrót do składu Hugo Vetlesena, natomiast Lech Poznań musiał poradzić sobie bez zawieszonego za żółte kartki Radosława Murawskiego. Pierwszy plac po raz pierwszy w tej edycji Ligi konferencji UEFA otrzymał Afonso Sousa. Ustawienie drużyny trenera Johna van den Broma prezentowało się niezwykle ofensywnie, z jednym nominalnym środkowym pomocnikiem i z położeniem dużego nacisku na szybkość, przebojowość i kreatywność.
Powtórka z rozrywki
Mecz przypominał do złudzenia spotkanie rozegrane przed tygodniem w Norwegii. Drużyna Bodø/Glimt, z kosmicznym jak na klasę tej drużyny środkiem pola Vetlesen - Berg - Grønbæk starała się prowadzić grę, jednak oprócz dominacji w centralnej części boiska i prezentowaniem indywidualnych umiejętności przewyższających wszystkich pozostałych graczy na boisku nie przekładało się to na nic więcej.
Zawodnicy wicemistrza Norwegii przebojowo wchodzili w pole karne Kolejorza, jednak - podobnie jak tydzień temu - brakowało im finalizacji i dokładności w trzeciej tercji boiska. Amahl Pellegrino nie potrafił wykonać swojego znaku firmowego, czyli dokręcić piłki przy dalszym słupku bramki, a wracający do składu Vetlesen zmarnował więcej niż stuprocentową okazję, pokazując tym samym, jak Bodø/Glimt potrafi świetnie wychodzić spod pressingu.
Lech był cierpliwy, cierpiał i szukał swoich szans. Mecz jednakowoż był jednym z tych, w których kto pierwszy strzeli, ten wygra. Nie inaczej było w tym przypadku - kilka minut po wspomnianej uprzednio akcji Vetlesena, Joel Pereira celnie wrzucił w pole karne, a Mikael Ishak dołożył nogę i strzelił tym samym jedynego gola w tegorocznej rywalizacji polsko-norweskiej na europejskim gruncie.
To nie był średniowieczny futbol
Ciężko mówić tutaj o czymś w stylu "wielkiego szczęścia" Kolejorza czy też prezentowania "średniowiecznej piłki nożnej". Runda pucharowa pucharów nie jest jazdą figurową na lodzie, nie jest tu oceniany styl, ale liczy się jedynie efektywność - która zapewnia przejście do historii. Takie wyniki mówią też same za siebie - sprawiają, iż klub jest bardziej sexy dla potencjalnych nowych nabytków, staje się coraz bardziej rozpoznawalną marką na europejskich salonach i mityguje lata niebytu polskiej piłki na szczytach świata. Niepotrzebne są tutaj też bałwochwalcze opinie bądź artykuły o uciszaniu jakiegoś stadionu na paręnaście sekund, czy o najsilniejszej polskiej drużynie od 20 lat. Wyniki bronią się same i podnoszą wartość klubu.
Lech Poznań - jak w tytule artykułu - sprawia, iż żyjemy życiem zastępczym.
Stadion przy ul. Bułgarskiej w lidze stanowi gościnny zajazd dla rywali, gdzie wielu przeciwników Kolejorza wygrywa, natomiast w rozgrywkach europejskich stanowi prawdziwą twierdzę. Zeszłoweekendowy mecz z Zagłębiem Lubin raczej jednoznacznie określił to, o co realnie może bić się Lech w Ekstraklasie. Szanse na obronę tytułu są bliskie zera, jednakże mistrzowie Polski powinni zakończyć tegoroczną kampanię z medalem inny niż złoty.
Tymczasem rozgrywki europejskie to zupełnie inna para kaloszy. Tu Lech pokazuje swoją siłę, wyrachowanie, dobre przygotowanie do meczów o taką stawkę, zapisując tym samym piękną kartę w historii polskiej piłki nożnej klubowej i sprawia jednocześnie, że jest czym się ekscytować w tym sezonie. Emocji nie dostarcza już Ekstraklasa czy Puchar Polski, ale Liga Konferencji UEFA, co czyni te doznania surrealistycznymi, kojarzącymi się bardziej ze wspieraniem uznanych piłkarskich marek z zachodu.
Co może dać odpowiednie rozmieszczenie drużyny na połowie przeciwnika prezentuję Lech Poznań w meczu z Bodo. 🇵🇱⚽️🇳🇴 pic.twitter.com/RIa2UTY2OM
— Kacper (@kacper_molicki) February 23, 2023
Zostajemy w Skandynawii
W piąek w szwajcarskim Nyonie miało miejsce losowanie fazy 1/8 Ligi Konferencji UEFA. Chciałem uniknięcia Villarrealu oraz trafienia na Slovana Bratysława lub Djurgårdens IF. Modły moje zostały wysłuchane i to właśnie ze Szwedami Lech Poznań stoczy bój o awans do ćwierćfinału europejskich rozgrywek. To losowanie jest w wielu wymiarach ciekawe; po pierwsze - Djurgården nie jest drużyną z europejskiego topu, na którą można było trafić, ale zespołem o sile podobnej do Kolejorza. Po drugie - to właśnie z tego klubu do stolicy wielkopolski przychodził Jesper Karlström, darzony tam nadal estymą były kapitan Dumy Sztokholmu, obecnie Szef i ostoja środka pola, bez którego ciężko wyobrazić sobie obecne oblicze Kolejorza.
Sam nie śledzę ligi szwedzkiej z intensywnością porównywalnej do Ekstraklasy, więc od razu po losowaniu jednakże postanowiłem się zwrócić o pierwszą opinię do mojego serdecznego kolegi - Marka Wadasa, twórcy "Szwedzkiej Piłki":
- Od razu po losowaniu poczułem ogromną radość, bo te polsko-szwedzkie pojedynki zawsze są dla mnie szczególne. W jednym kraju się wychowałem, w drugim mieszkam. Jest pewne rozdarcie, bo choć prywatnie Djurgårdens IF nie jest moim ulubionym zespołem, tak jednak za cel obrałem sobie bronienie honoru szwedzkiej piłki. Ale dość tej prywaty.
- W moim odczuciu Duma Sztokholmu to jednak nieco gorszy zespół od Bodø/Glimt. Niemniej daleki bym był od lekceważenia Szwedów. W tej edycji Ligi Konferencji UEFA przegrali tylko jeden mecz, a zaczynali od drugiej rundy kwalifikacji, choć styl, w którym to osiągnęli był niekiedy nieco średniowieczny, co z pewnością nie przypadłoby do gustu szwedzkim Markom Wawrzynowskim.
- Świeżo po odkręceniu kulek byłem raczej ostrożny i szanse rozkładałem po równo, ale po namyśle daję 55/45 na korzyść sympatycznego Kolejorza. Okno transferowe w wykonaniu DIF było imponujące, ale jednak strata kogoś takiego, jak Hjalmar Ekdal, może mocno się odbić na organizacji gry defensywnej. Zresztą widać to doskonale w Anglii - brat Albina rządzi na trawach Championship.
- Niby jest doświadczony Marcus Danielson, którego Polacy znają aż za dobrze. Ten sam, który na EURO 2020 o mało nie skrócił Ukraińca o nogę, a w barażu z Polską sprezentował bramkę Piotrowi Zielińskiemu. Ale całkowicie serio – Marcus, syn Daniela to doskonały stoper na warunki Allsvenskan i trzeba na niego uważać.
- Lech Poznań wcale jednak nie musi drżeć. W końcu nie tak dawno poznaniacy poradzili sobie z Hammarby IF na Tele2 Arena. Djurgårdens IF gra na tym samym stadionie, to tak w ramach ciekawostki. Zacieram ręce na ten dwumecz nie tylko z powódek prywatnych, ale również i pięknego kontekstu. Do Sztokholmu wraca Jesper Karlstrom - były kapitan Dumy Sztokholmu i mistrz Szwecji z 2019 roku. Kibice na Tele2 Arena będą przecierać oczy ze zdumienia, bo szef tak dobry, jak w Lechu, to nie był nigdy wcześniej. Czekam z niecierpliwością i polecę frazesem - niech wygra lepszy.
Piękny, europejski sen Kolejorza trwa dalej. I chciałbym być obudzony z niego dopiero po finałowym meczu w Pradze. Bo za marzenia jeszcze nikt nikogo do więzienia nie wsadza.
0 komentarze:
Prześlij komentarz