aosporcieaosporcieaosporcie

17 marca 2022

Cud w Błażejewku i poznański Nagelsmann | Droga do stulecia

Jerzy Kopa

Lech w swojej długiej historii miał wielu znakomitych trenerów, którzy prowadzili go do znaczących sukcesów. Nieco zatartym wspomnieniem jest pierwsza kadencja Jerzego Kopy, który wyciągnął Lecha z ogromnych tarapatów w drugiej połowie lat 70. 33-letni wtedy trener dokonał niemal niemożliwego wyczynu utrzymania Lecha w ówczesnej I lidze, do dzisiaj nazywanego Cudem w Błażejewku.

Nowa Miotła

We wrześniu 1976 roku zespół objął 33-letni trener Jerzy Kopa. Dzisiejsze czasy pokazują, że nawet tak  młodzi szkoleniowcy mogą z powodzeniem radzić sobie na trenerskiej karuzeli. Dawid Szulczek, trener Warty Poznań, bywa czasami lokalnie nazywany poznańskim Naglesmannem. Szkoleniowiec Bayernu Monachium jest symbolem sukcesu zbudowanego na nowatorskich zasadach i to pomimo podległych mu, ale starszych stażem życiowym piłkarzy. Jesień 1976 roku przyniosła właśnie takie objawienie trenerskie.

Cuda, cuda ogłaszają

Październik przyniósł trenerowi Kopie to, czego zawsze potrzebuje trener w kryzysie, a mianowicie czas. 33-latek postanowił zabrać drużynę na zgrupowanie do Błażejewka. To właśnie wieś pod Kórnikiem stała się symbolem wywalczonego utrzymania w sezonie, gdy Lech stał nad przepaścią. Treningi po nocach w leśnej głuszy miały zahartować ducha. Anegdotą jest, że kapitan Lecha, Teodor Napierała, miał wpaść do pobliskiego bajora w czasie nocnych eskapad Kopy. 

Eksperymentalna metoda miała odrodzić zespół na nowo. Kopa był przykładem trenera-wujka dobra rada. Chciał wiedzieć, co dolega jego piłkarzom i poza płytą boiskową. Jednym z triumfów jego myśli szkoleniowej było zwycięstwo nad konkurującym ROW-em Rybnik. Dramaturgii godnej filmów Davida Finchera dopełniała mgła gęsta jak mleko. Piłkarze musieli grać na pamięć, co przydało się Lechowi. Wygrał 4:0 i wprowadził pozytywny ferment w drużynie. Do czasu...

Dno i kilogramy mułu

Sukces, jakim było utrzymanie, okazał się krótko terminowy. Wiosna sezonu 1976/1977 była w wykonaniu Lecha katastrofalna. Lech znajdował się na dole tabeli z ROW-em Rybnik. Wtedy przyszedł feralny mecz z Odrą Opole. Lech zagrał jedno z najgorszych spotkań w swojej historii, w przeciwieństwie do Odry. Ta rozniosła poznaniaków 8:1, a gwiazdą i katem Lechitów był Józef Klose, ojciec Miroslava, późniejszego znakomitego napastnika reprezentacji Niemiec.

Po tym spotkaniu wielu kibiców uznało, że tutaj pomóc mogą jedynie modlitwy i jakiś cud, aby Lech pozostał w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jerzy Kopa jednak wierzył do samego końca, że uda się uratować ligę dla Lecha.

Finał jak z dreszczowca

Komplet zwycięstw i dobre wyniki w innych spotkaniach. Tyle potrzebował Lech, by się utrzymać w najwyższej klasie rozgrywkowej. Tzw. Matematyczne szanse. Mecz o wszystko rozegrał się w Poznaniu między GKS-em Tychy, który miał ostatnią bezpieczną lokatę w tabeli. Cała kadencja Trenera Kopy mogła sprowadzić się do tego spotkania.

Czytaj też 👉 Koszmar pierwszego spadku | Droga do stulecia

Mecz zaczął się do ataków gości, którzy cudem tylko nie zdobyli bramki. Kibice mogliby zacytować Mariana Paździocha z serialu "Świat według Kiepskich" z jego legendarnym tekście o zawale serca. Całe szczęście Kolejorz jako pierwszy zdobył bramkę po niefortunnym wybiciu obrońców drużyny z Tych. Ten mecz przepełniony był ikonicznie dziwnymi momentami, jak chociażby gol na 2:1 dla poznaniaków, który padł... po rzucie rożnym. Sztuki tej dokonał Jerzy Kasalik, który zaskoczył niepewnego bramkarza rywali. Trzecia bramka padła w wyniku braku komunikacji między bramkarzem a obrońcą, a la "o Jezus Maria, ależ błąd Boruca".  

Udało się po jednym z najdziwniejszych meczów historii Lecha utrzymać się w lidze. Ten wynik poniósł do zwycięstwa w ostatniej kolejce z nowym mistrzem Polski, Śląskiem Wrocław. Jerzy Kopa okazał się cudotwórcą, który nieszablonowymi pomysłami ocalił ligowy byt.

Maciej Kulczyński
@mackul1999
📷 Archiwum Lecha Poznań

0 komentarze:

Prześlij komentarz