aosporcieaosporcieaosporcie

9 marca 2017

Cud na Camp Nou stał się faktem. FC Barcelona - PSG 6:1


Takie mecze nie zdarzają się często. Ba, znam setki kibiców, którzy takiego spotkania nie przeżyli w całym swoim życiu. Fani FC Barcelony mogą jednak dzisiaj polewać sangrię. Duma Katalonii dokonała rzeczy absolutnie niemożliwej i wygrała w rewanżu 1/8 finału Ligi Mistrzów z Paris Saint-Germain 6:1.

Kiedy po pierwszym starciu na Parku Książąt mistrzowie Francji prowadzili w dwumeczu z Blaugraną 4:0 wydawało się już pewne, że rewanż będzie w pewnej mierze formalnością. Nawet wśród kibiców Barcelony przeważał pogląd, że pewnie drużynie Luisa Enrique uda się wygrać w rewanżu, może nawet wysoko, ale PSG nie przejdą. Nie wierzyli w to też bukmacherzy - stąd za ewentualną złotówkę postawianą na awans mistrzów Hiszpanii płacili nawet złotych siedem. Wynik 6:1 trudno było nawet obstawić.

Za Barceloną nie przeważały też suche historyczne fakty. Dotąd nikt nie odrobił 0:4 z pierwszego spotkania. Rekord należał do Deportivo La Coruña, które w sezonie 2003/2004 mierzyło się w ćwierćfinale Ligi Mistrzów z Milanem. Na San Siro Rossoneri wygrali 4:1, ale w rewanżu do Hiszpanie byli górą, wygrywając 4:0 po golach takich piłkarzy jak Valerón czy Luque.

W środowy wieczór galicyjski rekord padł. Dla Los Turcos, którym teraz bliżej niż do powrotu do LM jest do Segunda División, to w ogóle dość pechowy sezon. Wcześniej stracili oni bowiem inny rekord - mecz z największą liczbą goli w historii tych elitarnych rozgrywek. Ich 8:3 z Monaco przebiła Borussia Dortmund (dzisiaj notabene wygrała 4:0 z Benficą i gra dalej) w meczu fazy grupowej z Legią Warszawa. Na Westfalenstadion padł wynik 8:4.

Wróćmy jednak na Camp Nou. Oczywiście z perspektywy obiektywnego obserwatora należałoby napisać teraz o tym, że w przeciągu tych 95 magicznych minut przydarzyło się kilka, lekko mówiąc, kontrowersyjnych decyzji prowadzącego to spotkanie niemieckiego arbitra Deniza Aytekina. Pierwszy karny takowym, moim zdaniem, nie był. Nie jest winą Neymara, że Thomas Meunier się przewrócił, powodując tym samym upadek Brazylijczyka. A że ten to wykorzystał... taki już urok tego skrzydłowego, który swoim zachowaniem niejednokrotnie deprymuje też fanów Barcelony. Sędzia nie wybroni się natomiast z tego, że nie wyrzucił z boiska 25-latka w końcówce, gdy ten brutalnie i całkowicie idiotycznie skosił jednego z piłkarzy PSG, choć tu pamiętajmy, że i Aurier w jednej z akcji powinien obejrzeć niemal pomarańczowy kartonik, a gra toczyła się mimo to dalej. Wydaje się też, że Aytekin nie zdoła wytłumaczyć decyzji o podyktowaniu rzutu karnego na Luisie Suárezie. Urugwajczyk zanurkował i to nie ulega wątpliwości.

Z czysto piłkarskiego romantycznego podejścia do barcelońskich wydarzeń nie da się jednak przejść obok nich obojętnie. Ten mecz był pokazem siły Dumy Katalonii, być może jednym z najlepszych spotkań w karierze tych piłkarzy, a przecież przeżyli już oni wiele wyjątkowych gier. Odrobienie takich strat wydaje się jednak całkowicie niemożliwe.

Przecież jeszcze w 88. minucie wszystko wydawało się pod kontrolą. Barcelona co prawda przez godzinę utrzymywała fantastyczny i dający nadzieję wynik 3:0, ale wtedy zaczęła grać nonszalancko. Kulminacją tego zachowania była szarża Gerarda Piqué, po której Katalończycy stracili piłkę, a chwilę później Edison Cavani strzelił gola, który właściwie odbierał gospodarzom szansę na awans. Sytuacja jednak wciąż nie wyglądała na zupełnie niemożliwą - strzelić trzy gole w pół godziny Barcelona u siebie jest w stanie zawsze.

W szeregi zespołu Luisa Enrique wkradała się jednak wtedy jakaś dziwna apatia. Jakby nagle pękł balonik i cały wojownicze nastawienie z nich gdzieś uszło. Wszystko zmieniło się w magicznej 88. minucie, kiedy geniuszem wykazał się Neymar, kapitalnie przymierzając z rzutu wolnego. Potem był wspomniany karny na Suárezie - czemu do niego podszedł jego brazylijski kolega, nie zrozumiem - wszak Ney jest znany ze swoich fatalnych jedenastek. O dziwo, tym razem podszedł do tego na wielkim spokoju, to był jego mecz.

Wreszcie wydarzyła się TA akcja, kiedy to arbiter odgwizdał rzut wolny za faul na...  Ter Stegenie. Niemiec był obecny w ostatnich akcjach meczu, kiedy w sercach tych niemal stu tysięcy ludzi zgromadzonych na Camp Nou wciąż tliła się nadzieja. Do piłki poszedł (a jakże!) Neymar, dośrodkował, a jej tor lotu zmienił Sergi Roberto. Dla mnie człowiek, któremu ten gol należał się jak mało komu. Piłkarzowi, który choć nadal chce być pomocnikiem, w Blaugranie lata zwykle na prawej obronie. Być może teraz się to zmieni, bo zmianę dał naprawdę obiecującą.

Nie bez przyczyn oficjalna strona UEFA przyznała tytuł zawodnika meczu Andrésowi Inieście. Hiszpański geniusz w pierwszej połowie też dokonał rzeczy niemożliwej - to po jego piętce piłkę do własnej siatki skierował Kurzawa. W kwestii uzupełnienia formalności - pierwszego gola trafił z kolei Suárez, a na 3:0 na początku drugiej połowy z wyżej wspomnianego rzutu karnego strzelił będący dzisiaj raczej w cieniu innych Leo Messi.

- Jeśli oni nam strzelili cztery gole, to my możemy sześć. Zwisa mi, czy przejdę do historii. Chcę tylko przejść PSG - powiedział przed spotkaniem Luis Enrique. Wiedział, co mówi. Po spotkaniu dodał, że tak naprawdę środowych wydarzeń nie da się określić żadnymi słowami. Mecz porównał do prawdziwego horroru. Nie da się ukryć, że tak właśnie było.
We wszystkim tym oczywiście szkoda Unaia Emery'ego, chociaż trzeba przyznać - piłkarze PSG wyszli dzisiaj na Camp Nou bardziej, brzydko mówiąc, obsrani niż podczas poprzednich dwumeczy z Barceloną. W tej kwestii po części można zgodzić się z niektórymi, iż to nie Barcelona wygrała ten dwumecz, ale to PSG go przegrało, grając olbrzymi piach w rewanżu. Smutny jest też widok rzecz jasna na Thiago Silvę - uczestnika chyba największych dramatów we współczesnym futbolu. Brazylijczyk w 2014 roku był kapitanem drużyny, która poległa 1:7 z Niemcami w półfinale Mistrzostw Świata, teraz pełnił tę samą funkcję w spotkaniu, który jego drużyna klubowa przegrała 1:6. Dramat.

Z patriotycznego punktu widzenia można obawiać się teraz tylko o to, w jakiej kondycji psychicznej zawita na zgrupowanie reprezentacji Polski przed meczem z Czarnogóra Grzegorz Krychowiak, który na Camp Nou wszedł w doliczonym czasie gry. O ile oczywiście zostanie w ogóle powołany. Niewątpliwie jednak, mistrzowie Francji ten mecz przegrali w swoich głowach. Barcelona z zespołu, który jeszcze niedawno miał zostać pozbawiony szans w wyścigu o triumf w Primera División i Ligę Mistrzów wyrasta nagle na faworyta do zdobycia trypletu w tym sezonie. Byłby to piękny koniec przygody Luisa Enrique z Blaugraną. Przygody momentami wyboistej, ale już teraz wspaniałej, a wręcz... historycznej. 

FC Barcelona - Paris Saint-Germain 6:1 (2:0)
8.03.2017, Camp Nou, 20:45 | 1/8 finału Ligi Mistrzów

Gole: 3' Suárez, 40' Kurzawa (samobójcza), 50' Messi (karny), 88' 90+1' Neymar, 90+5' Roberto (90.) - 62' Cavani

Barcelona: Ter Stegen - Mascherano, Piqué, Umtiti - Rakitić (84' Gomes), Busquets, Iniesta (65' Turan) - Messi - Rafinha (76' Roberto), Luis Suárez, Neymar

PSG: Trapp - Meunier (90' Krychowiak), Marquinhos, Silva, Kurzawa - Rabiot, Matuidi - Lucas (55' Di Maria), Verratti, Draxler (75' Aurier) - Cavani

Kartki: Piqué, Busquets, Rakitić, Neymar, Luis Suárez - Matuidi, Draxler, Cavani, Marquinhos, Verratti

Sędzia: Deniz Aytekin (Niemcy)

Autor: Piotr Przyborowski | @P_Przyborowski | piotrek.przyborowski@gmail.com 

0 komentarze:

Prześlij komentarz