aosporcieaosporcieaosporcie

12 sierpnia 2016

Na kłopoty przyjaciel najlepszy. 2:1 z Cracovią [Raport Kolejorz #48]

Lech Poznań dawno nie ucieszył tak swoich kibiców. Chociaż w piątkowy wieczór długo nikt nie potrafił strzelić gola, to ostatecznie worek z bramkami otworzył młody defensor Jan Bednarek. Ostatecznie Kolejorz zwyciężył w meczu przyjaźni 2:1 i przynajmniej na chwilę odbił się od dna Ekstraklasy.

Różne atrakcje towarzyszyły piątkowemu wieczorowi w Poznaniu. Na Malcie odbywał się koncert świetnego Korteza, ktoś też mógł zostać w domu i oglądać - czy to relacje z Rio, czy też inauguracyjne spotkania Ligue 1. Inni, tak jak dziesięć tysięcy osób, w tym i ja postanowili udać się na ul. Bułgarską 17 tylko po to, by podpatrzyć grę ostatniej przed tym spotkaniem drużyny LOTTO Ekstraklasy. Chore, nie?

Postanowiłem jednak dać im jeszcze w tym sezonie tę jedną szansę. W moim przypadku w sumie i pierwszą, bo na INEA Stadionie nie gościłem od wygranego w połowie maja 3:0 spotkania z Ruchem Chorzów. Owszem, widziałem już tego odświeżonego Lecha w akcji, ale miało to miejsce podczas wyjazdowego spotkania ze Śląskiem Wrocław (skądinąd najlepszego dotychczasowego meczu Kolejorza w Ekstraklasie).

Jako, że Lechowi ostatnio, delikatnie mówiąc, nie szło, trener Jan Urban postanowił nieco przebudować pierwszą jedenastkę. W stosunku do przegranego w fatalnym stylu wyjazdowego starcia z Koroną Kielce, przeciwko Cracovii wybiegło aż sześciu innych piłkarzy. I w sumie nie wiadomo, która zmiana ważniejsza. Matúš Putnocký zastąpił w bramce Jasmina Buricia. Akurat ta roszada mogłaby zostać uznana za niezasadną, bowiem Bośniak nie zawinił w sumie przy żadnej z dotąd straconych ośmiu bramek. Niemniej, Słowak w pucharowym starciu z Podbeskidziem zagrał świetne zawody i w sumie nic dziwnego, że teraz były golkiper Ruchu Chorzów dostał też swoją szansę w Ekstraklasie.

Wygrany 3:0 mecz z Góralami skłonił zresztą szkoleniowca Dumy Wielkopolski do kilku innych zmian. Na środku defensywy wybiegł Jan Bednarek, który we wtorek zagrał całkiem niezłe zawody. Wtedy partnerował mu Maciej Wilusz, tym razem szansę dostał Paulus Arajuuri. Na boku obrony ponownie zagrał Tamás Kádár, który posadził (przynajmniej na razie) na ławce młodego Roberta Gumnego. Poza tym od pierwszych minut zagrało jeszcze trio, które walnie przyczyniło się w Bielsku-Białej do awansu: Darko Jevtić, Szymon Pawłowski oraz Nicki Bille Nielsen. Z racji kary za czerwoną kartkę w spotkaniu z krakowianami nie mógł z kolei wystąpić Abdul Aziz Tetteh.

Przed pierwszym gwizdkiem miała miejsce naprawdę ładna akcja, o której warto wspomnieć. Jako, że już za kilka dni Święto Wojska Polskiego, Lech postanowił włączyć się do obchodów. Na spotkaniu gościli żołnierze z Krzesin, a pierwsze podanie w meczu wykonał generał Jan Podhorski. Dodatkowo przed meczem odegrany został hymn Polski. Oby więcej takich akcji!


Sam mecz przynajmniej po pierwszej połowie dawał wrażenie, że trzeba było jednak się udać na tę Maltę. Lech próbował, miał momenty, ale nie wychodziło z tego zbyt wiele bardziej klarownych sytuacji. Dość powiedzieć, że tę najlepszą miał Kádár, kiedy jego huknięcie z ponad dwudziestu metrów otarło poprzeczkę.

Trzeba jednak oddać, że i Cracovia niczego wielkiego w pierwszej części nie pokazała. Skarcona porażką z Jagiellonią Białystok ekipa trenera Jacka Zielińskiego jeśli już atakowała, to po stałych fragmentach gry. A i po nich Putnocký raczej zbyt zapracowany nie był. Zresztą sam sędzia Kwiatkowski widział, że ten mecz jest nudny jak flaki z olejem, dlatego do pierwszej połowy doliczył tylko minutę (a i to chyba za wiele, ale rozumiem - tu chwilę poleżał węgierski defensor Lecha, tu jakaś boiskowa bójka jak to często w meczach przyjaźni, nie?). Ogólnie wszyscy chcieli po gwizdku na przerwę jak najszybciej opuścić trybuny/murawę.

Jeśli myślicie, że teraz dla kontrastu napiszę, że druga połowa zaczęła się lepiej, to się grubo mylicie. No bo w istocie tak nie było. Trochę oniemiałem, gdy w 51. minucie na telebimie ukazała się liczba 10 724 - właśnie tylu kibiców pojawiło się tego dnia na Bułgarskiej. Kurczę... wciąż pięciocyfrowa. Przy takiej grze księgowi Lecha mogą zacierać ręce, ale coś sądzę, że jak tak dalej pójdzie, to tak dobra frekwencja długo się nie utrzyma.

O tym, że Putnocký nie jest do końca w rytmie meczowym, mogliśmy się dowiedzieć dwukrotnie pomiędzy 50. i 55. minutą. Dwa nienajlepsze wybicia i w efekcie w pierwszej z nich żółta kartka dla Bednarka i groźny rzut wolny (ale nad bramką strzeżoną przez Słowaka), a drugiej po prostu ostrzeżenie z trybun. Te przez całe spotkanie zresztą chciały rozpocząć dialog z pewną ostatnio dość niepopularną rodziną Rutkowskich (Chcemy transferu, Rutkowski chcemy transferu!).


W 58. minucie dowiedzieliśmy się też o tym, że Nicki Bille wcale nie jest taką kupą zmarnowanych pieniędzy, jak o nim mówią. Niezła, indywidualna akcja zakończona naprawdę ładnym strzałem. Niestety płaskie uderzenie Duńczyka minimalnie minęło bramkę strzeżoną przez Grzesia Sandomierskiego. Wciąż mieliśmy bez goli. Podobnie zresztą cztery minuty później, kiedy to po kolejnej dobrej akcji Kolejorza Jevitć podał piłkę do Nickiego, ale tym razem jego próba została zablokowana. Wydawało się, że to zwiastun leszpego Lecha w dalszej części.

Wreszcie przyszła... upragniona 64. minuta. Najpierw szarża prawą stroną jednego z najlepszych na boisku Makuszewskiego. Dośrodkowanie jednak wybite na rzut rożny. Do piłki podszedł Tomasz Kędziora, dośrodkował ją i... gola głową (swojego pierwszego dla Lecha) zdobył Jan Bednarek. Tym samym złamał kilka schematów ciążących na finaliście Pucharu Polski w tym sezonie. Przede wszystkim było to pierwsze trafienie Kolejorza u siebie od wspomnianego już wcześniej starcia z Ruchem, po drugie pierwszy gol Lecha ze stałego fragmentu gry od... niepamiętnych czasów.

Potem się zaczęło. Widać, że ten gol podziała na Lechitów bardzo mobilizująco. Być może zszedł im olbrzymi kamień z serca, cholera wie. W każdym razie już po chwili mieliśmy kolejną świetną sytuację, ale Radek Majewski źle podał do Nickiego. Chwilę później Duńczyka na boisku już nie było (wszedł Robak), a po niezłej akcji strzał Pawłowskiego wybronił Sandomierski. Następnie Lech miał jeszcze dwie sytuacje, po których powinien paść gol na 2:0. Cracovia pozostawiła bowiem Lechowi.


Wreszcie się jednak udało. Kolejne przejęcie w środku pola (na zmianę duetu Makuszewski - Majewski) wreszcie musiało dać bramkową akcję. Szymon Pawłowski świetnie rozprowadził piłkę do Marcina Robaka, a ten z zimną krwią pokonał Grzegorza Sandomierskiego. Co ciekawe, tak przeklinany w Poznaniu doświadczony napastnik dzięki temu trafieniu awansował na piąte miejsce w klasyfikacji strzelców LOTTO Ekstraklasy.

I gdy wydawało się, że Lech wreszcie na dużym spokoju dowiezie ten wynik do końca, padła autentyczna bramka z d, której strzelcem okazał się Miroslav Čovilo. Chyba nikt dokładnie nie wie, co się w tej sytuacji zdarzyło, ale takie coś nie powinno się Lechowi przytrafić. Nie w tej minucie (82.), nie w tym momencie sezonu.


Ostatecznie jednak Kolejorz po raz pierwszy od dawna (nie licząc meczu z Podbeskidziem) nie zawiódł swoich kibiców. Wynik dowiózł do końca i udowodnił, że w piłkę grać potrafi. Za tydzień jego rywalem będzie aktualna rewelacja, Bruk-Bet Termalica Nieciecza. To kolejny rywal, którego trenerem jest były szkoleniowiec Lecha, Czesław Michniewicz. Miejmy nadzieję, że i w tym starciu wynik będzie podobny jak dzisiaj.

Lech Poznań - Cracovia 2:1 (0:0)
12.08.2016, INEA Stadion, Poznań, 20:30

Gole: 64. Bednarek, 78. Robak - 81. Čovilo

Lech: Putnocký - Kędziora, Bednarek, Arajuuri, Kádár (80. Gumny) - Majewski, Trałka - Makuszewski (84. Jóźwiak), Jevtić, Pawłowski - Nicki Bille (67. Robak)

Cracovia: Sandomierski - Wójcicki, Polczak, Wołąkiewicz, Deleu (90. Steblecki) - Čovilo, Budziński - Vestenický (80. Wdowiak), Cetnarski (77. Dimun), Jendrišek - Szczepaniak

Sędzia: Tomasz Kwiatkowski

Kartki: Bednarek

Widzów: 10 724

Bohater Lecha: Jan Bednarek
Może nie uchronił Lecha przed startą gola, może sam zakończył mecz z głupią żółtą kartką, ale pokazał charakter i to, że nieprzypadkowo może być godnym następcą Marcina Kamińskiego, nie tylko przez pryzmat numeru na koszulce. Solidny w parze z Arajuurim, dobry przy stałych fragmentach gry. I do tego mocno związany z klubem, również sercem. Takiego defensora nam trzeba! 

Autor: Piotr Przyborowski | @P_Przyborowski | piotrek.przyborowski@gmail.com | foto: Piotr Przyborowski / aosporcie.pl

0 komentarze:

Prześlij komentarz