aosporcieaosporcieaosporcie

22 października 2015

"Felek", o którym nie zapomnimy


Październik 2015 roku zapisze się wielkimi literami w historii Warty Poznań. I nie będzie to bynajmniej spowodowane dobrymi wynikami drużyny w III lidze, a śmiercią dwóch wybitnych ludzi. Zygmunta Cichosza, wieloletniego działacza WZPN i Feliksa Krystkowiaka, legendarnego bramkarza Dumy Wildy. Chciałbym w tym tekście skupić się na Panu Feliksie.

Niestety dzisiejsza noc nie będzie spokojna dla wszystkich Warciarzy. Z głębokim żalem informujemy, że w wieku 90 lat zmarł Feliks Krystkowiak. Był on ostatnim Mistrzem Polski z 1947 roku. Pan Feliks występował w Warcie Poznań w latach 1946-1962. Rodzinie Pana Feliksa składamy najszczersze kondolencje. Łączymy się z Państwem w bólu. – po przeczytaniu tych słów z oficjalnego Facebooka Zielonych poczułem żal, rozpacz i rozgoryczenie. Nie płakałem, ale czułem się jak po stracie kogoś bliskiego, jakby ktoś wbijał mi coś w serce. Dla kibica Warty informacja o śmierci ikony tegoż klubu jest straszliwa.

Gdybym odmówił, postawiliby mnie pod murem i rozstrzelali
Sztachetka urodził się 9 maja 1925 roku w Wanne-Eickel w Westfalii. Podczas II wojny światowej walczył w Wermachcie na froncie wschodnim. Nie pisze się jednak w biogramach o stosunku Pana Feliksa do faszystowskich Niemiec i Hitlera. Sam przyznał w jednym z wywiadów: Walczyłem na froncie. A co miałem robić? Miałem niemieckie obywatelstwo, wszystkich brali. Gdybym odmówił, postawiliby mnie pod murem i rozstrzelali. Wynika z tego, że nie chciał umierać za kogoś do kogo co najmniej nie pałał miłością, w końcu jego rodzice byli Polakami, a ojciec był nawet przewodniczącym Związku Polaków i polskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół" (organizacji patriotycznej, bez której Powstanie Wielkopolskie mogłoby się nie udać).
Warto także napisać o wspomnieniach Pana Feliksa z frontu. Mokro, zimno, ciemno... Karabin się kładło na śniegu, klękało na nim i tak spało. A na dodatek w niemieckiej armii był wtedy wielki bajzel. Rozsypka. Listy jednak dochodziły. Od ojca, od rodziny. Przychodziły na front, do okopów. Pisali, że cały czas trwają bombardowania Niemiec, ale wciąż żyją. Chowają się pod drzewem i żyją. Cieszyło mnie to bardzo, aż w końcu dostałem kulkę. […] w moje 19. urodziny - 9 maja 1944 r. Okazało się, że byłem o 20 cm za wysoki na natarcie, w którym brałem udział. Pamiętam, że przeskoczyłem jakiś płot i wtedy jedna kula Rosjan trafiła mnie w głowę, a druga w nogę. […] Obudziłem się już w szpitalu w Cieszynie. Leżałem tam przez dziesięć miesięcy, niemal do końca wojny. Później Krystkowiak trafił do niewoli, w ręce Kandayjczyków. Na szczęście miał papiery potwierdzające Polską tożsamość. Dzięki nim trafił najpierw do obozu specjalnego dla niemieckich żołnierzy, którzy nie byli Niemcami, a potem do domu – do Polski.

Wygwizdany przez swoich
Z zawodu Pan Feliks był tokarzem. I też w tej dziedzinie dostał pracę, w zakładach Hipolita Cegielskiego. No to mam fachowca! – mówił majster po przyjęciu do roboty popularnego Felka. W pierwszej drużynie Zielonych Feliks Krystkowiak zadebiutował w meczu z Polonią Warszawa w 1946 roku.  Warta wygrała u siebie z Czarnymi Koszulami 2:1 choć wcale nie musiało się tak wydarzyć, gdyż debiutujący bramkarz mógł być bardzo zestresowany. Dlaczego? Ponieważ został mocno wygwizdany przez kibiców… Warty. Co zabawne ci sami kibice, którzy wygwizdali Sztachetkę przed spotkaniem, zanieśli go na rękach do szatni po zwycięskim widowisku.
Początki były więc trudne, ale z czasem było coraz lepiej.  Miał swój wkład w wicemistrzostwo Polski w 1946 roku i był jednym z najważniejszych zawodników mistrzowskiej drużyny z 1947 roku. Po spadku klubu z Dolnej Wildy w 1950 roku Krystkowiak nie poddał się i do 1962 roku reprezentował barwy Zielonych na niższych szczeblach.

Rozmowa z Mistrzem
Niestety, nie dane mi było osobiście poznać Pana Feliksa, jednak raz rozmawiałem z nim przez telefon. Dzwoniłem, bo – jako przewodniczący Oficjalnego Fan Clubu Warty Poznań w jednej z poznańskich szkół – chciałem umówić się na wywiad z Mistrzem Polski 1947 roku. Bardzo się stresowałem, nigdy nie przeprowadziłem żadnego dialogu z tak wielką gwiazdą! Poczekałem, więc aż domownicy poszli do swoich sypialni na popołudniową drzemkę.  Chwyciłem za komórkę, wybrałem numer telefonu, wziąłem głęboki oddech i zadzwoniłem. Wymiana zdań wyglądała następująco:

Ja (po cichu, by nie obudzić domowników): Dzień dobry nazywam się Jan Piechota, jestem przewodniczącym…
Pan Krystkowiak: Halo? Nic nie słyszę.
Ja (trochę głośniej):  Dzień dobry nazywam się Jan Piechota, jes…
PK: Halo?! Mam aparat słuchowy i nic nie słyszę.
Ja (już normalnie): Dzień dobry nazy…
I właśnie w tym momencie straciłem sygnał po drugiej stronie. Mówiłem za cicho i nie umówiłem się na wywiad, kiedy dzwoniłem później nie odebrał. Później także. Potem również nie było odzewu. Straciłem jedyną szanse by porozmawiać z ostatnim żyjącym Mistrzem Polski z 1947 roku z moim ukochanym klubem…

Tak też wyglądała moja znajomość z legendą Poznania. Jednak oprócz miłości do tego samego klubu łączy mnie jeszcze jedna rzecz z Feliksem Krystkowiakiem. Przynależność do Towarzystwa Gimnastycznego Sokół, z tą różnicą, że Pan Feliks był członkiem jednej z niemieckich gniazd, a ja obecnie przynależę do jednego z poznańskich ośrodków. Jako, że w naszej organizacji wszyscy są druhami to też zwrócę się teraz do ikony futbolu per druh:

Druhu Feliksie!
Może gdzieś u góry przeczytasz ten tekst. Chciałbym tylko napisać, że wiadomość o Twojej śmierci była szokiem dla mnie, dla moich znajomych i zapewne dla dziesiątek tysięcy osób, których nie znam. My kibice Warty nie zapomnimy o Tobie, my Sokoliki nie zapomnimy o Tobie i w końcu my Poznaniacy też nie zapomnimy o Tobie. Równo rok i jeden dzień po moim dołączeniu do sokolskiej społeczności odszedłeś z tego świata. Spoczywaj w pokoju!


Autor: Jan Piechota  @J_Piechota | janpiechota99@gmail.com | foto: Warta Poznań

1 komentarz:

  1. Dlaczego nikt nie wspomni o pracy trenerskiej z młodzieżą ?

    OdpowiedzUsuń