aosporcieaosporcieaosporcie

16 września 2019

Nie wrócą te lata, te lata szalone

9 lat. Niemal cała dekada. Tyle czasu minęło od meczu, który już teraz ma status legendarnego. To właśnie 16 września 2011 roku Artjoms Rudnevs jakby nigdy nic pojechał do Turynu z Leche Poznań i strzelił hattricka wówczas zakurzonemu, lecz wciąż wielkiemu Juventusowi. I powiedzmy sobie szczerze - od tego momentu coś na Bułgarskiej poszło nie tak... 

Pamiętam ten mecz jak dziś. Ożywiony komentarz Mateusza Borka i Romana Kołtonia ze Stadio Olimpico. Transmisja w TV4. Lech do fazy grupowej Ligi Europy awansował, choć jeszcze kilka tygodni wcześniej był w czarnej... Przegrał rywalizację o marzenia, o Ligę Mistrzów ze Spartą Praga, choć wcale nie musiał. Z mistrzami Czech poległ, bo brakowało mu w tamtym dwumeczu rasowego napastnika. Nie był nim wtedy ani powoli wieszający buty na kołku Artur Wichniarek, ani Joël 'uuuuu' Tshibamba.

Rudnevs nie zagrał też w spotkaniach z Dnipro - starciach, które zadecydowały o tym, że to Lech zagrał jesienią w LE. Przed pierwszym meczem z Ukraińcami na wyjeździe w Kolejorza nie wierzył niemal nikt. I tutaj w mych wspomnieniach przewija się tekst z bodajże Przeglądu Sportowego, w którym ewentualna wygrana z ekipą z obwodu dniepropetrowskiego opisywana była jako cud. I ten cud rzeczywiście miał miejsce. Manuel Arboleda po rzucie wolnym już na samym początku dał Lechowi gola na wagę awansu.

Ten nie przyszedł niespodziewanie. Większym zaskoczeniem była mimo wszystko porażka rok wcześniej w play-offach eliminacji z Club Brugge. Wtedy Lech miał wyjątkowego pecha, poległ po karnych. Tym razem szczęście mu dopisało. Przynajmniej do momentu losowania fazy grupowej. Kiedy okazało się, że jesienią zagra z Juventusem, Manchesterem City i FC Salzburg, kibice z jednej strony podniecili się z powodu renomy rywali. Z drugiej - zaczęli obawiać się o losy Dumy Wielkopolski pod względem sportowym.

Ich obawy nie miały jednak pokrycia w rzeczywistości. Lech miał wtedy naprawdę niezły jak na standardy nawet europejskie zespół. I pod koniec lata zyskał też świetnego napastnika. Artjoms Rudnves przychodził na Bułgarską jako nieznany szerszej publiczności Łotysz, które w poprzednich latach brylował na boiskach ligi węgierskiej. W sezonie poprzedzającym jego transfer do Lecha został nawet trzecim najlepszym strzelcem tamtych rozgrywek. Co ciekawe, wówczas królem strzelców został Nemanja Nikolić.

Rudnevs zamienił więc raczej prowincjonalne Zalaegerszegi na wciąż będącego w gazie Lecha. Taki mariaż okazał się związkiem idealnym. Łotysz bez żadnej zbędnej pseudo aklimatyzacji, tak naprawdę bez wielu treningów z zespołem wszedł z butami do Ekstraklasy. I zaczął strzelać. Do meczu z Juventusem miał już na koncie cztery gole w lidze w raptem pięciu spotkaniach.

I wtedy właśnie przyszedł czas na mecz, przez który on sam już na stałe zapisał się na kartach historii Kolejorza. Mecz, który do dzisiaj wspominany jest wśród kibiców będących w podobnym wieku co ja. Bo powiedzmy sobie szczerze - dorastać i wychowywać się pod względem kibicowskim w tamtym okresie Lecha to był prawdziwy zaszczyt. I przeżycie, którego zazdrości nam teraz pewnie wielu młodych fanów Dumy Wielkopolski.

W Turynie Rudnves zagrał mecz perfekcyjny. Wykorzystany rzut karny, odnalezienie się w ogromnym zamieszaniu przy drugim golu, a przede wszystkim niesamowite trafienie na 3:3. Gdyby przeprowadzono plebiscyt na najważniejszą bramkę w historii Lecha, ten bez wątpienia znalazłby się w czołówce. I jeśli nie nawet na samym szczycie.


Jak w wielu romantycznych opowieściach, tak i tutaj zakończenie jest jednak dość tragiczne. Rudnevs swój szczyt osiągnął przy Bułgarskiej, potem już nigdy nie zbliżając się do poziomu, który prezentował w Lechu. A sam Kolejorz jest po tej niecałej dekadzie cieniem klubu sprzed lat. Choć stadion wciąż jest piękny, to już nie zapełnia się zawsze tak jak miało to miejsce kiedyś. Zresztą ludziom nie należy się przy tym też dziwić - jeszcze kilka lat temu mogli podziwiać Lecha walczącego jak równy z równym z Juve czy City. Teraz to te dwie ekipy w tym tygodniu rozpoczną rywalizację w fazie grupowej, ale Ligi Mistrzów. I obie są typowane jako faworyci od końcowego triumfu. A Lech? Na niego czeka na razie mecz z Jagiellonią Białystok. Puchary? Jeśli już, to tylko te w Głogowie...

Piotrek Przyborowski
📷 Roger Gorączniak

0 komentarze:

Prześlij komentarz