aosporcieaosporcieaosporcie

21 października 2013

El fin de semana: Espanyol - zawsze w cieniu wielkiego brata!

Espanyol - drużyna w ostatnich latach wyśmiewana, skazywana rok w rok na spadek z Primera División. W tym sezonie w drużynie Javiera Aguirre pojawia się nutka nadziei, że uda się coś wreszcie osiągnąć. Bo o wyjściu z cienia wielkiego brata (a właściwie siostry) z Carrer d'Aristides Maillol mowy być nie może. Przynajmniej w najbliższej długiej przyszłości.

Typowy Meksykanin
Zostańmy chwilę przy postaci trenera. Aguirre w ostatnich latach wielkich sukcesów nie miał. Przynajmniej w piłce klubowej (nie licząc Pucharu Intertoto z Atletico). Z reprezentacją Meksyku udało mu się wygrać Złoty Puchar CONCACAF w 2009 i wyjść z grupy na Mistrzostwach Świata rok później. Po przegranym 3:1 meczu 1/8 finału z Argentyną pożegnał się z kadrą. Potem była jeszcze niechlubna przygoda z Realem Saragossą, którego Meksykanin zostawił po pół roku w strefie spadkowej.

Jego nominacja na szkoleniowca Espanyolu była więc pewną niespodzianką. Chociaż nie do końca. Drużynę z Barcelony objął 28 listopada 2012 roku, kiedy zarząd zdecydował się rozwiązać umowę z Mauricio Pochettino. Argentyńczyk zostawił klub z El Prat w fatalnej pozycji. W 13 kolejkach sezonu 2012/2013 jego zespół zdobył zaledwie 9 punktów. Z resztą cała jego przygoda na fotelu trenera Papużek nie była taka do końca udana - jego zespół kończył kolejno na: 10., 11. i 8. miejscu. Jego czasy nie będą na pewno opowiadane w przyszłości wnukom przez kibiców Blanquiblaus.

Pechowiec
Można by właściwie powiedzieć, że ostatnim dobrym sezonem klubu, którego obecnie prezydentem jest Joan Collet i Diví, był ostatni sezon w europejskich pucharach. Ekipa prowadzona wówczas przez Ernesto Valverde dotarła do finału Pucharu UEFA, w którym jednak uległa innej hiszpańskiej drużynie, Sevilli, w rzutach karnych 1:3 (notabene był to także jeden z ostatnich dobrych sezonów drużyny z Andaluzji). 

Ogólne stwierdzenie, że Espanyol to drużyna pechowa i niedoceniana, to za mało. Papużki w tabeli wszech czasów zajmują 7. miejsce. Są przed takimi drużynami, jak choćby: Sevilla, Real Sociedad, Betis. Mimo to wszystkie te trzy drużyny przynajmniej raz w historii zdobywały mistrzostwo kraju. Biało-niebiescy nie mają na swoim koncie nawet wicemistrzostwa. Jedynymi trofeami wywalczonymi na arenie krajowej są cztery Puchary Króla. Pericos nigdy nie grały też w Lidze Mistrzów. Jako największe sukcesy w Europie należy zaliczyć dwa finały w Pucharze UEFA (oprócz wspomnianego już wyżej był jeszcze przegrany z Bayerem Leverkusen w sezonie 1987/88).

Na zawsze z nami
Ważnym zawodnikiem klubu był zdecydowanie Daniel Jarque. 8 sierpnia 2009 roku przebywał na zgrupowaniu drużyny Espanyolu we Florencji. Kiedy rozmawiał przez telefon z narzeczoną, nagle zamilkł i upuścił aparat. Rozmówczyni domyśliła się, że coś jest nie w porządku i wezwała pomoc. Okazało się, że doznał ataku serca i pomimo reanimacji zmarł w szpitalu w dzielnicy Florencji Coverciano. Zarówno kibice, jak i sam Espanyol zachował się z dużą godnością. Podczas każdego meczu w 21' (numer Jarque) minucie kibice klaszczą i skandują jego imię. Podczas ostatniego meczu z Atletico (o tym jeszcze za chwilę) był wywieszony również transparent ze zdjęciem piłkarza. Numer piłkarza został zastrzeżony. Do dzisiaj pamiętają też o nim inni piłkarze, szczególnie Andres Iniesta. Pomocnik Blaugrany po strzelonej bramce w finale MŚ 2010 pokazał koszulkę z napisem Dani Jarque siempre con nosotros (Dani Jarque na zawsze z nami). Podobny t-shirt miał również Cesc Fabregas podczas świętowania wygranej Euro 2012.

Demolka szatni
Przed tym sezonem szeregi pierwszej drużyny opuściło (bagatela!) 18 piłkarzy. Najbardziej dotkliwa strata to odejście ikony klubu Joana Verdu do Betisu. Z punktu widzenia polskich fanów, najciekawszym wydarzeniem był transfer do Widzewa Łódź Jonathana de Amo Pereza. On jednak znaczącej roli w pierwszej drużynie nigdy nie odgrywał. Skład został więc kompletnie przebudowany, postawiono na młodych graczy lub zawodników odnoszących sukcesy w niższych ligach hiszpańskich (głównie Segunda División). Dokonano też kilku wypożyczeń z mocnych klubów (Udinese, Benfica, Chipas). Teoretycznie największym nazwiskiem w talii Aguirre jest teraz Simão Sabrosa, ale pierwsze skrzypce gra młodziutki Thievy, który w siedmiu meczach zaliczył trzy gole.

Witaj Europo?
Po dziewięciu kolejkach tego sezonu zespół plasuje się na szóstym miejscu w ligowej tabeli i gdyby na tym skończył sezon, to byłby niewątpliwy sukces Javiera Aguirre i jego działań. Doświadczony szkoleniowiec odkąd przyszedł na El Prat miał niesamowitą serię meczów bez porażki w zeszłym sezonie dzięki czemu uratował on ekipę przed spadkiem. Teraz jego cel jest już większy. Jaki? Tego nikt do końca nie wie. Espanyol to drużyna nieobliczalna. Potrafi przegrać trzy mecze pod rząd po czym wygrać z wiceliderem tabeli. Jeśli ustabilizuje swoją formę i nie będzie zaliczać głupich wpadek, to europejskie puchary będą na wyciągnięcie ręki, a Papużki będą takim Levante z sezonu 2011/12. Pewne jest jednak jedno - w najbliższych kilkunastu, a może kilkudziesięciu latach Espanyol pozostanie w cieniu rywala zza miedzy.

PS: Wiedzieliście, że faktyczna nazwa Espanyol zaczęła obowiązuje dopiero od roku 1995. Wtedy to (za kadencji zdecydowano się na nazwę w języku katalońskim zamiast hiszpańskim.

6 października 2013

El fin de semana: Tylko Messi od razu wszedł do pierwszego składu!

Dzisiaj coś o Barcelonie. Tak, wiem że mało oryginalnie, ale cóż. Czasami trzeba. Chodzi dokładniej o Thiago, który tego lata przeszedł z katalońskiego klubu do Bayernu Monachium.

22-letni pomocnik to piłkarz z naprawdę ciekawą historią. Urodził się 11 kwietnia 1991 roku we włoskim San Pietro Vernotico. Wychowywał się jednak w Brazylii, skąd pochodzi jego ojciec - Mistrz Świata z Brazylią, Mazinho. W wieku 1995 rozpoczął treningi w dziecięcych kategoriach drużyny Flamengo, w wieku 5 lat przeniósł się do Hiszpanii, gdzie trenował w Urece i Kelme. Mając lat 10 powrócił do Rio i do trenowania w Mengão. Na Półwysep Iberyjski powrócił dopiero w 2004 roku, dołączając do szkółki Barcelony.

W barwach dorosłej drużyny zadebiutował 7 maja 2009 roku, kiedy to wszedł na ostatnie 18 minut przegranego spotkania z Mallorcą. 20 lutego 2010 roku, w spotkaniu ligowym z Racingiem Santander, Thiago zdobył swoją pierwszą bramkę dla Dumy Katalonii. Z czasem stawał się coraz to ważniejszym ogniwem swojej drużyny. Mimo że w swoich ostatnich dwóch sezonach rozegrał dla Blaugrany w lidze po 27 spotkań, to tak naprawdę nigdy na stałe do składu nie wskoczył. Miewał oczywiście momenty, że wskakiwał do składu na trochę dłużej, ale i tak to zwykle Xavi i Iniesta rozgrywali pierwsze skrzypce. Nic więc dziwnego, że mówiło się, że MVP Mistrzostw Europy U-23 2013 chciałby odejść do innego klubu. No i właśnie to nic więc dziwnego trochę tu nie pasuje.

Oczywiste, że nie jestem wielbicielem polityki obecnych osób decyzyjnych w Barcelonie. Uważam, że podczas swojej kadencji narobiły zbyt dużo błędów. Jednym z nich jest sprzedaż Thiago, ale to nie jest wina jednej strony, o czym zaraz się powinniście przekonać.

Thiago narzekał, że nie gra dużo, mimo że jest bardzo utalentowany. Tyle że inni też czekali. Przeczytałem dzisiaj na łamach, notabene świetnego, magazynu FourFourTwo bardzo ciekawy wywiad z Lusiem Enrique (polecam już teraz iść do kiosków!!!). Zaintrygowała mnie odpowiedź na jedno pytanie o Andresa Iniestę. Co prawda cały fragment dotyczył tego, czy to prawda, że reprezentant Hiszpanii zgubił się podczas swojego pierwszego treningu z pierwszą drużyną, ale sam Enrique dodał w odpowiedzi coś bardzo ciekawego: (...) Ale oooch, cóż za piłkarz (o Inieście - przyp. red.). Wielu graczy nie zdaje sobie sprawy, że Iniesta oraz Xavi wiele spotkań przesiedzieli na ławce rezerwowych. Tylko Messi od razu wszedł do pierwszego składu. Młodzi zawodnicy muszą się zaadoptować, zrozumieć wszystko i wiele nauczyć. Poznawać wszystko krok po kroku, ponieważ spoczywa na nich ogromna presja.

Iniesta w pierwszym składzie Barcelony zadomowił się na dobre dopiero po dwóch sezonach, w których grał ogony. W przypadku Xaviego wygląda to już nieco lepiej, ale on trafił na czas przemian w Dumie Katalonii.

W obu tych przypadkach rzadko kiedy (lub nawet wcale) mówiono o transferach tych zawodników do innego klubu. A o Thiago? Zaczęło się już ponad rok temu, kiedy to młodzieżowca łączono z Milanem. W grę miała wchodzić wymiana za Thiago Silvę. Na początku tego roku Alcantara wypowiedział się na łamach hiszpańskich mediów na temat jego ewentualnej grze w Bayernie: (...) Ja w Monachium? Gram tutaj (w Barcelonie - przyp. red.), w najlepszym klubie na świecie i nie planuję tego zmieniać. Potem głośno było o zainteresowaniu Manchesteru United, który podobno był już nawet dogadany ze wszystkimi. Nieco wcześniej, gdy wiadomo już było o Neymarze, to mówiono o transferze Thiago do Realu Madryt. Ostatecznie jednak Hiszpan powędrował do Bayernu, który zapłacił za niego 25 milionów euro.

Gdy oficjalnie ogłoszono tą transakcję, wielu specjalistów zastanawiało się, dlaczego tak tanio i dlaczego w ogóle. A ja uważam, że tu nie chodzi o cenę, ale o klub, gdzie pomocnik powędrował. Wybrał bowiem najgorzej, jak tylko mógł. Oczywiście chciał powrócić do współpracy z Pepem Guardiolą, ale przede wszystkim chciał zacząć regularnie grać w niemal każdym spotkaniu. Jednak się przeliczył.

Na początku tego sezonu ex-Barcelonista doznał kontuzji, a teraz gra mało. Chciał wywalczyć miejsce w kadrze La Roja na przyszłoroczny Mundial, ale teraz wszystko może się pokomplikować. Dotychczas zagrał zaledwie 2 mecze w lidze. Nie lubię gdybania, ale pomyślmy sobie, jaką rolę mógłby teraz odgrywać, gdyby przeszedł do Czerwonych Diabłów...

Sam styl transferu też nie do końca był dobry, ale sam piłkarz to naprawił, pisząc list do fanów zespołu z Camp Nou. Szlachetna rzecz, ale patrząc na innych wychowanków, raczej niestety pusty. Cristian Tello, obdarzony nie mniejszym talentem, nadal gra mało minut, ale o jego transferze do innego klubu nigdy mowy nie było.

Kończąc, uważam że wina leży po obu stronach, podkreślam po obu stronach, a nie tylko Sandro Rosella i spółki. 25 milionów euro to suma i tak całkiem niezła, patrząc przez pryzmat tego, za ile Barcelona oddała tego samego lata Villę, Abidala, Fontasa, Deulofeu i wielu, wielu innych w przeszłości.

16 września 2013

El fin de semana: Czy Villarreal jest gotowy na Ligę Mistrzów?

Plik:Villarreal CF - Xerez CD (2012-13).jpg
Mecz Villarreal - Xerez. Na El
Madrigdal jak zwykle komplet widzów
/ źr.: wikipedia.org
Pan Przemek Rudzki (absolutny fanatyk Premier League, na którym się zresztą wzoruje) ma swoje English Breakfast, ja (absolutny fanatyk Primera División) zdecydowałem się więc na tzw. el fin de semana (co w języku hiszpańskim znaczy weekend). Czyli mówiąc krócej: podsumowanie ostatniej kolejki jednej z najlepszych lig świata (wiem, że z tym stwierdzeniem wiele osób by polemizowało).

Prolog
Dzisiaj pod lupę wziąłem Villarreal. Drużynę, która ostatnio na pewno często się w mediach pojawiała. A to za sprawą remisu z Realem Madryt. Wynik 2:2, jaki padł na La Madrigal nie jest ani dziełem przypadku, ani też nie jest jakąś niespodzianką. Żółta łódź podwodna w sobotę zagrała bowiem świetny mecz, a i cały ten sezon drużyna prowadzona przez Marcelino ma na razie rewelacyjny. Jako jedna z sześciu drużyn nie przegrała jeszcze w tym sezonie meczu, jest obecnie na trzecim miejscu w ligowej tabeli, wyprzedzając m.in. właśnie Królewskich. Na czym polega fenomen tej ekipy? Czy będzie znowu siłą hiszpańskiej piłki? Czy nie powtórzy się scenariusz sprzed kilku sezonów?

Garstka historii
Drużyna z 50-tysięcznego Villarrealu (o niej i o innych miasteczkach w wielkim futbolu pisałem szerzej tutaj) to nie jest jakiś tam ligowy średniak. To (tutaj trochę historii) wicemistrz Hiszpanii z roku 2008, półfinalista Ligi Europy w 2004 i 2011 i półfinalista Ligi Mistrzów w roku 2006. Wynika z tego jasno i klarownie, że klub z południa największe swe sukcesy odnosił w XXI wieku. Istotnie bowiem do Primera División po raz pierwszy awansował w 1997 roku. Mimo to w tabeli wszech czasów jest już na 20 miejscu.

Dziadek, obieżyświat i wieczny rezerwowy
W czterech pierwszych meczach tego sezonu Villarreal jeszcze nie przegrał, grając naprawdę ciekawą piłkę. Zdecydowanie rzucającym się w oczy zawodnikiem jest Rubén Gracia, znany wszystkim jako Cani. Jego zagrania, sposób poruszania i inne detale dają nam złudzenie, że to młody i świeży zawodnik. Tymczasem Hiszpan ma już na karku 32 lata i od już siedmiu reprezentuje żółte barwy. 

File:Ascenso Villarreal B.jpg
Tak kibice Villarrealu świętowali w 2009
roku awans rezerwowego zespołu do
Segunda División / źr.: wikipedia.org 
Ważnym graczem jest też z pewnością Giovani dos Santos. Meksykanin zwiedził już w swojej karierze m.in.: Barcelonę, Londyn, Stambuł, Majorkę, ale tak naprawdę nigdzie się na dłużej nie zadomowił. W tym sezonie 24-latek w czterech meczach strzelił trzy gole i jeśli tak dalej pójdzie, to pewnie i na El Madrigal sobie długo nie pogra, bo zgłosi się po niego lepszy klub. Jednak uważam, że w jego przypadku lepiej byłoby zostać w tym zespole.

Marcelino miałby też spore kłopoty, gdyby nie świetnie broniący w tym sezonie Sergio Asenjo. To z kolei wielki talent, który jednak w Madrycie został zabity przez chyba jeszcze większy talent, czyli Thibaut Courtois. Gdy byłego bramkarza Valladolid w 2011 roku wypożyczono do Malagi, to zagrał w niej... raptem 5 spotkań. W barwach Villarrealu ma już ich na koncie 4 i jeśli tak dalej będzie bronił, to pewnie zostanie ze stołecznego Atletico wykupiony.

Powtórka z rozrywki?
Wiele osób po pierwszych meczach tej drużyny w tym sezonie chrzci i obwieszcza ją kandydatem do awansu do Ligi Mistrzów. I chociaż do stwierdzania takich tez po raptem czterech meczach jestem raczej sceptyczny, to jednak jeśli ta drużyna będzie tak dalej grała, to ma ku tej szansie spore szanse. Trzeba bowiem spojrzeć na kilka, a właściwie dwa fakty:

  • Real Sociedad zajęty będzie pucharami i ligę sobie może nieco odpuścić. Za to w Europie może być taką Malagą z zeszłego sezonu.
  • Jeżeli inny pretendent do gry w LM - Valencia będzie grała taką piłkę, jaką zobaczyliśmy w niedzielnym meczu z Bestisem, to szkoda o niej cokolwiek pisać

Nie zapominajmy jednak o tym, że są jeszcze dwie drużyny z Sewilli i jedna z Bilbao, które również do Europy na tym najwyższym poziomie by chętnie wróciły.

Villarreal nie przegrał w dwóch ostatnich
meczach z Realem. W tym na zdjęciu
poległ jednak 0:3 / źr.: wikipedia.org
Nie należy jednak zapominać, że kiedy ostatni raz Villarreal grał w Lidze Mistrzów, to nie dość, że się w niej kompletnie skompromitował (w fazie grupowej nie zdobył nawet punktu), to w tym samym sezonie spadł z Primera División. To było dość pechowe zakończenie sezonu, gdyż drużyna wówczas prowadzona przez José Francisco Molinę (co prawda tylko do marca 2012, ale jednak) straciła do 17 Granady zaledwie punkt.

Po drużynie z tamtego okresu śladu już nie ma. Odeszli m.in.: Rossi, Nilmar, Senna. Ówczesny spadek pamięta obecnie zaledwie sześciu graczy Żółtej łodzi podwodnej (jeden z nich, bramkarz Juan Carlos, spędził tamten sezon na wypożyczeniu w Elche). Nie można więc obecnej drużynie zarzucić, że nie są głodni sukcesów, nie będą walczyć, itp.

Epilog
Można więc śmiało rzec, że Villarreal jest drużyną, która może powalczyć w tym sezonie o najwyższe cele. Jest stabilny finansowo, co w przypadku Hiszpanii jest pewnym ewenementem. Ma swoich wiernych kibiców, komplet na stadionie w niemal każdym meczu, co też w tym kraju jest rzadkością (szczególnie w przypadku ligowych średniaków). Mam nadzieję, że Marcelino i spółce uda się osiągnąć sukces i, że w kolejnych latach będzie taką ekipą, jak za czasów Manuela Pellegriniego.