aosporcieaosporcieaosporcie
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Real Madryt. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Real Madryt. Pokaż wszystkie posty

6 lipca 2014

Mundialowo: Człowiek, który (prawie) zatrzymał Holandię. I Grecję, Anglię, Włochy i Urugwaj

Luis Suárez, Mario Balotelli, Wayne Rooney, Georgios Samaras i wreszcie Robin van Persie. Czy to jakieś nowe stowarzyszenie najlepszych napastników? Nie - to zaszczytne grono piłkarzy, którzy na Mistrzostwach Świata nie pokonali Keylora Navasa. Bramkarza, który być może już teraz jest jednym z najlepszych w swoim fachu na świecie, a może przede wszystkim zawodnika, który jest do wyjęcia za 10 milionów.

24 maja 2014

Więcej niż mecz. Więcej niż klątwy

Bez Ardy Turana, ale z Diego Costą - takiego scenariusza chyba jeszcze nie przewidzieliśmy. Turek poza kadrą meczową na to spotkanie, a Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem od pierwszej minuty - tak Atlético rozpocznie jedno ze swoich najważniejszych spotkań w historii. Spotkanie, które na pewno zapamiętamy.

Przełamać klątwy
Jest kilka przekleństw, które dotyczy obu zespołów. Real od lat czeka na La Décimę, czyli dziesiąty Puchar Europy. Z kolei Atlético od lat uważane było przez swoich kibiców za pechowe. No może nie przez swoich, bo ci zawsze byli ze swoim klubem. Niemniej Rojiblancos na swoje pierwsze od lat trofeum czekali długo. Wreszcie zaczęli się odbudowywać zwycięstwami w Lidze Europy, w końcu w tym sezonie zdobyli swoją La Décimę, czyli dziesiąte mistrzostwo kraju (chociaż akurat za takie nazewnictwo na Vicente Calderón by mnie zabili).

Od lat Materace były jednak uważane w finałach za tych, którzy nawet grając w przewadze i tak mecz przegrają. Tutaj znowu odwołujemy się do LE, ale chyba i tak najważniejszym finałem był ten z zeszłego roku - na Santiago Bernabéu, kiedy to przyjezdni okazali się lepsi od swojego największego rywala w finale Pucharu Króla.

I tak najważniejszą klątwą Ligi Mistrzów jest ta związana z obroną tytułu. Tego nie dokonał jeszcze nikt i jeszcze przez przynajmniej sezon ta akurat klątwa zostanie podtrzymana. Bayern poległ bowiem na całej linii w półfinałowych starciach z Realem.

Wygra lepszy? Czy sprytniejszy?
Carlo Ancelotti i Diego Simeone to naprawdę wielcy stratedzy. Włoch swój zespół dopieścił i zrobił zupełnie nową wersję ekipy, która pod wodzą José Mourinho bezskutecznie próbowała dostać się do finału tych elitarnych rozgrywek. Natomiast Cholo zmienił na Vicente Calderón tak naprawdę wszystko - podejście do meczów, taktykę, piłkarzy.

Nie od dzisiaj jest też wiadome, który z panów jest większym motywatorem i bardziej energiczny. W Lizbonie może to jednak już nie mieć bezpośrednio żadnego wpływu - tam głównym kluczem do zwycięstwa może być spryt. A przecież Mou tam nie będzie.

To będzie jednak pojedynek, w którym nie trenerzy będą mieli największe znaczenie. To przede wszystkim piłkarze powinni stworzyć wielkie show i pewnie tego wszyscy oczekujemy. Osobiście uważam, że ważnego gola w tym meczu strzeli Koke, a całość wygra Atlético - bo to im się po prostu należy! Macie inne zdanie? Piszcie! A już o 20:45 wszyscy słyszymy się tylko w TakSięGraTV!

17 maja 2014

El fin de semana: Czy sen Atlético zamieni się w koszmar?

Najważniejszy mecz sezonu może nie porwał tak jak niedawne El Clásico, ale na pewno był spotkaniem, które zostanie zapamiętane na wiele lat. Atlético zremisowało na Camp Nou i absolutnie zasłużenie zdobyło swoje 10. mistrzostwo Hiszpanii.

Mogę powiedzieć, że czuję się teraz wielkim prorokiem. Przed sezonem przewidziałem to, co się dzisiaj spełniło - triumf Rojiblancos. Teraz jedynie można mieć lekkie obawy, czy to Atlético w przyszłym sezonie będzie miało jeszcze jakiekolwiek szanse na obronę tytułu?

Przełamali hegemonię
Na Półwyspie Iberyjskim od lat rządzili dwaj magnaci z Barcelony i Madrytu. W tym sezonie po 10 latach ta farsa passa wreszcie została przełamana. Niedawno mieliśmy właśnie jubileusz ostatniego mistrzostwa spoza Camp Nou i Santiago Bernabéu. To był rok 2004 i niesamowity Rafa Benítez i jego Valencia.

Nietoperze zdobyły wówczas dublet. Zgarnęły też Puchar UEFA. W sumie to w obu tych historiach widzimy wiele analogii. Mocny trener, niedoceniani w innych klubach zawodnicy, finał europejskiego pucharu. Czy Atlético powtórzy historię ekipy z Mestalla?

Będą rozbiory?
Po sezonie 03/04 i w latach kolejnych Valencię konsekwentnie rozbrajano. Zaczęto od podebrania trenera. Benítez odszedł do Liverpoolu. Później wykupiono największe gwiazdy, które cieszyły kibiców na Mestalla.

Pieniądze z wygranej w lidze i kolejnych sprzedawancyh piłkarzy były oczywiście inwestowane. Niestety taki np. Joaquín, który przyszedł z Betisu w 2006 roku za rekordową dla klubu sumę 25 milionów euro nie spełnił pokładanych w nim nadziei.

Warto też mieć na uwadze, że sytuacja w Valencii była jednak wtedy trochę inna, gdyż klub powrócił na mistrzowski tron po zaledwie przerwie niebytu.

Teraz pojawiają się oczywiście po prostu podobne obawy. O ile sam Diego Simeone raczej na Vicenete Calderón pozostanie, to nie wiadomo, co stanie się z zawodnikami, którzy obecnie są filarami jego zespołu.

Thibaut Courtois już teraz przymierzany jest na pierwszego bramkarza Chelsea. Do Londynu miałby przenieść się również Diego Costa. Za Koke klub ze stolicy miałby zażądać przeolbrzymiej kwoty 60 milionów euro, ale i na niego zapewne znajdzie się jakiś chętny?

El sueño del Atlético
Jedno jest pewne. Ten sezon dla Atlético jest magiczny. Jest, bo może być jeszcze lepszy, jeśli Cholo i spółka pokonają za tydzień na Estádio da Luz w finale Ligi Mistrzów Real Madryt. Dla Królewskich sam Puchar Hiszpanii to o wiele za mało. Na La Décimę czekają za długo.

Do tego spotkania jeszcze na pewno wiele się jednak wydarzy, a i tutaj będziecie mogli przeczytać odpowiednią zapowiedź. Ja sam zapraszam na nie wraz z Michałem Kędzierskim. Skomentujemy je na antenie TakSięGra TV.

6 lutego 2014

Czy to wszystko jest szwindlem?

Korupcja w hiszpańskim futbolu - o tym już tyle razy trąbiono, że aż pisać się nie chce. Co prawda może w Primera División nigdy nie mieliśmy takich akcji jak w Serie A, niemniej jednak i nawet tam, na Półwysep Iberyjski, ta plaga też dotarła.

Dwa samobóje - coś tu nie gra


Powyżej przedstawiony jest skrót pojedynku Realu Madryt z Atlético Madryt, który Królewscy zadziwiająco łatwo wygrali 3:0. No dobra, w tym sezonie mecz z Rojiblancos łatwy być nie może, ale jednak wynik spotkania na Santiago Bernabéu może budzić pewne wątpliwości.

Co ciekawe, aż dwa gole z pośród trzech były samobójami. I o ile pierwszy to sytuacja standardowa - poniekąd taki rykoszet przy strzale Pepe, to druga bramka mogła wywołać uśmiech, bo Di María wręcz jakby celował w bezradnego João Mirandę. Nie należy jednak popadać w histerię - to też był przypadek.


Z drugiej jednak strony i zespół z Vicente Calderón miał swoje okazje, a w sumie okazję. Tyle że po strzale główką Diego Godína piłkę zdołał z linii bramkowej wybić Luka Modrić. Swoją drogą - świetna interwencja Chorwata, którą zobaczyć możecie u góry. 

A zapomniałem jeszcze o sytuacji dość ciekawej. Czy Pepe opróżnił swój nos lub kolokwialnie osmarkał Diego Costę? Według hiszpańskich mediów i tego screena tak. Sam oceniać nie będzie. W zamiast tego na sam koniec tego paragrafu zapodam jeszcze podsumowanie tego meczu według kibiców z czerwono-białej części Madrytu:

Sociedad nie chce niespodzianki
W drugim środowym półfinale pomiędzy FC Barceloną i Realem Sociedad, który notabene zakończył się wynikiem 2:0 dla Katalończyków, doszło jednak do prawdziwego kuriozum, które podaje w wątpliwość wszelkie nadzieje na temat uczciwego futbolu, a może tylko pokazuje, jak pechowe decyzje można czasami podjąć, będąc piłkarzem. Ale po kolei, najpierw skrót:



60' minuta spotkania na Camp Nou. Cesc Fàbregas posyła świetne podanie do Alexisa Sáncheza. Strzał Chilijczyka obronił jednak w świetnym stylu Eñaut Zubikarai. Chwilę później baskijski golkiper stał się jednak prawdziwym pechowcem.


Gorka Elustondo mógł wybić piłkę na rzut rożny, mógł wybić piłkę na aut. 26-latek podjął jednak decyzję najdziwniejszą z najdziwniejszych: postanowił wybić piłkę przez pole karne. A przecież stara trenerska zasada mówi: nigdy nie graj przez środek. Bask z krwi i kości podjął jednak ryzyko... i trafił wprost w ręce Zubikaraiego. Skończyło się katastrofą, którą oglądać możecie na skrócie od 34' sekundy.

I gdzie tu zachować rozum?
Trzy gole samobójcze w dwóch meczach. I to jeszcze półfinałowych! Potem dziwię się, że różni koledzy, którzy zakochani bez pamięci w Premier League, śmieją się ze mnie, że bronię tego hiszpańskiego futbolu. Po środowym Copa del Rey trzeba jednak się zgodzić z niektórymi tezami, brzmiącymi mniej więcej w tym stylu: możesz grać zajebiście w Hiszpanii, ale po co - i tak wygra Real i Barça. Całe szczęście zdarzają się jeszcze takie wyjątki, które potrafią przełamać tę niewątpliwie głupią zasadę - w tym sezonie jest tym wyjątkiem właśnie Atlético. Szkoda, że tylko w lidze.

Niewątpliwie jednak trzeba czekać na mecze rewanżowe. Zarówno na Vicente Calderón, jak i Anoecie, oba zespoły, które dzisiaj musiały pogodzić się z porażkami, będą o wiele groźniejsze. A wy co myślicie o dzisiejszych rozstrzygnięciach? Sprawiedliwe? Piszcie!

3 lutego 2014

El fin de semana: Gdzie dwóch się bije, tam Atlético korzysta

Tytuł banalny, ale zarazem chyba wszystko mówiący. Tak, tym razem chętni będą mogli przeczytać moje wypociny na temat niemal zakończonej już 22. kolejki Primera División, w której jak zwykle nie brakowało: goli, zaskoczeń, błędnych decyzji sędziego i... starć kibiców Barcelony i Realu na portalach społecznościowych. Zaczynamy.

Psychiko - mamy problem!

Wielu psychologów może mieć dużo do roboty po tym weekendzie. Stała się bowiem rzecz niesamowita. Nieprawdopodobna, wręcz niewyobrażalna. I nie mam tu wcale na myśli zwycięstwa Betisu, o którym jeszcze napiszę. Mowa tu o kibicach Barcelony, u niektórych z nich mózgi mogły po meczu z Valencią wręcz eksplodować. Jak bowiem racjonalnie nazwać fakt, że Duma Katalonii po raz pierwszy od 51 ligowych kolejek nie jest już liderem La Ligi. Ani Tito Vilanova, ani tym bardziej Gerardo Martino nie wiedzą, co znaczy być drugim. Co znaczy być tylko wiceliderem. Teraz jednak ekipa z Katalonii przede wszystkim powinna skupić się na dalszej części rozgrywek, bo meczów do końca jeszcze cała masa, a także na Manchesterze City, który w Premier League prezentuje się wzorowo.

Pizzi magikiem?
Oczywiście nie chodzi mi tutaj o wypożyczonego z Benfiki do Espanyolu zawodnika, tylko o Juana Antonio Pizziego, pod wodzą którego Valencia zaczyna wreszcie grać coś ciekawszego. W lidze co prawda zaliczył wpadkę z Celtą, ale: wygrał w Derbach Walencji no i, a może przede wszystkim pokonał Barcelonę na jej terenie. To z kolei jest sztuka, której do soboty w tym sezonie nie dokonał nikt. Dodatkowo Argentyńczyk na razie szokuje nieco swoimi roszadami personalnymi. O ile rozstanie się z Éverem Banegą, który był nieco skłócony z kibicami z Mestalla, to nie mogę za cholerę nic, jak mógł sprzedać Sergio Canalesa do Realu Sociedad. Wypożyczyć - rozumiem, ale sprzedać?! Ten chłopak ma dopiero 22 lata i mógł jeszcze dla Valencii dużo dobrego zrobić. Teraz jednak będzie musiał spalić pożar, który z pewnością będzie w San Sebastián po niedzielnym meczu...

Montanier - opłacało się?
Wyłapane na profilu Sociedad na FB. Przysłane przez
kibiców z Senegalu! / foto: facebook.com/RealSociedadFutbol
Ok, ja wszystko rozumiem. Ambicje, może kasa. Ale zostawić drużynę, która zaraz może zagrać w Lidze Mistrzów i związać się ze średniakiem Ligue 1, który (jak już teraz wiemy) tym średniakiem na razie pozostanie. Moim zdaniem, Philippe Montanier opuszczając Anoetę popełnił duży błąd, który teraz źle skutkuje dla obu stron. Duet tworzony przez Francuza i Arrasate był naprawdę silny, obaj rozłożeni na czynniki pierwsze zdają się być nieco zbyt słabymi lub niepełnymi. Zespół z Bretanii może i zacznie grać coraz lepiej (są na to duże szanse), ale ogierem Ligue 1 to nie będzie (przynajmniej na razie). Sociedad z kolei ze słabszymi gra całkiem poprawnie, ale z lepszymi drużynami, co pokazała Liga Mistrzów i niedzielny pojedynek z Atlético kompletnie sobie nie radzi. Zdarzają się jej przebłyski, jak np. wygrana w Derbach Kraju Basków, ale wydaje mi się, że ta ekipa w najbliższych latach będzie raczej stabilnie zmierzać w kierunku sukcesów w Lidze Europy. A skoda, bo szansa na coś więcej była.

Bo tak w ogóle, wracając jeszcze do Montanier: w maju zeszłego roku wybrałem tego 49-letniego szkoleniowca do mojej wymarzonej jedenastki jako trenera tej drużyny. Ech, co to były za czasy.

Atlético liderem, taka sytuacja
Konrad, niewątpliwie świetny ekspert od hiszpańskiej piłki, a zarazem mój redakcyjny kolega, świetnie spuentował to, jak wygląda obecnie tabela Primera División. Rojiblancos w 100% wykorzystali potknięcie Blaugrany i wskoczyli na fotel lidera po raz pierwszy od... piłkarskich epok prehistorycznych (przyznam się bez bicia - to było tak dawno temu, że nawet nie zdecydowałem się na poszukiwania). Co do jeszcze wygranego przez drużynę Cholo 4:0 meczu z RSSS, to miło było znowu oglądać w akcji na Vicente Calderón Diego. Już w tym artykule (który w sumie jest niczym Apokalipsa św. Jana) napisałem, że przeznaczeniem Brazylijczyka jest gra w Madrycie.

Tutaj jeszcze też coś muszę dodać. We wspomnianym wyżej już wpisie o zespole z Vicente Calderón wspomniałem, że João Miranda będzie walczyć w tym sezonie o miejsce w pierwszym składzie. Zostałem w jednym z komentarzy ostro zjechany i przyznam szczerze, że muszę posypać głowę popiołem. Brazylijczyk naprawdę rozgrywa świetny sezon i w niedzielnym pojedynku strzelił on już 3 gola w tym sezonie (1 w lidze, 2 w LM), co jak na środkowego obrońcę jest bardzo dobrym wynikiem.

Ktoś tu się sparzył
Zrobili to piłkarze w białych koszulkach, a może bardziej ich trener? Real wiedział, że na San Mamés łatwo nie będzie, ale chyba nie spodziewał się, że po ostatnich łatwych zwycięstwach w Bilbao, teraz będzie aż tak trudno. A było. Królewscy zremisowali 1:1, ale tak naprawdę do zapamiętamy z tego pojedynku? Na pewno normalnie zapamiętalibyćmy ładną akcję wicemistrzów kraju, wykończoną przez duet Cristiano Ronaldo - Jesé Rodríguez (gola strzelił ten młodszy), chyba jeszcze piękniejsze trafienie Ibai Gómeza, ale nie ma tak łatwo.

Sytuacją, która będzie przez najbliższy tydzień (i to minimum) opisywana i komentowana będzie wydarzenie z 75' minuty. Nie będę go opisywał, bo trochę by to zajęło, a całość nie byłaby równie miarodajna, co ten filmik:


video: dailomotion.com/realmadridplay

No cóż: moim zdaniem arbiter Ayza Gámez w tej sytuacji zachował się poprawnie, chociaż oczywiście mógł nieco lepiej opanować cały ten burdel, który nam się na boisku zrobił. Podobnie jak ja uważa Juan Andújar Oliver, czyli taki hiszpański pan Sławek z Canal+, który jest ekspertem dziennika Marca. Ale oczywiście po meczu (jak i już w jego trakcie) wybuchła w Internecie wielka w dyskusja, w której racje mają wszyscy i nic.

Szkoda, że już go nie ma
Na koniec oczywiście jeszcze wiadomość weekendu, która jednak do radosnych nie należy. W wieku 75-lat w sobotę 1 lutego zmarł Luis Aragonés. Na boisku to legenda Atlético Madryt (172 gole w 372 meczach!), na ławce najbardziej zasłynął jako kreator drużyny marzeń, czyli reprezentacji Hiszpanii, z którą zdobył w 2008 roku mistrzostwo Europy. Mikołaj, z którym miałem przyjemność komentować mecz właśnie Rojiblancos świetnie ujął to, co i ja uważam: to ojciec drużny Vicente del Bosque. Szkoda, po prostu wielka szkoda, że tacy ludzie zaczynają powoli odchodzą.

Na koniec jeszcze czas jednak na nieco bardziej radosne informacje. Otóż: po pierwsze, udało mi się przekroczyć 20 tysięcy odwiedzin (wow!), za co wam bardzo dziękuje! Po drugie, na pewien czas Igrzysk Olimpijskich w Soczi wyruszam w góry, tyle że do Czech. Zamierzam stamtąd wysmarować kilka ciekawych wpisów. A, jeszcze jedno. A wy - co myślicie o sytuacji z meczu Athletic - Real oraz jakie jest Wasze najlepsze wspomnienie związane z Luise Aragonésem? Piszcie!

PS: Kompletnie zapomniałem napisać czegoś o wygranej Betisu! A one w tym sezonie nie należą do częstych. Verdiblancos (przewidziałem to!) wygrali 2:0 z Espanyolem, ale ich sytuacja w tabeli nadal jest nie do pozazdroszczenia. Oba gole strzelił Rubén Castro i wspominam o nim nie z byle powodu. Mam go w jedenastce w fantasy lidze (polecam już teraz Wam w to zagrać!), a przez swoją jesienną absencję był mega tani. Żałuję tylko posadzenia na ławce Piattiego i Jesé, ale cóż.

13 stycznia 2014

Gala, która jednak zachwyciła!

Wydawałoby się, że już nic nie może nas zaskoczyć podczas rozdania Złotej Piłki. Zrobił się z tego niezły cyrk, wypowiedzi czy to Ronaldo, czy to Messiego, czy i Ribéry'ego coraz bardziej rozśmieszały większość kibiców. A już najśmieszniejsze były ewentualne bojkoty tych dwóch pierwszych panów, bo akurat tego, żeby Francuz zapowiadał absencję podczas dzisiejszej uroczystości w Zurychu, chyba nie słyszałem.

Jedenastka roku
Może zaczniemy od zestawienia najlepszych piłkarzy zeszłego roku, to została ona wybrana w miarę mądrze. Osobiście może zastanowiłbym się nad kilkoma zawodnikami, którzy raczej dostali się do niego dzięki zasługom za całą karierę, a nie poprzedni sezon, chociaż oczywiście wszyscy oni to absolutnie gracze ze światowego topu. Ciekawi mnie tylko, jaki był zawód niektórych polskich niemieckich kibiców, kiedy to jednak wyświetlono przy napastnikach filmik ze Zlatanem Ibrahimoviciem, a nie naszym Robertem Lewandowskim.

Dżołk & goal
Skoro już o Szwedzie mowa, to był on też autorem jednej z najzabawniejszych wypowiedzi podczas całej gali. Kiedy Ruud Gullit (to był chyba słynny Holender, a nie ta miła pani, która prowadziła całe show z nim?) spytał zawodnika PSG o to, który z tercetu najlepszych napadziorów strzeliłby najwięcej goli, ten odpowiedział: - Wszyscy strzeliliby ewentualnie tyle, co ja! 

Gol Ibracadabry z towarzyskiego starcia z Anglią został też uznany za trafienie roku. Całkiem też zasłużenie, choć pewnie dryblas ten wolałby taką bramkę strzelić na przełomie czerwca i lipca tego roku. Dla pocieszenia kibiców jego i drużyny Trzech Koron jeszcze raz niesamowity strzał z meczu w Solnej:


źr.: youtube.com/FIFATV

Panie też grają...
...a najlepszą z nich została w tym roku... eee... bramkarka reprezentacji Niemiec, Nadine Angerer. Trzeba przyznać, że byłem lekko zawiedziony, bo od lat kibicuję Marcie - jednej z niewielu piłkarek, którą znam (jest jeszcze m.in. super-blondi z USA, czyli Hope Solo). Tutaj zdjęcie, które chyba zdobywczyni nagrody nie przedstawia, ale to takie urozmaicenie tekstu dla chęci zarobku na reklamach:

Były piękne chwile
Nie można jednak stwierdzić, że nie było momentów wzruszenia na scenie. Mi przede wszystkim w pamięć zapadło wręczenie Honorowej Złotej Piłki dla Pelé. Nawet jeśli niektórzy uważają, że została ona wręczona na wyrost (czy takowi są, to śmiem wątpić), ale naprawdę to była piękna chwila. I dla samego obecnie honorowego prezydenta New York Cosmos (o tej drużynie przeczytacie w stworzonym przeze mnie artykule na Wikipedii - cóż, trzeba się lansować). A oto wspomniana honorowa nagroda:

Reakcja tego nie tylko wielkiego piłkarza i ambasadora futbolu, ale i też wspaniałego człowieka była niesamowita. Swoją drogą cała sala dała mu też owację na stojąco, zresztą całkowicie zasłużenie.

Drugim super momentem było przyznanie Złotej Piłki Cristiano Ronaldo, a właściwie wzruszenie Portugalczyka (tak - piszę to jako kibic Barcelony i Levante - znowu kryptoreklama!). Napastnik Realu Madryt naprawdę nie krył się i zaczął płakać jak małe dziecko (zresztą 99% z nas zareagowałoby tak samo).

Teorie spiskowe
A teraz mój ulubiony dział, czyli wszystkie czarne historie. Większość oczywiście z FB, twittera i innych społecznościowych shitów.

Może na początek mina Ribéry'ego w momencie, kiedy dowiedział się, że jego błaganie o Złotą Piłkę poszło w pi.., która mówi sama za siebie.:


Druga teoria spiskowa została usnuta przez mojego innego kolegę, Zbyszka. Mam nadzieję, że mi wybaczy, że to udostępniłem, ale nie mogłem się oprzeć, bo ma sporo racji:

Przez ostatnie lata w walce o Złotą Piłkę kibicowałem Ronaldo, uważając, że na to zasłużył. Teraz, po czterech wygranych Messiego, zrozumiałem, że jest to po prostu farsa, Ballón d'Blatter. Dziś z całego serca kibicowałem Messiemu, bo byłby to ostateczny dowód, że nie ma powodu, żeby się tym ekscytować, jest jak jest. Teraz rozumiem, że tej nagrody nie przyznaje prezes. Złotą Piłkę przyznają media. Mam nieodparte wrażenie, że Blatter strzelił sobie w stopę , mówiąc o "grzecznym chłopcu" i "wydawaniu pieniędzy na fryzjera". Tajemnicą poliszynela jest, że nie jest on powszechnie lubianym prezesem. Kiedy ta absurdalna wypowiedź została nagłośniona, każdy choć trochę znający się na piłce poczuł empatię dla Ronaldo, a ci z prawem do głosowania postanowili go wesprzeć, nie z powodu dobrej gry, lecz utarcia nosa Blatterowi. W poprzednich latach silnie dawał o sobie znać stereotyp Ronaldo jako lalusia i rozpieszczonego dzieciaka. Na minus również działał fakt, że grał w Realu, postrzeganym powszechnie jako klub, który do wszystkiego doszedł wydając astronomiczne pieniądze. Do tego jest najdroższym piłkarzem świata, co umacnia powyższe przekonanie, o jego arogancji i grze "pod siebie". Z kolei Messi odwrotnie: był kreowany na grzecznego, pokornego chłopca z Rosario, który nie wie co to chciwość i egoizm, zawsze podaje i gra zespołowo. Co więcej, na koszulce dumnie nosi napis "UNICEF". W poprzednich latach obserwowałem wyraźną przychylność w stosunku do Argentyńczyka w różnorakich artykułach prasowych. Ostatnio - wręcz przeciwnie. Ośmielam się stwierdzić, że gdyby nie szwajcarski prezes FIFA, piąta z rzędu Złota Piłka powędrowałaby w ręce Leo Messiego.
źr.: facebook.com

I kolejna, tutaj to raczej poniekąd obrona selekcjonera naszej reprezentacji, Adama Nawałki:
Tutaj należy dopowiedzieć, że były trener Górnika Zabrze uznał w plebiscycie na Roberta Lewandowskiego za najlepszego piłkarza globu. Podobnie uczynił jeszcze jego vis-a-vis... z Jamajki.

Podsumowanie
Trudno, naprawdę trudno napisać coś ciekawego i mądrego na koniec, więc niech najlepiej takim podsumowaniem będzie jeszcze jeden mem, tym razem stworzony przez notabene świetnego i kreatywnego artystę R4six:


24 listopada 2013

El fin de semana: Hokej w hiszpańskim wydaniu!

Takiej kolejki w Primera División dawno nie mieliśmy! Dobra, zdarzały się wyniki 5:1 (mecz Realu Madryt z imiennikiem z San Sebastián w ostatniej kolejce), 7:0 (lanie wymierzone Levante przez Barcelonę w pierwszej kolejce tego sezonu), a w poprzednich sezonach Almería dostała nawet ósemkę od Dumy Katalonii, ale dawno nie zdarzyło już się, żebyśmy tego typu wyników było kilka w jednej kolejce. Tak się właśnie w trwającej jeszcze 14. serii gier stało.

Cisza przed burzą
Zaczęło się dość spokojnie. Od wyjazdowej wygranej Osasuny Pampeluna nad Realem Valladolid 1:0. Można powiedzieć, że mimo wszystko wynik jest małym zaskoczeniem. Pucela w tym roku gra solidnie, ale zbyt często remisuje, a za mało wygrywa. A przegranych ma tyle samo co np. siódme w Getafe. Niemniej jednak ekipa Juana Ignacio Martineza zajmuje teraz 17. miejsce, mając tyle samo punktów co nawet przedostatnie w tabeli Rayo.

Potem już się zaczęło...
...strzelanie, strzelanie i jeszcze raz strzelanie! Tylko w sobotnich (czterech) meczach padły 23 gole! Barcelona skromnie pokonała 4:0 Granadę, Real 5:0 rozbił beniaminka z Almeríi. To w tytule wstępu, gdyż tego dnia oglądaliśmy bardziej emocjonujące mecze.

Tak jeszcze komentując nieco więcej powyższe zdjęcie, to zobaczcie, jak prezentował się w tym spotkaniu młody napastnik Blaugrany.


Swoją drogą piłkarz o tym samym imieniu i nazwisku jest jeszcze (minimum) dwóch. Cała trójka reprezentuje inne kraje i gra w trzech różnych krajach.

Carlos X4
Prawdziwy horror przeżyli kibice w meczu Realu Sociedad z Celtą Vigo. W nim Baskowie najpierw prowadzili 1:0, by potem przegrywać już nawet 1:3. Ostatecznie jednak pokonali gości z Galicji 4:3 za sprawą niesamowitego meczu Carlosa Veli. Meksykanin stał się... a zresztą, zobaczcie sami:

Również ciekawie zapowiadało się spotkanie Atletico Madryt z Getafe. Bo to poniekąd derby (Getafe to przedmieścia Madrytu), bo obie drużyny są wysoko w tabeli (co dla Getafe nie zdarzało się ostatnio często). Ostatecznie jednak na Estadio Vicente Calderón zobaczyliśmy wielkie lanie, a dokładniej siedem goli dla Rojiblancos. Adrian Lopez wreszcie strzelił też gola, bo kibice wicelidera Primera División martwili się ostatnio o formę swojego napastnika. Swoją drogą to na koszulkach ekipy prowadzonej przez Diego Simeone tym razem pojawiła się logo I Igrzysk Europejskich.

Derby znowu bardziej jak na lodzie
Wydawało się, że Betis w tym roku będzie na topie. Może nie takim, jakim był po zakupie Denilsona kilkanaście lat temu (notabene polecam świetny artykuł o tym transferze i innych najdroższych w historii, który ukazał się w ostatnim numerze FourFourTwo), ale jednak jakimś. Drużyna Pepe Mela zakwalifikowała się do Ligi Europy, gra w niej całkiem solidnie. Ba! Zajmuje w grupie I pierwsze miejsce, wyprzedzając nawet Olympique Lyon (co akurat nie jest w tym sezonie osiągnięciem). Jednakże w lidze to znacznie inna drużyna.


Béticos przed niedzielnym meczem mieli zaledwie dziewięć oczek na swoim koncie i zamykali ligową tabelę. Wszystko miało się zmienić w Derbach Sewilli. I to jeszcze na Estadio Sanchez Pizjuan, czyli stadionie największego konkurenta - Sevilli. No bo w sumie, jak nie w najważniejszym meczu sezonu, to kiedy? Poza tym kibice Verdiblancos pamiętali o porażce 5:1 na tym samym obiekcie w zeszłym sezonie.

Ostatecznie jednak Betis nie dał rady. Poległ aż 0:4, nie dając żadnych szans swoją grą na to, abym mógł teraz napisać, że chociaż walczył. Wydaje się, że kwestią czasu jest rozstanie się z doświadczonym szkoleniowcem, mimo że to Pepe Mel tak naprawdę jest twórcą sukcesu, czyli gry w europejskich pucharach.

Ta ostatnia niedziela
Nie tylko trener Betisu może stracić w najbliższym czasie pracę. W innych niedzielnych spotkaniach też się bowiem dużo strzelało. Rayo poległo z Espanyolem u siebie aż 1:4 również sytuacja Paco Jémeza nie jest zbyt ciekawa. Błyskawice są pozycje przed ekipą z Sewilli. Tylko że w ich przypadku zwolnienie trenera może okazać się jeszcze bardziej zgubne, szczególnie przy obecnej sytuacji finansowej klubu z Campo de Valleacas.

Również wkrótce odejść ze swojego obecnego stanowiska powinien Miroslav Đukić. Prowadzona przez niego Valencia staje się powoli ligowym średniakiem, w ostatniej kolejce przegrała 2:1 z beniaminkiem z Elche. Kibice chcą dymisji Serba, a ten podobno... mógłby ponownie powędrować do Valladolid!

W pierwszym rozegranym w niedzielę spotkaniu Villarreal też nie próżnował. Pokonał dobrze dysponowane w tym sezonie Levante aż 3:0 i to na terenie rywala. Warto jednak zauważyć, że Żaby od 10' minuty musiały radzić sobie w dziesiątkę po tym, jak z boiska wyleciał Keylor Navas.

W poniedziałek też się rozstrzelają?
Wszystko wskazuje na to, że również na zakończenie kolejki będziemy mieli dużo goli. Malaga zagra bowiem z Bilbao. Chociaż w sumie w ostatnich czterech meczach tych drużyn mieliśmy zaledwie pięć goli. Statystyki są jednak zwykle złudne, przynajmniej miejmy nadzieję, że w poniedziałek zobaczymy świetne spotkanie!

6 października 2013

El fin de semana: Tylko Messi od razu wszedł do pierwszego składu!

Dzisiaj coś o Barcelonie. Tak, wiem że mało oryginalnie, ale cóż. Czasami trzeba. Chodzi dokładniej o Thiago, który tego lata przeszedł z katalońskiego klubu do Bayernu Monachium.

22-letni pomocnik to piłkarz z naprawdę ciekawą historią. Urodził się 11 kwietnia 1991 roku we włoskim San Pietro Vernotico. Wychowywał się jednak w Brazylii, skąd pochodzi jego ojciec - Mistrz Świata z Brazylią, Mazinho. W wieku 1995 rozpoczął treningi w dziecięcych kategoriach drużyny Flamengo, w wieku 5 lat przeniósł się do Hiszpanii, gdzie trenował w Urece i Kelme. Mając lat 10 powrócił do Rio i do trenowania w Mengão. Na Półwysep Iberyjski powrócił dopiero w 2004 roku, dołączając do szkółki Barcelony.

W barwach dorosłej drużyny zadebiutował 7 maja 2009 roku, kiedy to wszedł na ostatnie 18 minut przegranego spotkania z Mallorcą. 20 lutego 2010 roku, w spotkaniu ligowym z Racingiem Santander, Thiago zdobył swoją pierwszą bramkę dla Dumy Katalonii. Z czasem stawał się coraz to ważniejszym ogniwem swojej drużyny. Mimo że w swoich ostatnich dwóch sezonach rozegrał dla Blaugrany w lidze po 27 spotkań, to tak naprawdę nigdy na stałe do składu nie wskoczył. Miewał oczywiście momenty, że wskakiwał do składu na trochę dłużej, ale i tak to zwykle Xavi i Iniesta rozgrywali pierwsze skrzypce. Nic więc dziwnego, że mówiło się, że MVP Mistrzostw Europy U-23 2013 chciałby odejść do innego klubu. No i właśnie to nic więc dziwnego trochę tu nie pasuje.

Oczywiste, że nie jestem wielbicielem polityki obecnych osób decyzyjnych w Barcelonie. Uważam, że podczas swojej kadencji narobiły zbyt dużo błędów. Jednym z nich jest sprzedaż Thiago, ale to nie jest wina jednej strony, o czym zaraz się powinniście przekonać.

Thiago narzekał, że nie gra dużo, mimo że jest bardzo utalentowany. Tyle że inni też czekali. Przeczytałem dzisiaj na łamach, notabene świetnego, magazynu FourFourTwo bardzo ciekawy wywiad z Lusiem Enrique (polecam już teraz iść do kiosków!!!). Zaintrygowała mnie odpowiedź na jedno pytanie o Andresa Iniestę. Co prawda cały fragment dotyczył tego, czy to prawda, że reprezentant Hiszpanii zgubił się podczas swojego pierwszego treningu z pierwszą drużyną, ale sam Enrique dodał w odpowiedzi coś bardzo ciekawego: (...) Ale oooch, cóż za piłkarz (o Inieście - przyp. red.). Wielu graczy nie zdaje sobie sprawy, że Iniesta oraz Xavi wiele spotkań przesiedzieli na ławce rezerwowych. Tylko Messi od razu wszedł do pierwszego składu. Młodzi zawodnicy muszą się zaadoptować, zrozumieć wszystko i wiele nauczyć. Poznawać wszystko krok po kroku, ponieważ spoczywa na nich ogromna presja.

Iniesta w pierwszym składzie Barcelony zadomowił się na dobre dopiero po dwóch sezonach, w których grał ogony. W przypadku Xaviego wygląda to już nieco lepiej, ale on trafił na czas przemian w Dumie Katalonii.

W obu tych przypadkach rzadko kiedy (lub nawet wcale) mówiono o transferach tych zawodników do innego klubu. A o Thiago? Zaczęło się już ponad rok temu, kiedy to młodzieżowca łączono z Milanem. W grę miała wchodzić wymiana za Thiago Silvę. Na początku tego roku Alcantara wypowiedział się na łamach hiszpańskich mediów na temat jego ewentualnej grze w Bayernie: (...) Ja w Monachium? Gram tutaj (w Barcelonie - przyp. red.), w najlepszym klubie na świecie i nie planuję tego zmieniać. Potem głośno było o zainteresowaniu Manchesteru United, który podobno był już nawet dogadany ze wszystkimi. Nieco wcześniej, gdy wiadomo już było o Neymarze, to mówiono o transferze Thiago do Realu Madryt. Ostatecznie jednak Hiszpan powędrował do Bayernu, który zapłacił za niego 25 milionów euro.

Gdy oficjalnie ogłoszono tą transakcję, wielu specjalistów zastanawiało się, dlaczego tak tanio i dlaczego w ogóle. A ja uważam, że tu nie chodzi o cenę, ale o klub, gdzie pomocnik powędrował. Wybrał bowiem najgorzej, jak tylko mógł. Oczywiście chciał powrócić do współpracy z Pepem Guardiolą, ale przede wszystkim chciał zacząć regularnie grać w niemal każdym spotkaniu. Jednak się przeliczył.

Na początku tego sezonu ex-Barcelonista doznał kontuzji, a teraz gra mało. Chciał wywalczyć miejsce w kadrze La Roja na przyszłoroczny Mundial, ale teraz wszystko może się pokomplikować. Dotychczas zagrał zaledwie 2 mecze w lidze. Nie lubię gdybania, ale pomyślmy sobie, jaką rolę mógłby teraz odgrywać, gdyby przeszedł do Czerwonych Diabłów...

Sam styl transferu też nie do końca był dobry, ale sam piłkarz to naprawił, pisząc list do fanów zespołu z Camp Nou. Szlachetna rzecz, ale patrząc na innych wychowanków, raczej niestety pusty. Cristian Tello, obdarzony nie mniejszym talentem, nadal gra mało minut, ale o jego transferze do innego klubu nigdy mowy nie było.

Kończąc, uważam że wina leży po obu stronach, podkreślam po obu stronach, a nie tylko Sandro Rosella i spółki. 25 milionów euro to suma i tak całkiem niezła, patrząc przez pryzmat tego, za ile Barcelona oddała tego samego lata Villę, Abidala, Fontasa, Deulofeu i wielu, wielu innych w przeszłości.

16 września 2013

El fin de semana: Czy Villarreal jest gotowy na Ligę Mistrzów?

Plik:Villarreal CF - Xerez CD (2012-13).jpg
Mecz Villarreal - Xerez. Na El
Madrigdal jak zwykle komplet widzów
/ źr.: wikipedia.org
Pan Przemek Rudzki (absolutny fanatyk Premier League, na którym się zresztą wzoruje) ma swoje English Breakfast, ja (absolutny fanatyk Primera División) zdecydowałem się więc na tzw. el fin de semana (co w języku hiszpańskim znaczy weekend). Czyli mówiąc krócej: podsumowanie ostatniej kolejki jednej z najlepszych lig świata (wiem, że z tym stwierdzeniem wiele osób by polemizowało).

Prolog
Dzisiaj pod lupę wziąłem Villarreal. Drużynę, która ostatnio na pewno często się w mediach pojawiała. A to za sprawą remisu z Realem Madryt. Wynik 2:2, jaki padł na La Madrigal nie jest ani dziełem przypadku, ani też nie jest jakąś niespodzianką. Żółta łódź podwodna w sobotę zagrała bowiem świetny mecz, a i cały ten sezon drużyna prowadzona przez Marcelino ma na razie rewelacyjny. Jako jedna z sześciu drużyn nie przegrała jeszcze w tym sezonie meczu, jest obecnie na trzecim miejscu w ligowej tabeli, wyprzedzając m.in. właśnie Królewskich. Na czym polega fenomen tej ekipy? Czy będzie znowu siłą hiszpańskiej piłki? Czy nie powtórzy się scenariusz sprzed kilku sezonów?

Garstka historii
Drużyna z 50-tysięcznego Villarrealu (o niej i o innych miasteczkach w wielkim futbolu pisałem szerzej tutaj) to nie jest jakiś tam ligowy średniak. To (tutaj trochę historii) wicemistrz Hiszpanii z roku 2008, półfinalista Ligi Europy w 2004 i 2011 i półfinalista Ligi Mistrzów w roku 2006. Wynika z tego jasno i klarownie, że klub z południa największe swe sukcesy odnosił w XXI wieku. Istotnie bowiem do Primera División po raz pierwszy awansował w 1997 roku. Mimo to w tabeli wszech czasów jest już na 20 miejscu.

Dziadek, obieżyświat i wieczny rezerwowy
W czterech pierwszych meczach tego sezonu Villarreal jeszcze nie przegrał, grając naprawdę ciekawą piłkę. Zdecydowanie rzucającym się w oczy zawodnikiem jest Rubén Gracia, znany wszystkim jako Cani. Jego zagrania, sposób poruszania i inne detale dają nam złudzenie, że to młody i świeży zawodnik. Tymczasem Hiszpan ma już na karku 32 lata i od już siedmiu reprezentuje żółte barwy. 

File:Ascenso Villarreal B.jpg
Tak kibice Villarrealu świętowali w 2009
roku awans rezerwowego zespołu do
Segunda División / źr.: wikipedia.org 
Ważnym graczem jest też z pewnością Giovani dos Santos. Meksykanin zwiedził już w swojej karierze m.in.: Barcelonę, Londyn, Stambuł, Majorkę, ale tak naprawdę nigdzie się na dłużej nie zadomowił. W tym sezonie 24-latek w czterech meczach strzelił trzy gole i jeśli tak dalej pójdzie, to pewnie i na El Madrigal sobie długo nie pogra, bo zgłosi się po niego lepszy klub. Jednak uważam, że w jego przypadku lepiej byłoby zostać w tym zespole.

Marcelino miałby też spore kłopoty, gdyby nie świetnie broniący w tym sezonie Sergio Asenjo. To z kolei wielki talent, który jednak w Madrycie został zabity przez chyba jeszcze większy talent, czyli Thibaut Courtois. Gdy byłego bramkarza Valladolid w 2011 roku wypożyczono do Malagi, to zagrał w niej... raptem 5 spotkań. W barwach Villarrealu ma już ich na koncie 4 i jeśli tak dalej będzie bronił, to pewnie zostanie ze stołecznego Atletico wykupiony.

Powtórka z rozrywki?
Wiele osób po pierwszych meczach tej drużyny w tym sezonie chrzci i obwieszcza ją kandydatem do awansu do Ligi Mistrzów. I chociaż do stwierdzania takich tez po raptem czterech meczach jestem raczej sceptyczny, to jednak jeśli ta drużyna będzie tak dalej grała, to ma ku tej szansie spore szanse. Trzeba bowiem spojrzeć na kilka, a właściwie dwa fakty:

  • Real Sociedad zajęty będzie pucharami i ligę sobie może nieco odpuścić. Za to w Europie może być taką Malagą z zeszłego sezonu.
  • Jeżeli inny pretendent do gry w LM - Valencia będzie grała taką piłkę, jaką zobaczyliśmy w niedzielnym meczu z Bestisem, to szkoda o niej cokolwiek pisać

Nie zapominajmy jednak o tym, że są jeszcze dwie drużyny z Sewilli i jedna z Bilbao, które również do Europy na tym najwyższym poziomie by chętnie wróciły.

Villarreal nie przegrał w dwóch ostatnich
meczach z Realem. W tym na zdjęciu
poległ jednak 0:3 / źr.: wikipedia.org
Nie należy jednak zapominać, że kiedy ostatni raz Villarreal grał w Lidze Mistrzów, to nie dość, że się w niej kompletnie skompromitował (w fazie grupowej nie zdobył nawet punktu), to w tym samym sezonie spadł z Primera División. To było dość pechowe zakończenie sezonu, gdyż drużyna wówczas prowadzona przez José Francisco Molinę (co prawda tylko do marca 2012, ale jednak) straciła do 17 Granady zaledwie punkt.

Po drużynie z tamtego okresu śladu już nie ma. Odeszli m.in.: Rossi, Nilmar, Senna. Ówczesny spadek pamięta obecnie zaledwie sześciu graczy Żółtej łodzi podwodnej (jeden z nich, bramkarz Juan Carlos, spędził tamten sezon na wypożyczeniu w Elche). Nie można więc obecnej drużynie zarzucić, że nie są głodni sukcesów, nie będą walczyć, itp.

Epilog
Można więc śmiało rzec, że Villarreal jest drużyną, która może powalczyć w tym sezonie o najwyższe cele. Jest stabilny finansowo, co w przypadku Hiszpanii jest pewnym ewenementem. Ma swoich wiernych kibiców, komplet na stadionie w niemal każdym meczu, co też w tym kraju jest rzadkością (szczególnie w przypadku ligowych średniaków). Mam nadzieję, że Marcelino i spółce uda się osiągnąć sukces i, że w kolejnych latach będzie taką ekipą, jak za czasów Manuela Pellegriniego.

4 maja 2013

To nie jest koniec hiszpańskiej piłki!

Ten post może wydawać się Wam nieco nieobiektywny, ale jestem fanem hiszpańskiej tiki-taki i całego futbolu z kraju z Półwyspu Iberyjskiego. Śmieszą mnie niektóre komentarze pojawiające się na różnych forach, że Primera División to liga upadająca i bankrutująca. Może pod względem finansowym rzeczywiście nie dzieje się w całej Hiszpanii najlepiej, ale sportowa strona tego pięknego kraju jest rewelacyjna. Śmieszą mnie też komentarze, że to koniec epoki wielkich Barcy i Realu. No bo jak końcem wielkich drużyn mamy nazwać przegrane półfinały europejskiej Ligi Mistrzów z rewelacjami rozgrywek (Bayern i Borussia). Jest to śmiech na sali. Końcem to mógł być brak awansu Liverpoolu do tych elitarnych rozgrywek. Wtedy był koniec wielkiej ery The Reds i Rafy Beniteza. Końcem mogło być bankructwo ŁKS-u Łódź (choć ta drużyna już wcześniej upadła), ale na Boga - półfinał Ligi Mistrzów!? No bez przesady.

Chciałbym przedstawić tutaj moją wymarzoną jedenastkę (a nawet nieco więcej niż tylko podstawowi zawodnicy) na przyszły sezon FC Barcelony i Realu Madryt. Obie te drużyny na pewno chciały w tym sezonie być najlepsze w Europie, Barca chciała pokazać, że wpadki z PSG i Milanem były właśnie tylko wpadkami, a Królewscy chcieli zdobyć tą upragnioną Décimę. Nie udało się. Trudno. Ale już teraz działacze zarówno z Katalonii, jak i ze stolicy, powinni zastanowić się, jak ich drużyny powinny wyglądać w przyszłym sezonie. Zaczniemy od tych pierwszych.

Oczywiście jest to jedynie moja wymarzona jedenastka z rezerwowymi i jest to raczej wszystko niemożliwe. No może nie w stu procentach. Może zacznę więc od trenera. Już teraz wiemy, że w przyszłym sezonie na pewno trenować na Camp Nou będzie Tito Vilanova. Niemniej jednak Philippe Montanier z Realem Sociedad wykonał w tym sezonie (nie tylko zresztą w tym) świetną robotę. Kontrakt z nim nie jest jeszcze przedłużony, a wygasza po tym sezonie. 

Thibaut Courtois jest osobą, którą widziałbym w bramce Dumy Katalonii. Młody Belg wypożyczony jest z Chelsea, która z pewnością widziałaby go w swoich szeregach. Ale jako rezerwowego? No bo Petr Cech póki co się nigdzie nie wybiera, a Courtois na ławce? Nonsens. Istnieje jeszcze inna możliwość - Atlético Madryt wypożyczy go na kolejny sezon. Dlatego też sprowadziłbym do Barcelony Williego Caballero z Malagi, dla którego ten sezon jest zdecydowanie życiowy. Nie kosztowałby tak dużo jak Courtois, chociażby dlatego, że podobnie jak Valdes ma 31 lat, a także z powodu problemów finansowych drużyny z nad oceanu. Obaj golkiperzy są do kupienia za około 20 milionów euro. José Pinto kontrakt ma do końca przyszłego sezonu, ale potem karierę raczej zakończy. Z kolei Victor Valdes chce po przyszłym sezonie odejść i zmienić klimat.

W obronie umieściłbym dwóch nowych graczy. Zacznę od tych, którzy zostaliby w składzie. Jordi Alba moim zdaniem świetnie wkomponował się do drużyny. Zmiennikiem Alby byłby Adriano. Éric Abidal to ktoś więcej niż piłkarz (podobnie jak Puyol), więc w klubie zostać powinien, choćby w sztabie szkoleniowym. Gerrard Pique w tym sezonie był najlepszym środkowym obrońcą. Widziałbym w nim nowego kapitana zespołu. Nowymi środkowymi defensorami zostaliby: David Luiz oraz Iñigo Martínez. Pierwszy w Chelsea prezentuje się rewelacyjnie, podobnie jak ten drugi w Sociedad. Obaj są młodzi, Brazylijczyk dysponuje kapitalnym strzałem, z kolei Hiszpan nie byłby taki drogi. Dla takiego klubu, jak Barcelona, nie jest problemem wydanie na obydwu około 40 milionów euro. Wiem, że posadzenie na ławce legendy Barcy - Carlosa Puyola byłby czymś nieprawdopodobnym, ale jego kolega ze środka (Pique), śmiałoby go zastąpił. Poza tym, Blaugrana powinna mieć kilku klasowych środkowych obrońców. Marc Bartra powinien zostać wypożyczony, gdyż jest graczem perspektywicznym, ale na podstawowego obrońcę jeszcze się nie nadaje. Na koniec jeszcze prawa obrona. Tutaj widziałbym Carlosa Martíneza, czyli kolejny pewny punkt ekpipy z San Sebastian. Nie kosztowałby dużo (około 5 milionów euro) i byłby świetnym rywalem dla Daniego Alvesa. Martína Montoyi nie bałbym się wypożyczyć. 

Na pozycji defensywnego pomocnika nie zmieniałbym nic. Sergio Busquets to obecnie według mnie najlepszy zawodnik na tej pozycji na świecie. Natomiast Alex Song ten sezon miał średni, ale ma potencjał i jeżeli latem nie powróci do Arsenalu, to byłby niezłym zmiennikiem Hiszpana. A może nawet osiągnąłby na południu Hiszpanii coś więcej? Jest jeszcze Javier Mascherano, który na środku obrony mógłby miejsca nie zagrzać. Więc czemu by nie powrócić na defensywnego pomocnika? Albo nie powrócić do Liverpoolu?

W pomocy widziałbym Andresa Iniestę oraz Isco. Ten pierwszy jest klasą samą w sobie, ten drugi to prawdziwy brylancik Malagi. Jest zdeklarowanym fanem ekipy z Camp Nou, a jego idolem jest Leo Messi. Kosztowałby nieco ponad 20 milionów euro. Istnieje tylko jeden problem - nazywa się Real i jest z Madrytu. Jeżeli nawet nie udałoby się pozyskać młodego Hiszpana, to jego starszy rodak - Xavi z pewnością prezentowałby podobną formę, jak zawsze. Czyli wysoką. Innym rozwiązaniem jest Thiago, który ma bardzo duży potencjał.  Nie będę się rozpisywał o takich pomocnikach, jak: Jonathan dos Santos czy Sergi Roberto, którzy częściej występują w drużynie rezerw niż siadają na ławce w pierwszej drużynie. Jest jeszcze Cesc Fàbregas, który może być zarówno napastnikiem, jak i pomocnikiem i jest zawodnikiem, który idealnie wpisuje się w system Barcy.

W ataku obok Pedro i Messiego, widziałbym Radamela Falcao. I to jest akurat jedynie marzenie. Kolumbijczyk nie przejdzie do Barcy z kilku powodów. Pierwszy jest Portugalczykiem i chętnie widziałby go w Chelsea, do której ma przejść i on i sam piłkarz w przyszłym sezonie. Drugi to dość wysoka cena - około 60-70 milionów euro! Dlatego być może to Tello będzie idealnym rozwiązaniem. No bo Alexis w tym sezonie sobie nie poradził i są szanse, że tego lata Katalonię opuści. Podobnie jak David Villa, którego bardzo szanuję, ale myślę, że i jego dni w Blaugranie są policzone. Mam jeszcze jedną żartobliwą propozycję - transfer Mario Balotelliego. W końcu tylko on umie pokonać ostatnimi czasy Niemców, ale to transfer z gatunku impossibile i głupie, bo po co Barcie taki kontrowersyjny piłkarz, jak utalentowany i szalony Włoch. Poza tym raczej nie pasuje on do stylu drużyny jeszcze Tito Vilanovy, a i w Milanie czuje się całkiem nieźle.

A wy - kogo kupilibyście do Dumy Katalonii? I czy uważacie, że Tito powinien pozostać szkoleniowcem drużyny z Camp Nou? Piszcie! I oczekujcie części drugiej ze składem-marzenie Realu Madryt!

13 lutego 2013

Domowa multiliga, główkomania, czyli euro środa.


No cóż, polskie stacje już takie są. Mówię oczywiście o sytuacji, iż ani TVP1, ani nSport nie zdecydowały się na transmisje na swoim kanale hitowego starcia Realu Madryt z Manchesterem United. Nie powiem, dwumecz Szachtar Donieck - Borussia Dortmund zapowiadał się równie ciekawie i rozumiem, że zwykły Wiesław (od razu przepraszam wszystkich noszących to zacne imię) wolałby zobaczyć polskie trio, ale myślę, że kibiców Czerwonych Diabłów i Królewskich w Polsce jest znacznie więcej...

Nie ma tego złego, blablabla... jak się ma Jedynkę (teraz w HD), a także w miarę szybki Internet, to można sobie zrobić taką własną, domową multiligę. Nawet nie piracąc, gdyż doszły mnie słuchy, iż obydwa mecze można sobie było kupić za 9 zł na onecie.

Zanim w końcu zacznę oceniać sam mecz, to chciałbym postawić tezę, iż znając życie komentujący mecz w Telewizji Polskiej pan Jacek Laskowski (razem z Rafałem Ulatowskim) o wiele bardziej wolałby komentować mecz odbywający się na Santiago Bernabeu (w C+ pan Jacek komentował La Ligę).

Dobrze, oceniając pierwszą połowę - najpierw tą na Donbas Arenie. Od początku podobała mi się gra kapitana gospodarzy Dario Srny, o którym jeszcze tu wspomnę. Ale pierwszą naprawdę niezłą sytuację miał w 16' minucie Felipe Santana, którego strzał główką odbił się od poprzeczki bramki strzeżonej przez Andrija Pjatowa. W 23' minucie wspomniany przeze mnie już Srna nieźle strzelił z dystansu. W tej sytuacji Roman Weidenfeller miał jeszcze szczęście, ale już 8 minut później po rzucie wolnym strzelanym przez... kapitana Szachtara nie, nie miał już nic do powiedzenia. Inna sprawa, że trochę źle ustawił i mur, i siebie.

Polacy byli na boisku i się starali. Dobry strzał w 35' minucie oddał Kuba Błaszczykowski, ale Pjatow nie miał żadnych problemów z jego wybronieniem. I potem już była 41' minuta i gol Roberta Lewandowskiego, który po dośrodkowaniu Mario Goetze miał dość dużo szczęścia nie trafiając w piłkę, można powiedzieć, że wyglądało to trochę, jak przepiękny zwód. Był to już piąty gol Polaka w tej edycji LM.


W 62' minucie na boisku pojawił się Douglas Costa, zmieniając dobrze grającego, pozyskanego zimą Taisona. Była to zmiana bardzo istotna. W 68' minucie Brazylijczyk po fatalnym błędzie Matsa Hummelsa trafił na 2:1.

W 73' minucie Robert Lewandowski dostał świetne podanie od Goetze, ale minimalnie chybił. Minutę później Fernandinho podbił oko Kubie Błaszczykowskiemu - uderzył, chyba niechcący, Polaka ręką w twarz. Howard Webb tego nie widział i nie zareagował. Chcący, niechcący - jak to mówi mój mistrz pan Roman Kołtoń - to zgodnie z przepisami jest żółta kartka za uderzenie niechcące, a za to, uczynione z premedytacją, czerwień. A byłaby to druga żółć na Brazylijczyka.

W 80' minucie na boisku za Błaszczykowskiego pojawił się Leitner. Trzeba przyznać, że kapitan naszej reprezentacji rozegrał solidne spotkanie.

Siedem minut później, zrehabilitował się Mats Hummels, który trafił główką po rzucie rożnym. W ogóle to była akcja obrońców - dośrodkował mu Marcel Schmelzer.

Przenosimy się na Santiago Bernabeu. Tutaj Danny Welbeck, mimo iż Man United jakoś świetnie nie grał, to dzięki Anglikowi strzelili gola główką po rzucie rożnym w 20' minucie.W 28' minucie Cristiano Ronaldo oddał niezły strzał zza pola karnego, ale mimo niepewnych interwencji Davida De Gei, tym razem zachował się w miarę dobrze, ale minutę później było już 1:1, a gola strzelił... Ronaldo, a trafił on... głową po pięknej asyście Angela Di Marii, który dzisiaj grał dzisiaj świetne zawody. Potem jeszcze w 38' minucie przepięknym podaniem do Oezila popisał się Alonso, strzał Niemca w niezłym stylu wybronił jednak De Gea. 

W drugiej połowie w 60' minucie w pełnym biegu wślizgiem szansę na strzelenie gola miał Fabio Coentrao, ale po raz kolejny dobrze zachował się... krytykowany przeze mnie De Gea (tak ogólnie, to nie grał, aż tak źle).

W 70' minucie po raz kolejny strzelał Ronaldo, tym razem świetnie zachował się Rio Ferdinand. Dwie minuty później próbował Van Persie (i to dwukrotnie!), ale dobrze zachował się Diego Lopez. 9 minut później znowu klasę pokazał hiszpański golkiper, łapiąc strzał Khediry.

W 83' minucie bardzo dawno nie widziany na pozycji pomocnika, pojawił się Pepe. Był to jego pierwszy występ po kontuzji.

W 92' minucie po raz kolejny pokazał się Robin Van Persie, ale na wysokości zadania stanął Diego Lopez, wybijając na rzut różny, którego o dziwo sędzia Felix Brych rozegrać już nie pozwolił, mimo iż czas doliczony jeszcze nie upłynął.

Podsumowując oba spotkania, całkiem nieźle zachowywali się na Santiago Bernabeu bramkarze (mimo kilku niepewnych interwencji De Gei w pierwszej połowie), a Na Donbas Arenie napastnicy. W obu dwumeczach sprawa awansu jest jeszcze otwarta, ale trzeba przyznać, że gospodarze rewanżów są w nieco lepszej sytuacji. Jako ciekawostkę warto dodać, że trzy z sześciu goli padły po strzałach głowom.

Tak na zupełny koniec - UEFA po raz kolejny pokazała klasę, zmieniając system wyświetlania reklam na bandach. Od zawsze, rozgrywki UEFA były kojarzone właśnie z tym, że reklamy przez cały mecz się nie zmieniały, a tu taka niespodzianka... znana już nam z Euro 2012. W dodatku banery są w o wiele gorzej jakości i rozdzielczości. Co prawda i tak całość wygląda na wysokim poziomie, ale tylko patrzeć, jak za 2-3 lata w najbardziej elitarnych rozgrywkach klubowych ujrzymy dziadowskie animacje rodem z większości polskich stadionów. A wy, jak oceniacie ogólnie działania tej instytucji w ostatnich latach? Piszcie!

PS.: Widzieliście najnowszą reklamę Opla Astra z udziałem PL Trio? Nie, no to proszę bardzo...

3 lutego 2013

Real przegrywa z Granadą - wstyd, czy może już normalność?


Właśnie skończył się mecz Granady CF z Realem Madryt, mecz wygrany przez gospodarzy 1:0 po samobójczym golu Cristiano Ronaldo. Zwykle, kiedy Królewscy przegrywali, mówiło się o wpadce przy pracy, lub czymś w tym stylu. Ale, czy w tym sezonie to już tylko zwykła wpadka, czy może kibice z Madrytu (a właściwie ich część) i inni fani tego klubu powinni się przyzwyczaić do tego, że ich ulubiona drużyna w ciągu kilku najbliższych miesięcy może co kilka meczy zaliczać porażkę? Oto gol Ronaldo, który przynajmniej w tym meczu zapomniał, do której ma strzelać bramki:



Real przegrał już piąty mecz w tym sezonie - czwarty rozgrywany w Andaluzji, która z tego to też powodu traktowana jest w tym sezonie, jako ziemia pechowa, żeby nie powiedzieć wroga klubowi prowadzonemu jeszcze przez Jose Mourinho. Jest to jeden z najgorszych sezonów Portugalczyka, który być może latem opuści Madryt.

I jak już wcześniej wspomniałem, być może teraz czas dla miesiąca, ba! Może nawet sezony, które dla Królewskich nie będą już tak dobre, jak ten poprzedni, w którym przerwali oni dobrą passę Barcelony, która jutro zagra w hicie przeciwko Valencii CF. Piszę hit, ponieważ Valencia w tym sezonie super świetnie się nie prezentuje, co oddaje ich miejsce - jak na nich słabe, bo dopiero siódme.

Wracając do Realu, to może się z nim zdarzyć, to co zdarzyło się Barcelonie w latach 2000-2003, kiedy to za każdym razem Blaugrana zajmowała miejsca poza podium, czego godnym zakończeniem była szósta lokata w sezonie 2002-03, kiedy to Barca mogła nawet po raz pierwszy w historii nie awansować do europejskich pucharów.

To samo może się zdarzyć z Realem, jeśli w najbliższym czasie nie zajdą tam poważne zmiany - może kadrowe, może zmiany w sztabie szkoleniowym - bo inaczej ten bardzo utytułowany klub może czekać bardzo ponury okres. A wy - co o tym sądzicie? Piszcie!

PS: Zacząłem czytać książkę Jose Mourinho - za kulisami sławy - zapowiada się ciekawie. A... byłem na filmie Niemożliwe - świetny, cudny - te słowa muszą Wam wystarczyć.

13 listopada 2012

Afera w Barcie. Czy to już koniec wielkiego trio?


Hiszpańskie media ogarnęła nowa wojna. Tym razem jednak nie pomiędzy Realem, a FC Barceloną. Chodzi o konflikt między zawodnikami tej drugiej ekipy. Otóż m.in. hiszpańska "Marca" donosi o rzekomym konflikcie między Lionelem Messim i Davidem Villą. Konflikt ten miał się rozpocząć po meczu z Celtikiem Glasgow w LM, kiedy to Argentyńczyk skrytykował swojego kolegę z drużyny za samolubną grę. Sytuację zaogniły nagrania z ostatniego ligowego spotkania z Mallorcą.

Jak podaje madrycki dziennik, piłkarze od pewnego czasu ze sobą nie rozmawiają, a poza boiskiem kontaktują się poprzez innych zawodników Blaugrany: Alvesa, Mascherano i Pinto. Niezbyt miła atmosfera pomiędzy piłkarzami zaogniła się już podczas meczu z mistrzem Szkocji. W tym meczu Duma Katalonii nie popisała się skutecznością, za co trzykrotny zdobywca Złotej Piłki obwinił właśnie Mistrza Świata i Europy. Według Messiego, Villa grał zbyt samolubnie, przez co jego drużyna nie wygrała, ba! Nie zdobyła nawet punktu. Wzajemne pretensje super-napastników zarejestrowały kamery telewizyjne.


Skutki konfliktu mogliśmy też zauważyć podczas ostatniego meczu ligowego z Mallorcą (w którym zresztą po raz kolejny raz Barca nie popisała się w obronie tracąc 2 gole). Na skrótach ze spotkań można zauważyć, że Argentyńczyk i Hiszpan unikają siebie, jak ognia.


"Marca" przypomina też w swoim artykule, że w przeszłości Messi popadał w konflikty z innymi napastnikami napastnikami Barcy takimi jak Zlatan Ibrahimović, Samuel Eto'o i Bojan Krkić. Wszystkich z wymienionych snajperów w Barcelonie już nie ma. I według dziennika, taki los może podzielić Villa.

Z jednej strony mogę zgodzić się z tym, że Messi w kontaktach w szczególności z innymi napastnikami Barcy aniołkiem nie jest, ale żeby po jednej porażce oskarżać go i Villę o wielki konflikt to lekka przesada. Tamten mecz nie wyszedł całej drużynie, a nie tylko tym dwóm zawodnikom (choć szczerze mówiąc, to Messi strzelił honorową bramkę, a nie Villa), więc nie można napisać, że tylko Ci dwaj zawalili i przez to się kłócą.

Z drugiej strony Messi z większością drużyny nigdy się nie kłócił (przynajmniej do mediów nic takiego się nie wydostało), a to dowodzi, że jeśli konflikt faktycznie jest, to Villa coś na sumieniu też musi mieć. Ale cała ta historia może też dowieść, że to tylko zwykła manipulacja mediów, w szczególności dziennika "Marca", który jakoś o Dumie Katalonii zwykle przychylnie to nie pisze. Obaj panowie podchodzą przecież do swojego zawodu na serio, więc jak w każdej pracy, konflikt może się mały zdarzyć, ale może to być pojedyncza sprzeczka.

A wy, jak myślicie. Czy konflikt faktycznie jest, czy to tylko wymysł dziennikarzy? Piszcie!

pp

16 września 2012

Real bezradny. Milan wygwizdany.



Real Madryt przegrał na wyjeździe z Sevillą na wyjeździe 1:0, AC Milan, który podejmował u siebie słabą finansowo Atalantę Bergamo, uległ 0:1. Obydwa mecze oglądałem z dużym zainteresowaniem. Jednak z różnych powodów.

Mecz Milanu ponieważ był to pierwszy mecz Serie A w historii transmitowany w nSport HD. I muszę przyznać, ze jestem pozytywnie zaskoczony. Komentatorzy spisali się świetnie. Zarówno Maciej Terlecki, jak i niezbyt lubiany przeze mnie Grzegorz Kalinowski. Poza tym pozytywnie zaskoczyła mnie drużyna Atalanty Bergamo, która przynajmniej w drugiej połowie (którą oglądałem) przeważała i zasłużyła na zwycięstwo, a wygrała po golu strzelonym w 64 minucie przez Lucę Cigariniego, ale na szczególne brawa zasłużył Giacomo Bonaventura, który dryblował i kiwał niemiłosiernie i bardzo dobrze obrońców wicemistrzów Włoch. Milan (jeden z moich ulubionych klubów) niestety mnie rozczarował nie pokazując wiele dobrej piłki, choć miał swoje okazje, których jednak nie wykorzystał.

Mecz Realu obejrzałem z powodu czysto piłkarskiego. I team z Madrytu i team z Sewilli to dwa dobre zespoły, ale za lepszego uważany jest oczywiście ten pierwszy. I za tego, który ma lepiej technicznie wyszkolonych graczy. I tu pojawia się mały problem, gdyż w tym meczu wszystko wychodziło innej drużynie - mianowicie gospodarzom, którzy wygrali po golu strzelonym przez polskiego Niemca - Piotra Trochowskiego w 2 minucie spotkania. I w tym przypadku zachwycił mnie inny zawodnik, tutaj Cicinho. Defensywny pomocnik, który w tym spotkaniu grał na prawej obronie rozegrał niezłe spotkanie. Dryblował i tańczył z futbolówką często przed polem karnym rywala. Rywala, który zawalił ten mecz na całej linii. Ani Ronaldo, ani Benzema (który już od ponad 800 minut nie może strzelić gola) nie pokazali niczego szczególnego i Real przegrał zasłużenie. Zajmuje dopiero 10 miejsce (a kolejka się jeszcze nie skończyła), ma na swoim koncie 4 punkty w 4 meczach i traci do prowadzącej FC Barcelony już 8 punktów (Barca wygrała dzisiaj 1:4 na wyjeździe z Getafe).

Jak więc widać na podstawie tych dwóch przykładów nie zawsze w piłce nożnej wygrywają pieniądze i wielkie firmy. Czasem potrzeba czegoś więcej - może trochę skromność? Bo jak słyszę o tym, że Ronaldo zarabia 9 milionów i jest smutny to mi się płakać po prostu chce, jak chore są mózgi niektórych zawodników. Ale niektórzy schodzą na dobrą drogę, tak jak Ebi Smolarek (mam do niego słabość), który obecnie zarabia w Jagiellonii "zaledwie" 100 tysięcy euro rocznie, a wcześniej w Polonii inkasował 4 razy więcej. No cóż... taka już jest ta obecna piłka. Biznes i kasa!