aosporcieaosporcieaosporcie
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą AC Milan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą AC Milan. Pokaż wszystkie posty

15 stycznia 2021

Filip Marchwiński ostatnio zawodził. Mimo to chce go piłkarski gigant!

foto: Damian Garbatowski

Coraz bardziej irytujący poznańskich kibiców wychowanek Lecha Poznań wzbudził zainteresowanie gigantów. Filip Marchwiński już zimą może zmienić pracodawcę i przenieść się do Włoch. 

7 grudnia 2017

4 stycznia 2016

Uwierzyłem w siebie, bo do przerwy było 0:3!

File:Gerrard celebrates his second goal v Everton.jpg
Początek. Nigdy nie wiem jak zacząć. Nigdy nie mam pomysłu jak zagadać do dziewczyny, nigdy nie mam pomysłu jak rozpocząć coś nowego. Nie mam pomysłu także jak zacząć ten felieton... Więc może się przedstawię. Jestem Dawid Brilowski, pasjonuję się sportem w najszerszym tego słowa znaczeniu. Pociąga mnie rywalizacja, uwielbiam walczyć i wygrywać. Początki zawsze są trudne, ale trzeba sobie z nimi radzić.

I czuję, że po to tu jestem. Większość z Was boi się wyjść z domu, zrobić pierwszy krok. Ja kilka lat temu nauczyłem się, że nie ma rzeczy niemożliwych, a wszystkie marzenia można spełnić. Trzeba tylko chcieć i mieć odwagę wyjść poza znany sobie obszar.

Kiedyś z zapartym tchem oglądałem niektóre występy na TEDx. To niesamowite z jaką pasją można mówić o tym, że ktoś przeciął zeszyt albo zrobił kilkumetrowe CV i wywiesił przed budynkiem jednej z firm. Wówczas zastanawiałem się skąd ci ludzie biorą siłę do tego, żeby to robić. Skąd mają mobilizację?

A co mnie mobilizuje? Co sprawia, że mi się chce? Myślę, że gdybym zapytał Was czy istnieje taka rzecz, dla której zrobilibyście wszystko, większość wskazałaby na miłość, przyjaźń, satysfakcję lub chęć zemsty, złość itp. - emocje. Emocje są tym, dlaczego umiemy powstać po porażce, to one pchają nas do sukcesu. Emocje są związane także ze sportem. Tak... sport jest chyba najbardziej powiązaną z emocjami dziedziną życia.

Większość ludzi jest jak roboty. Codziennie zakładają na siebie maskę, udają że są twardzi – nie odczuwają emocji. Sprawia to, że rzeczywiście zaczynają być maszynami. Pracują, wyjeżdżają, zwiedzają świat, ale nie potrafią się przy tym cieszyć.

Chciałbym, żeby każdy z nas uświadomił dobie teraz, co traci. Tracimy życie. Każdą minutę, w której wykonujemy coś sprzecznego z tym, czego chcemy. Pomyśl o tym, co Cię uszczęśliwi... i zrób to. Brakuje Ci talentu? pieniędzy? czasu? znajomości? To wszystko można sobie zrobić, naprawdę! Impossible is nothing. Wszystko można zrobić.

Sport też nas tego uczy. Pokazuje, że walcząc do końca i idąc śmiało za swoimi marzeniami, można osiągnąć naprawdę wszystko. Moje motto na dziś, niczym z przedmundialowych reklam Nike, brzmi: Risk everythink and win everythink. Tylko ryzykując wszystko, możesz wygrać wszystko. I dlatego... zawsze stawiaj na SIEBIE.

W mojej serii znajdziecie opowieści o ludziach, którzy nigdy się nie poddali. O sportowcach, którzy dopięli swego, w krytycznym momencie nie zwiesili głów i wygrali. Rozpocznę od historii, która mocno wpłynęła na mnie. Mecz, dzięki któremu ja sam uwierzyłem, że nic nie jest niemożliwe, a z każdej sytuacji można wyjść obronną ręką.

Był 25. maja 2005 roku, Stambuł. Finał Ligi Mistrzów. Na boisku wchodzą dwie drużyny: AC Milan, który w tym roku przecież pokonał już Barcelonę, wyeliminował Manchester United i Inter Mediolan. Włosi w składzie z ówczesnymi gwiazdami klasy światowej. Po drugiej stronie Liverpool – angielski potentat, w bramce z moim idolem – Jerzym Dudkiem.

Mecz rozpoczął się fatalnie. Już w pierwszych sekundach faulował Djimi Traore. Andrea Pirlo znakomicie dośrodkował, a Paolo Maldini już w 50. sekundzie spotkania umieścił futbolówkę w bramce. Było 1:0 dla Milanu. Nie minęło dużo czasu, a Włosi mieli kilka okazji na to, żeby podwyższyć wynik. W końcu do siatki trafił Andrij Szewczenko – na szczęście jednak dla fanów klubu z Anfield, sędzia liniowy podniósł chorągiewkę.

Milan cały czas jednak naciskał. Obrona Liverpoolu była rozbita, a Jerzy Dudek – bezradny. W 39. minucie defensywa LFC jeszcze raz została oszukana. Piłka trafiła pod nogi Szewczenki. Ten po rajdzie po prawej stronie pola karnego, oddał futbolówkę Hernanowi Crespo, a temu pozostało tylko strzelić.

Po kilku minutach Argentyńczyk ponownie został bohaterem. Jeszcze jedno prostopadłe podanie do przodu, a tam Crespo wybiega zza trzech obrońców Liverpoolu. Prosty lob nad wychodzącym Dudkiem. W 44. minucie AC Milan prowadził z Liverpoolem 3:0.

Nigdy nie zapomnę triumfalnego zejścia do szatni w wykonaniu Włochów. W momencie, gdy angielscy kibice niemal płakali na trybunach, w Mediolanie już rozpoczynało się święto. Gennaro Gattuso już dotknął pucharu. Jakby zapomniał, że przed zawodnikami jeszcze cała druga połowa.

A na tą Liverpoolczycy wyszli zmobilizowani bardziej niż kiedykolwiek. Niesieni dopingiem kilkudziesięciu tysięcy kibiców na stadionie, setkami tysięcy w pubuch i milionami przed telewizorami.

W 54. minucie sygnał do ataku swojej drużynie sam kapitan – Steven Gerrard. Znakomite dośrodkowanie wprost na jego głowę, mocny strzał, który minął Didę i wpadł wprost w okienko bramki Milanu. Na tablicy wyników: 1:3.

Taki rezultat nie utrzymał się jednak długo. Już po dwóch minutach Vladimir Smicer, który jeszcze w pierwszej połowie pojawił się na murawie w miejsce kontuzjowanego Harry'ego Kewella. Czeski pomocnik huknął tuż zza linii pola karnego, a po jego uderzeniu piłka tuż przy słupku wpadła do bramki rywali! Gol! Liverpool wrócił do gry – 2:3!

Nie był to koniec strzelania w Stambule. Po kolejnych czterech minutach znakomitą piłkę otrzymał Xabi Alonso. Niczym Crespo w pierwszej połowie, wpadł za nią w pole karne, tuż za nim trzej obrońcy. Jeden z defensorów nie wytrzymał, wpadł w nogę Hiszpana. Sędzia Manuel Mejuto Gonzalez nie miał wątpliwości – wskazał na 11. metr.

Już po kilkudziesięciu sekundach cały piłkarski świat wstrzymał oddech. Długi rozgieg, strzał po ziemi... Dida rzucił się w prawą stronę – dobrze wybrał, odbił piłkę. Alonso w porę dobiegł jednak i pewnie dobił futbolówkę, tuż pod poprzeczkę bramki. Cud stał się faktem – Liverpool w ciągu 6 minut odrobił stratę i remisował z Milanem na Ataturk Olimpiyat Stadyumu 3:3!

Końcówka spotkania była bardzo nerwowa. Włosi cały czas naciskali na bramkę Jurka Dudka. A ten pozostawał niewzruszony. Najgroźniejsza sytuacja zdarzyła się jednak w ostatniej minucie dogrywki. Wówczas Andrij Szewczenko stanął przed nieprawdopodobną okazją na zakończenie meczu. W wydanej później biografii Uwierzyć w siebie. Do przerwy 0:3, Jerzy Dudek tak opisywał tę sytuację:
Piłka leciała już w moim kierunku. Wiedziałem, że jeśli minie Samiego, ktoś z Milanu będzie miał idealną okazję do strzału głową. Skupiony, zacząłem się przygotowywać do jego obrony. Gdy piłka przeleciała nad Samim, Szewczenko uderzył ją głową, choć wtedy nie wiedziałem jeszcze, że to on.
Strzał był bardzo mocny. Piłka dostała jeszcze poślizgu po odbiciu od mokrej murawy. Udało mi się ją tylko odbić. Zobaczyłem, że spada najwyżej dwa metry przed bramką. Miałem nadzieję, że pomogą mi obrońcy. Sam nie mogłem wstać i wyjść z bramki. Chyba jedną nogę miałem za linią. Chciałem skrócić kąt przy ewentualnej dobitce. Gdy trochę się pozbierałem i byłem już na kolanach, odruchowo podniosłem ręce. To był czysto instynktowny odruch. O mało nie krzyknąłem: Tu jestem, celuj we mnie!
Widziałem jak Szewczenko podbiega do piłki. Walnął ze wszystkich sił. Jakby próbował wyładować całą złość, która się w nim zgromadziłaprzez całe spotkanie. Niesamowicie mocno uderzona piłka trafiła mnie w rękę. [...] Piłka mogła przełamać mi palce i wpaść do bramki. Ale poszła wysoko w górę. Szybko się podbiosłem, żeby w razie czego interweniować jeszcze raz. Zobaczyłem jednak, że spadła na „dach”, czyli górną siatkę. [...]
Odwróciłem głowę i zobaczyłem zegar. Była przedostatnia minuta dogrywki. Podbiegł John Arne Rise Klepnął mnie w głowę, pocałował w czoło i powiedział: I love you, Jerzy. [...] Wtedy już wiedziałem, że będą karne.
No właśnie, rzuty karne. A w nich kolejna magia polskiego bramkarza. Dudek Dance. Zaczęło się już od pierwszej próby. Serginho zupełnie rozkojarzony przez Polaka strzela nad bramką, Dietmar Hamman swoją próbę wykorzystuje. Chwilę później Dudek broni strzał Andrei Pirlo, na co celnym strzałem odpowiada Dijbril Cisse. W tym momencie Liverpool po dwóch seriach jedenastek prowadził z Milanem 2:0.

Później nadzieja została zachwiana. Trafia John Dahl Tomasson, a Dida broni strzał Arne Riise. Strzela Kaka... Na szczęście dla piłkarzy z Anglii swoją próbę wykorzystuje także Vladimir Smicer. Pozostała ostatnia seria, Liverpool prowadzi 3:2. Do piłki podchodzi Andrij Szewczenko. Jeśli Dudek obroni ten strzał, Liverpool wygra Ligę Mistrzów.

Podczas skupienia przed strzałem Polak podszedł do Ukraińca. Wcześniej, na treningach, uczył się jak zazwyczaj Szewczenko strzela z 11 metra. Nachylił się nad uchem Ukraińca i wyszeptał Andrij, jak zawsze? Będziesz strzelał jak zawsze?. Nie wiadomo, czy Szewczenko strzelił tak, jak to Dudek miał rozrysowane. Ale czy to ważne? Ważne, że obronił! I został bohaterem tego finału!

Liverpool przeszedł drogę z piekła do nieba. Potrafił, przegrywając 0:3, zmobilizować się na drugą połowę i odrobić stratę, wybronić remis, po czym wygrać cały mecz. Jerzy Dudek przeszedł natomiast do historii, jako ten, który trzykrotnie zdołał zatrzymać Andrija Szewczenkę – dwa razy w 119. minucie i ten ostatni, najważniejszy – podczas konkursu jedenastek.

Ten mecz utkwił mi w głowie na długo. Można by wręcz powiedzieć, że na zawsze. Liverpool pokazał mi, że wszystko jest możliwe. Dziś jestem wiernym kibicem tej drużyny i nadal wierzę w Mistrzostwo Anglii i powtórzenie sukcesu w Champions League. Wierzę też w siebię. Bo nawet, gdy idzie źle. Nawet, gdy wszystko jest na opak, gdy plany się nie spełniają, umiem się zmobilizować na drugą połowę. Zagrać do końca... i wygrać. Wam też polecam

Autor: Dawid Brilowski | @BrilovD96 | dawidbr@plusnet.pl | foto: Ruaraidh Gillies / Wikipedia.org

14 września 2014

Liga, która jednak się odradza


Niedawno pisaliśmy tutaj o tym, że Serie A to liga, która potrzebuje odrodzenia. Mimo że większość obserwatorów była raczej sceptycznie nastawiona do tego, że tak się stanie, to jednak dzisiejszy pojedynek Parmy z Milanem dobitnie pokazuje, że futbol z Półwyspu Apenińskiego wróci jeszcze na zwycięski tron.

30 sierpnia 2014

Liga, która potrzebuje odrodzenia


W ostatni weekend sierpnia swoje rozgrywki rozpocznie najwyższa klasa rozgrywkowa we Włoszech - Serie A. Jest to liga niewątpliwie ciekawa, ale trochę zapomniana przez resztę Europy. Może przez to, że od pięciu sezonów żaden z zespołów z tej ligi nie odniósł specjalnego sukcesu w europejskich pucharach. 

25 stycznia 2014

Gangsta skład ver. Milan


Tak mógł czuć się nie tylko Kevin-Prince Boateng, ale i kibice Milanu w tym sezonei / video: youtube.com

Nieprawdopodobne rzeczy dzieją się w tym sezonie na San Siro. Tym razem nie chodzi jednak Inter, który notabene ma dość duże szanse na powrót do europejskich pucharów, tylko Milan, który jest blisko ich starty. Massimiliano Allegri miał doprowadzić drużynę Rossoneri do 19. Scudetto w historii. Tymczasem póki co ten sezon jest dla zespołu z Mediolanu chyba najgorszym w tym wieku.

Baśka wchodzi do gry
W porę (a może właśnie za późno?) jednak zainterweniowały decyzyjne z klubie osoby. Silvio Berclusconi wraz z córką Barbarą w końcu podjęli decyzję o zwolnieniu nieudolnego w tym sezonie trenera rodem z Livorno. Potem władze Milanu poszły o krok dalej i wzorem Barcelony, kiedy ta namaściła na następcę Francka Rijkajda Pepa Guardiolę, zatrudniła na stanowisku szkoleniowca pierwszej drużyny byłego gracza zespołu z Via Filippo Turati 3. To Clarence Seedorf.

Man in black
Oczywiście to nie pierwsza sytuacja, w której to trenerem został w przeszłości zawodnik danej drużyny. Jednakże jest to pierwsza od dawien dawna sytuacja, kiedy to na stanowisku menadżera liczącej się w świecie ekipy staje człowiek o mocno czekoladowej skórze. I nie ma tutaj grama rasizmu czy czegokolwiek w tym stylu. Chodzi mi tylko o to, że trudno znaleźć właśnie podobnych pod względem koloru skóry trenerów w wielkich klubach.

Czas stworzyć własny gang
Samuraj, Żabojad, Murzyn - wbrew pozorom to nie są wcale nowi bohaterowie Niezniszczalnych (notabene już w tym roku premiera trzeciej części!), a zimowe ruchy Milanu na rynku transferowym. Co pierwsi dwaj z nowych nabytków, czyli Keisuke Honda i Adil Rami byli jeszcze załatwiani za czasów Allegriego, to trzeba przyznać, że idealnie wpisują się oni w ideologię dżender, która najprawdopodobniej zawita na San Siro. Ma to być drużyna złożona z jednej strony z grzecznych chłopców, a z drugiej z boiskowych świrów. Taka typowa gangsta, która będzie przejeżdżać się na wszystkich. W tej sytuacji żałować można tylko tego, że latem odszedł Kevin-Prince Boateng, który też wojownikiem jest świetnym.

Trzeba przyznać, że skład Milan to ma całkiem niezły, w przeciwieństwie do tego, co niektórzy uważają. Kaká, który powoli odzyskuje formę, choć pewnie takiej sprzed odejścia do Realu to już nie osiągnie, wciąż może stanowić o sile zespołu. Riccardo Montolivo to też człowiek obdarzony wielką mądrością w grze. Stephan El Shaarawy ma w tym sezonie wahania formy, ale to nadal jest jeden z największych talentów światowej piłki. Jest jeszcze jeden z krnąbrnych Brazylijczyków, czyli Robinho, który wynosił się do ojczyzny z Włoch już tyle razy, ile podrożał koszt transferów Bale'a i Neymara razem wzięte. No i nie zapominajmy jeszcze o jednym z ogniw mediolańskiej machiny...

Mediolański Mourinho?
- Seedorf przypomina mi Mourinho - tak powiedział ostatnio Mario Balotelli. Trzeba przyznać, że włoskiemu super-napastnikowi rzadko zdarza się, by kogoś chwalił. A jeszcze rzadziej, by był to ktoś ze środowiska piłkarskiego. Super Mario w tym konkretnym wypadku zachował się więc szczególnie. Nie był co prawda nigdy pupilkiem José Mourinho (potwierdza nam to tezę, że plusy z plusami nie reagują zbyt dobrze), ale cenił Portugalczyka za jego warsztat. Podobne zdanie ma też o Holendrze. Ciekawe jednak, jak będzie wyglądała ich współpraca...

Jak uratować przegrany już sezon?
Na koniec jeszcze jedno pytanie: czy sezon, który dla Milanu może być najgorszym od... sezonu 1930/31?! Wtedy to Rossoneri zajęli dwunaste miejsce w Serie A. Teraz są na pozycji jedenastej, ale znając życie w rundzie rewanżowej powinni nieco poprawić swoje wyniki. W pucharach raczej w przyszłym sezonie zagrają, ale Liga Mistrzów to zapewne nie będzie. No chyba, że drużynie z San Siro uda się wygrać te rozgrywki. Tak naprawdę najbardziej elitarna liga świata to w sumie jedyna szansa na naprawienie sezonu. Taki półfinał choćby na pewno osłodziłby kibicom z Mediolanu tą fatalną kampanię. Łatwo jednak na taki sukces nie będzie, a wszystko przez Atlético Madryt.

Tak szczerze mówiąc, to bardzo trudno jest przewidzieć, czy Clarence Seedorf odnajdzie się w nowej roli, a jego Milan zacznie grać wreszcie i pięknie, i skutecznie. Bo przecież może się okazać po sezonie, że tak naprawdę całe to zamieszanie na ławce trenerskiej nie miało żadnego znaczenia i trzeba będzie się pogodzić z wizją braku gry w europejskich pucharach. Znając jednak Holendra, jakoś trudno jest mi w to uwierzyć...

4 maja 2013

To nie jest koniec hiszpańskiej piłki!

Ten post może wydawać się Wam nieco nieobiektywny, ale jestem fanem hiszpańskiej tiki-taki i całego futbolu z kraju z Półwyspu Iberyjskiego. Śmieszą mnie niektóre komentarze pojawiające się na różnych forach, że Primera División to liga upadająca i bankrutująca. Może pod względem finansowym rzeczywiście nie dzieje się w całej Hiszpanii najlepiej, ale sportowa strona tego pięknego kraju jest rewelacyjna. Śmieszą mnie też komentarze, że to koniec epoki wielkich Barcy i Realu. No bo jak końcem wielkich drużyn mamy nazwać przegrane półfinały europejskiej Ligi Mistrzów z rewelacjami rozgrywek (Bayern i Borussia). Jest to śmiech na sali. Końcem to mógł być brak awansu Liverpoolu do tych elitarnych rozgrywek. Wtedy był koniec wielkiej ery The Reds i Rafy Beniteza. Końcem mogło być bankructwo ŁKS-u Łódź (choć ta drużyna już wcześniej upadła), ale na Boga - półfinał Ligi Mistrzów!? No bez przesady.

Chciałbym przedstawić tutaj moją wymarzoną jedenastkę (a nawet nieco więcej niż tylko podstawowi zawodnicy) na przyszły sezon FC Barcelony i Realu Madryt. Obie te drużyny na pewno chciały w tym sezonie być najlepsze w Europie, Barca chciała pokazać, że wpadki z PSG i Milanem były właśnie tylko wpadkami, a Królewscy chcieli zdobyć tą upragnioną Décimę. Nie udało się. Trudno. Ale już teraz działacze zarówno z Katalonii, jak i ze stolicy, powinni zastanowić się, jak ich drużyny powinny wyglądać w przyszłym sezonie. Zaczniemy od tych pierwszych.

Oczywiście jest to jedynie moja wymarzona jedenastka z rezerwowymi i jest to raczej wszystko niemożliwe. No może nie w stu procentach. Może zacznę więc od trenera. Już teraz wiemy, że w przyszłym sezonie na pewno trenować na Camp Nou będzie Tito Vilanova. Niemniej jednak Philippe Montanier z Realem Sociedad wykonał w tym sezonie (nie tylko zresztą w tym) świetną robotę. Kontrakt z nim nie jest jeszcze przedłużony, a wygasza po tym sezonie. 

Thibaut Courtois jest osobą, którą widziałbym w bramce Dumy Katalonii. Młody Belg wypożyczony jest z Chelsea, która z pewnością widziałaby go w swoich szeregach. Ale jako rezerwowego? No bo Petr Cech póki co się nigdzie nie wybiera, a Courtois na ławce? Nonsens. Istnieje jeszcze inna możliwość - Atlético Madryt wypożyczy go na kolejny sezon. Dlatego też sprowadziłbym do Barcelony Williego Caballero z Malagi, dla którego ten sezon jest zdecydowanie życiowy. Nie kosztowałby tak dużo jak Courtois, chociażby dlatego, że podobnie jak Valdes ma 31 lat, a także z powodu problemów finansowych drużyny z nad oceanu. Obaj golkiperzy są do kupienia za około 20 milionów euro. José Pinto kontrakt ma do końca przyszłego sezonu, ale potem karierę raczej zakończy. Z kolei Victor Valdes chce po przyszłym sezonie odejść i zmienić klimat.

W obronie umieściłbym dwóch nowych graczy. Zacznę od tych, którzy zostaliby w składzie. Jordi Alba moim zdaniem świetnie wkomponował się do drużyny. Zmiennikiem Alby byłby Adriano. Éric Abidal to ktoś więcej niż piłkarz (podobnie jak Puyol), więc w klubie zostać powinien, choćby w sztabie szkoleniowym. Gerrard Pique w tym sezonie był najlepszym środkowym obrońcą. Widziałbym w nim nowego kapitana zespołu. Nowymi środkowymi defensorami zostaliby: David Luiz oraz Iñigo Martínez. Pierwszy w Chelsea prezentuje się rewelacyjnie, podobnie jak ten drugi w Sociedad. Obaj są młodzi, Brazylijczyk dysponuje kapitalnym strzałem, z kolei Hiszpan nie byłby taki drogi. Dla takiego klubu, jak Barcelona, nie jest problemem wydanie na obydwu około 40 milionów euro. Wiem, że posadzenie na ławce legendy Barcy - Carlosa Puyola byłby czymś nieprawdopodobnym, ale jego kolega ze środka (Pique), śmiałoby go zastąpił. Poza tym, Blaugrana powinna mieć kilku klasowych środkowych obrońców. Marc Bartra powinien zostać wypożyczony, gdyż jest graczem perspektywicznym, ale na podstawowego obrońcę jeszcze się nie nadaje. Na koniec jeszcze prawa obrona. Tutaj widziałbym Carlosa Martíneza, czyli kolejny pewny punkt ekpipy z San Sebastian. Nie kosztowałby dużo (około 5 milionów euro) i byłby świetnym rywalem dla Daniego Alvesa. Martína Montoyi nie bałbym się wypożyczyć. 

Na pozycji defensywnego pomocnika nie zmieniałbym nic. Sergio Busquets to obecnie według mnie najlepszy zawodnik na tej pozycji na świecie. Natomiast Alex Song ten sezon miał średni, ale ma potencjał i jeżeli latem nie powróci do Arsenalu, to byłby niezłym zmiennikiem Hiszpana. A może nawet osiągnąłby na południu Hiszpanii coś więcej? Jest jeszcze Javier Mascherano, który na środku obrony mógłby miejsca nie zagrzać. Więc czemu by nie powrócić na defensywnego pomocnika? Albo nie powrócić do Liverpoolu?

W pomocy widziałbym Andresa Iniestę oraz Isco. Ten pierwszy jest klasą samą w sobie, ten drugi to prawdziwy brylancik Malagi. Jest zdeklarowanym fanem ekipy z Camp Nou, a jego idolem jest Leo Messi. Kosztowałby nieco ponad 20 milionów euro. Istnieje tylko jeden problem - nazywa się Real i jest z Madrytu. Jeżeli nawet nie udałoby się pozyskać młodego Hiszpana, to jego starszy rodak - Xavi z pewnością prezentowałby podobną formę, jak zawsze. Czyli wysoką. Innym rozwiązaniem jest Thiago, który ma bardzo duży potencjał.  Nie będę się rozpisywał o takich pomocnikach, jak: Jonathan dos Santos czy Sergi Roberto, którzy częściej występują w drużynie rezerw niż siadają na ławce w pierwszej drużynie. Jest jeszcze Cesc Fàbregas, który może być zarówno napastnikiem, jak i pomocnikiem i jest zawodnikiem, który idealnie wpisuje się w system Barcy.

W ataku obok Pedro i Messiego, widziałbym Radamela Falcao. I to jest akurat jedynie marzenie. Kolumbijczyk nie przejdzie do Barcy z kilku powodów. Pierwszy jest Portugalczykiem i chętnie widziałby go w Chelsea, do której ma przejść i on i sam piłkarz w przyszłym sezonie. Drugi to dość wysoka cena - około 60-70 milionów euro! Dlatego być może to Tello będzie idealnym rozwiązaniem. No bo Alexis w tym sezonie sobie nie poradził i są szanse, że tego lata Katalonię opuści. Podobnie jak David Villa, którego bardzo szanuję, ale myślę, że i jego dni w Blaugranie są policzone. Mam jeszcze jedną żartobliwą propozycję - transfer Mario Balotelliego. W końcu tylko on umie pokonać ostatnimi czasy Niemców, ale to transfer z gatunku impossibile i głupie, bo po co Barcie taki kontrowersyjny piłkarz, jak utalentowany i szalony Włoch. Poza tym raczej nie pasuje on do stylu drużyny jeszcze Tito Vilanovy, a i w Milanie czuje się całkiem nieźle.

A wy - kogo kupilibyście do Dumy Katalonii? I czy uważacie, że Tito powinien pozostać szkoleniowcem drużyny z Camp Nou? Piszcie! I oczekujcie części drugiej ze składem-marzenie Realu Madryt!

16 września 2012

Real bezradny. Milan wygwizdany.



Real Madryt przegrał na wyjeździe z Sevillą na wyjeździe 1:0, AC Milan, który podejmował u siebie słabą finansowo Atalantę Bergamo, uległ 0:1. Obydwa mecze oglądałem z dużym zainteresowaniem. Jednak z różnych powodów.

Mecz Milanu ponieważ był to pierwszy mecz Serie A w historii transmitowany w nSport HD. I muszę przyznać, ze jestem pozytywnie zaskoczony. Komentatorzy spisali się świetnie. Zarówno Maciej Terlecki, jak i niezbyt lubiany przeze mnie Grzegorz Kalinowski. Poza tym pozytywnie zaskoczyła mnie drużyna Atalanty Bergamo, która przynajmniej w drugiej połowie (którą oglądałem) przeważała i zasłużyła na zwycięstwo, a wygrała po golu strzelonym w 64 minucie przez Lucę Cigariniego, ale na szczególne brawa zasłużył Giacomo Bonaventura, który dryblował i kiwał niemiłosiernie i bardzo dobrze obrońców wicemistrzów Włoch. Milan (jeden z moich ulubionych klubów) niestety mnie rozczarował nie pokazując wiele dobrej piłki, choć miał swoje okazje, których jednak nie wykorzystał.

Mecz Realu obejrzałem z powodu czysto piłkarskiego. I team z Madrytu i team z Sewilli to dwa dobre zespoły, ale za lepszego uważany jest oczywiście ten pierwszy. I za tego, który ma lepiej technicznie wyszkolonych graczy. I tu pojawia się mały problem, gdyż w tym meczu wszystko wychodziło innej drużynie - mianowicie gospodarzom, którzy wygrali po golu strzelonym przez polskiego Niemca - Piotra Trochowskiego w 2 minucie spotkania. I w tym przypadku zachwycił mnie inny zawodnik, tutaj Cicinho. Defensywny pomocnik, który w tym spotkaniu grał na prawej obronie rozegrał niezłe spotkanie. Dryblował i tańczył z futbolówką często przed polem karnym rywala. Rywala, który zawalił ten mecz na całej linii. Ani Ronaldo, ani Benzema (który już od ponad 800 minut nie może strzelić gola) nie pokazali niczego szczególnego i Real przegrał zasłużenie. Zajmuje dopiero 10 miejsce (a kolejka się jeszcze nie skończyła), ma na swoim koncie 4 punkty w 4 meczach i traci do prowadzącej FC Barcelony już 8 punktów (Barca wygrała dzisiaj 1:4 na wyjeździe z Getafe).

Jak więc widać na podstawie tych dwóch przykładów nie zawsze w piłce nożnej wygrywają pieniądze i wielkie firmy. Czasem potrzeba czegoś więcej - może trochę skromność? Bo jak słyszę o tym, że Ronaldo zarabia 9 milionów i jest smutny to mi się płakać po prostu chce, jak chore są mózgi niektórych zawodników. Ale niektórzy schodzą na dobrą drogę, tak jak Ebi Smolarek (mam do niego słabość), który obecnie zarabia w Jagiellonii "zaledwie" 100 tysięcy euro rocznie, a wcześniej w Polonii inkasował 4 razy więcej. No cóż... taka już jest ta obecna piłka. Biznes i kasa!